Niepotrzebne emocje pojawiają się po stronie kościelnej w związku z propozycją zmiany modelu finansowania składek dla osób duchownych w Polsce. Chodzi o propozycję likwidacji Funduszu Kościelnego i zastąpienia go dobrowolnym odpisem od podatku w wysokości 0,3%. Zupełną przesadą, żeby nie rzec histerią jest w tym kontekście formułowanie sądów, iż jest to przejaw „walki z kościołem”, albo „wrogości wobec religii”.
Kościół w okresie PRL został pokrzywdzony, był przedmiotem prześladowania i rugowania z przestrzeni społecznej. Nic więc dziwnego, że włączył się w walkę o zmianę ustroju. Zrobił to na pewno dla idei, dla głoszonych przez siebie chrześcijańskich wartości podmiotowości osoby ludzkiej, którą komunizm i realny socjalizm negował. Ale także i dlatego, że reżim PRL był kościołowi wrogi. Ta sama instytucja zachowywała się w końcu zupełnie inaczej w obliczu podobnie traktujących godność człowieka, autorytarnych reżimów o zabarwieniu prawicowym w Hiszpanii, Portugalii czy wielu państwach Ameryki Łacińskiej.
Teraz, 23 lata po wspólnym zwycięstwie i osiągnięciu demokracji pokojową drogą, co stało się przy współdziałaniu osób z laikatu i duchownych, prymas Kowalczyk mówi publicznie tak: „Jak Kościół był potrzebny, to się pchali, wchodzili do zakrystii, prosili o pomoc. Dzisiaj wytaczają armaty, nie wiem po co”. Jak można coś takiego powiedzieć? Dlaczego sprowadzać do takiego poziomu i w ogóle używać jako argument w debacie o finansach ten symbol czasów szczególnych, wzniosłych, pięknych i bohaterskich, gdy chwałą okryło się wielu kapłanów? Co chce w ten sposób prymas wyrazić? Że dawni opozycjoniści powinni przez wdzięczność płacić dziś kościołowi pieniędzmi za ówczesną pomoc? Że należy się opłata za wynajem tych wszystkich sal parafialnych na spotkania opozycji? Wielu duchownych bohaterów zmagań z reżimem PRL z tamtych czasów w grobach się przewraca to słysząc! Chcę wierzyć, że kościół bezinteresownie wspierał walkę opozycji, ponieważ uznawał jej idee za słuszne moralnie. W tamtych czasach możliwym było przyjazne współdziałanie księży z takimi ludźmi jak Jacek Kuroń. Jeśli abp Kowalczyk ubolewa nad tym, że czasy się zmieniły, to niech też ubolewa nad tym, że kilka lat po przełomie wpływowy kapłan katolicki w tym kraju ośmielił się określić Kuronia winnym zbrodni katyńskiej i nie spotkał się ze zdecydowaną reakcją braci w sutannie, przez co dziś, po śmierci Jana Pawła II, wyrósł na najbardziej wpływową postać polskiego kościoła.
Nie, opozycjoniści nie wpychali się na siłę do zakrystii w czasach PRL. Byli tam w wielu miejscach zapraszanymi przez światłych kapłanów, mile widzianymi gośćmi i partnerami w pracy nad urzeczywistnieniem marzenia o wolnej Polsce. Dziś Polska jest wolna i z wolności tej wielu Polaków korzysta w ten sposób, iż dystansuje od kościoła i wiary. Dlatego zastąpienie Funduszu, na który zrzucają się siłą rzeczy wszyscy obywatele, na dobrowolny odpis od podatku, umożliwiający decyzje indywidualne, jest zasadny. I nie będzie to dla kościoła rozwiązanie złe, o ile nie nastąpi wzmożony proces laicyzacji. Ten zaś proces bolesne i nieprzemyślane słowa najważniejszych hierarchów najskuteczniej mogą przyspieszyć.