Zawarta w tytule dewiza obowiązuje bardzo powszechnie w dzisiejszej Unii Europejskiej. Polskie media z entuzjazmem odniosły się do planowanej rezolucji Parlamentu Europejskiego potępiającej premiera Holandii Marka Rutte za „brak reakcji” na oczywiście paskudną stronę populistycznej partii PVV Geerta Wildersa (zwanego przez red. Kuźniara w TVN24 „Geertem Łajldersem” [LOL]), gdzie zgodnie z najgorszymi tradycjami denuncjatorskimi zbierane są informacje o „złym zachowaniu” imigrantów ze środkowoeuropejskich państw Unii, w tym z Polski.
Hipokryzja wyłazi tutaj w kilku miejscach. Po pierwsze w Polsce. Media i zainteresowany sprawą ułamek opinii publicznej domaga się od Ruttego potępienia Wildersa i jego partii. Rutte tego nie robi, więc zarzuca się mu, że jest kunktatorem, który w imię politycznej kalkulacji milczy i stawia taktyczny interes swojej partii, liberalnej VVD, i swojego gabinetu ponad idee europejskiej solidarności i przyjaźni między narodami. Robi tak, bo PVV to partia, która toleruje jego mniejszościowy rząd w Drugiej Izbie holenderskiego parlamentu. To oczywiście trafny zarzut. Warto jednak zwrócić uwagę na dwie rzeczy.
1. Rutte zgodził się na mało ciekawy układ polityczny w postaci mniejszościowego gabinetu dwóch partii (swojej i chadeckiej CDA) tolerowanego przez PVV, ponieważ przy obecnym układzie sił nie było innej konstelacji, która umożliwiłaby realizację trudnego i niepopularnego programu cięć w wydatkach publicznych. Problemy obecnego kryzysu nie dotknęły Holandii najmocniej, ale nie ominęły też jej zupełnie łukiem. Deficyt i dług są spore i wymagają twardej polityki budżetowo-fiskalnej. Niestety, alternatywa dla tego układu okazała się niemożliwa, ponieważ nawet włączenie do rządu jedynej poza VVD i CDA partii skłonnej zacisnąć pasa, a więc socjalliberalnych Demokratów 66, też nie dawało większości. Partie lewicy zaś, tak socjaldemokraci z PvdA jak Zieloni z GroenLinks, odmówili udziału w polityce wysokich cięć. W czasie, gdy kryzys zadłużenia może zagrozić przyszłości projektu integracji europejskiej, na której nam zależy, u progu trudnych negocjacji perspektywy budżetowej UE, także Polskę powinno cieszyć, że rząd Holandii nie brnie dalej w długi.
2. Polska, a przynajmniej niektóre środowiska w naszym kraju, mają za uszami dużo więcej niż Rutte. Hipokryzją jest atakować premiera Holandii za unikanie niewygodnej konfrontacji z quasi-koalicjantem, jeśli samemu ma się za sobą epizod taki, jak w latach 2005-07. Niech nikt nie twierdzi, że w tamtym okresie główna partia rządząca nie tolerowała ekscesów koalicyjnej LPR, która nie tylko w internecie szczuła na inne europejskie nacje, z Niemcami na czele. Co więcej, tej radosnej twórczości oddawali się także członkowie głównej ówczesnej partii rządzącej i, już w opozycji, czynią to regularnie do dziś. Nie przypominam też sobie, aby w tamtym okresie dominującego wpływu pana Rokity na linię partyjną PO, ta partia jakoś szczególnie wyraziście odcinała się od retoryki LPR i PiS. To zmieniło się dopiero na przełomie 2006 i 2007 r., gdy Platforma uznała PiS ostatecznie za politycznego wroga, a Rokita poszedł w odstawkę.
Hipokryzja wyłazi też w Europejskiej Partii Ludowej w PE. Wow! Europejscy chadecy potępiają kogoś za nie dość energiczną walkę z szowinizmem i ksenofobią, bronią Polaków. Jestem pod wrażeniem, ale myślę, że należy to przypisać takiemu oto zbiegowi okoliczności, że pod pręgierzem daje się tym postawić premiera z frakcji liberałów, bo gdyby szefem rządu w Holandii był polityk CDA, to frakcja ta zapewne by milczała. Rutte dostaje po nosie, bo nie reaguje na ksenofobię. Jednak należący do EPL Sarkozy nie jest przedmiotem krytyki, pomimo tego, że sam sięga po ksenofobiczną retorykę w obecnej kampanii wyborczej. Pamiętamy też, jak 2 lata temu frakcja PO i PSL broniła francuskiego prezydenta przed potępieniem za akcję deportacji Romów znad Sekwany! Porównajmy: Rutte nie reaguje na to, że jego quasi-koalicjant prowadzi populistyczną i ksenofobiczną akcję w internecie, która nie ma jednak przełożenia na politykę państwa. Sarkozy zaś jest broniony, gdy osobiście inicjuje populistyczną i ksenofobiczną akcję w realu, która ma bezpośrednie przełożenie na los deportowanych Romów, obywateli UE. Swój jest swój, ale hipokryzją to śmierdzi jak mordownia o trzeciej rano tuż po wypłatach. O innych, nieco mniej pokrewnych ekscesach chadeków, ślepych na radosną twórczość Berlusconiego i dystansujących się od napomnień pod adresem Orbana, szerzej już nie wspomnę. Swój jest swój.
Przed hipokryzją uchronił się tylko jeden z liderów europejskiej polityki. Lider liberałów w PE Guy Verhofstadt. Skłonił swoją frakcję do poparcia rezolucji krytykującej premiera z VVD, bo rzeczywiście wartości europejskie powinny stać na czele listy priorytetów. Zrobił tak, bo jest konsekwentny. Krytykował Orbana, Berlusconiego i Sarkozy’ego, więc i Rutte. Swój nie swój, jak zasłużył, to zasłużył. Takich polityków jak Verhofstadt, takich postaw nam trzeba. Szkoda, że chadecy wydają się immanentnie niezdolni do ich wygenerowania.