Do oficjalnego zakończenia samorządowej kampanii wyborczej zostało półtora dnia, dwie główne lokalne gazety w Gdańsku opublikowały już wyniki sondaży. Ich powierzchowna choćby analiza wyraźnie wskazuje na to, że nowa kadencja niewiele różnić się będzie od poprzedniej, jeśli chodzi o obsadę stanowisk w mieście, a co za tym idzie najpewniej kierunek prowadzonej polityki.
Chwilami zanosi się na aż dziwnie wiernie odtworzony rezultat z 2010 r. Pomimo różnorakich problemów (śledztwo w sprawie nieścisłości w oświadczeniach majątkowych) oraz racjonalnie brzmiącej krytyki realizowanej polityki (zbyt wielka ilość i koszty powstających w mieście „spektakularnych” obiektów), prezydent Gdańska Paweł Adamowicz ma piątą kadencję w kieszeni i nie odbierze mu jej już nawet katastrofa. Najciekawsze pytanie tych gdańskich wyborów brzmi: czy podobnie jak w 2006 i 2010 roku wygra wybory już w I turze? To pozostaje pewną zagadką. Sondaż dla „Gazety Wyborczej Trójmiasto” daje Adamowiczowi 48% poparcia, ale oznacza ono niechybne rozstrzygnięcie w I turze, ponieważ nie odjęto, ani nie rozdysponowano tutaj proporcjonalnie aż 16% wyborców niezdecydowanych. Pewien znak zapytania pojawia się jednak po uwzględnieniu sondażu „Dziennika Bałtyckiego”, gdzie poparcie dla prezydenta jest o kilka punktów niższe, a grupa niezdecydowanych mniejsza. Na wymuszenie II tury liczy więc kandydat PiS Andrzej Jaworski, znany ogólnopolskiej opinii publicznej zelota, inicjator zespołu parlamentarnego ds. „walki z ateizacją”, przyboczny dyrektora Radia Maryja, jak i bliski przyjaciel mocno uposażonego senatora Grzegorza Biereckiego. W kampanii Jaworski promuje program „21 postulatów dla Gdańska”, który jest zbiorem oczekiwań rzeczywiście zgłaszanych przez mieszkańców, lecz ich liczba jest taka, a nie inna dlatego, aby kojarzyła się z postulatami „Solidarności” z 1980 r. oraz po to, aby Jaworski mógł występować na wielkoformatowych billboardach z dłonią uniesioną w geście „wiktorii”.
Jaworski kandyduje przeciwko Adamowiczowi po raz trzeci, więc jest kandydatem dosyć uporczywym, który – jak przyznał sam Jarosław Kaczyński – „nie zraża się”. Dla polityka PiS udział w II turze byłby sukcesem, niezależnie od rozmiarów porażki w niej, bowiem przy poprzednich dwóch próbach schodził z boiska pokonany już po pierwszym starciu. Jaworski jednak nie dostrzega przede wszystkim tego, że jego poparcie w mieście nie rośnie i za każdym razem jest plus minus takie samo, także i tym razem oscyluje w okolicach 20% i najprawdopodobniej nieznacznie ten próg przekroczy. Nie poprzez nazwisko tego polityka wiedzie więc ewentualna droga jego partii do sukcesów w gdańskiej polityce i chyba czas, aby liderzy PiS przyjęli to do wiadomości.
II tura byłaby bardziej prawdopodobna, gdyby nie słabość „kandydatów trzecich”, z których żaden nie ma raczej szans na wynik przekraczający 10%. Spektakularną klęską (przy czym nie pierwszą) skończy się kampania gdańskiej lewicy. SLD stracił w tym roku w Gdańsku w sposób niezwykle niemądry szanse na pewien nieduży, ale jednak renesans. Szansą tą była propozycja radnej minionej kadencji Jolanty Banach, aby połączyć siły Sojuszu z różnymi środowiskami lewicy, centrum i ruchów miejskich, w Gdańsku napędzanych przede wszystkich siłą aktywistów od kilku lat zasiadających w niektórych radach osiedli. Wygrała jednak dbałość o szyld, aktywiści poszli własną drogą, a SLD – pozbawiony w zasadzie nośnych liderów list – być może znów wyleci z Rady Miasta. Jego kandydat na prezydenta Jarosław Szczukowski osiąga poparcie rzędu 3-4% i jest piąty w rankingu, zaś lista do rady ma 6% (z widokami na 7% po odjęciu niezdecydowanych), co może w małych okręgach wyborczych nie wystarczyć do zdobycia mandatu. SLD jest zresztą na marginesie najciekawszych debat o strategii rządzenia miastem.
Czwartym elementem wyborczej układanki są niezależne ruchy miejskie. Niestety nie osiągnęły one w Gdańsku pełnej jedności i poszły do wyborów na dwóch listach. Jedna z nich, będąca emanacją tego rodzaju ruchu par excellence, osiąga dość dobre notowania w sondażach. Szefowa Gdańska Obywatelskiego (GO!), Ewa Lieder, najprawdopodobniej zajmie trzecią lokatę w wyborach prezydenckich z wynikiem pomiędzy 7 a 9% głosów, co będzie sukcesem. Lista GO! jednak wypada nieco słabiej (6% przed odjęciem niezdecydowanych), więc mandatów może nie zdobyć, choć sama Lieder ma być może potencjał na dobry wynik indywidualny w swoim okręgu i wejście do Rady Miasta. Przede wszystkim GO! jest stroną jednej z dwóch najważniejszych debat o strategii miasta, pełniąc tutaj rolę głównego przeciwnika PO i prezydenta Adamowicza. Aktywiści zgromadzeni wokół Ewy Lieder krytykują politykę finansowania przez miasto wielkich, „pomnikowych” inwestycji w rodzaju Europejskiego Centrum Solidarności czy Teatru Szekspirowskiego, równocześnie przestrzegając przed dalszymi, takimi jak nowa siedziba Opery Bałtyckiej. W pewnym sensie skupiają oni więc u siebie lewicową narrację, odejścia od lśniących obiektów dla elit na rzecz drobnych, ale potrzebnych inwestycji w dzielnicach, w szkołach, na chodnikach, wokół bloków, itd. Ponadto mocno podkreśla się zwiększenie wszelkich rodzajów partycypacji mieszkańców w podejmowaniu decyzji i stawia ten postulat na tle rzekomego ignorowania głosu mieszkańców przez obecną elitę władzy, optuje za pozostawieniem w historycznym kształcie tego, co zostało z dawnej Stoczni Gdańsk. Program GO! jest przemyślany i rozbudowany. To dobrze przygotowana kampania i ludzie, z którymi można sensownie dyskutować o mieście. Ewa Lieder cieszy się poparciem m.in. Olgi Krzyżanowskiej, wieloletniej liderki pomorskiej Unii Wolności.
Drugą listą „obywatelską” w Gdańsku jest „Masz wybór” Waldemara Bartelika. Ten kandydat i jego komitet koncentrują się na krytyce PO i Adamowicza na drugim z istotnym pól strategicznej debaty, mianowicie wokół problematyki miejskich finansów. Podejmowany jest tu problem zadłużenia, „ukrywania” części długu poprzez jego transfer do miejskich spółek zależnych. Bartelik, który ma bardzo długie doświadczenie w zarządzaniu wielkimi organizacjami biznesowymi (m.in. w Energa S.A.), przedstawia siebie jako technokratycznego menadżera, który pod koniec aktywności zawodowej zdecydował się udostępnić swoje umiejętności i wiedzę w służbie publicznej. Kandydat robi wrażenie kompetentnego, ale dobór tematów nie porywa mieszkańców. Są one istotne, ale chyba zbyt techniczne, stąd poparcie dla MWWB w wyborach do rady, jak i samego Bartelika w wyborach prezydenckich wynosi zaledwie 1-2%. Bój o palmę pierwszeństwa w segmencie inicjatyw niepartyjnych MWWB z GO! przegrywa więc wyraźnie i widać już, kto może żałować tego, iż fuzja obu list nie doszła do skutku.
Wybory 2014 nie przyniosą w Gdańsku żadnych zmian. Paweł Adamowicz odnowi mandat, a jego PO zdobędzie absolutną większość w Radzie Miasta, gdzie w roli opozycji wystąpią z grubsza te same twarze z PiS i być może Ewa Lieder. Cały potencjał „buntu”, który nierzadko pojawia się w Gdańsku w trakcie kadencji, tradycyjnie już wyparowuje w przeddzień wyborów. Prawda jest jednak też taka, że konkurenci nie silą się zbytnio, aby coś tu zmienić. Niektórzy wiedzą, że mając władzę, robiliby w zasadzie to samo. Natomiast inni nie mają jeszcze dość siły, aby swoje idee gruntownej, półrewolucyjnej zmiany w filozofii rządzenia miastem sprzedać szerokim grupom zasiedziałych i skupionych na życiu prywatnym mieszczan gdańskich.