Droga do przejęcia władzy przez prawicę w Polsce prowadzi niekoniecznie przez Jarosława Kaczyńskiego czy Zbigniewa Ziobrę. Owszem te figury sceny politycznej są i następnych latach pozostaną istotne, ale ich partie, ani wspólnie, ani oddzielnie, nie uzyskają liczby głosów potrzebnej do utworzenia większości w Sejmie, nawet przy poparciu PSL. Nadzieje elektoratu konserwatywnego wiązać powinny się raczej z mało dotąd znanym nazwiskiem posła PO Jacka Żalka. Tymczasowo przewodzi on grupie kilkudziesięciu polityków Platformy, którzy ze względu na swoje poglądy powinni raczej należeć do PiS. Ich rzeczywistym liderem jest natomiast naturalnie obecny minister sprawiedliwości, przez wzgląd na swoje stanowisko trzymający się oficjalnie z dala od batalii ideowych w Sejmie. Przejściowo, oczywiście.
Platforma Obywatelska to pod względem ideowym obecnie partia a la carte. Każdy, może za wyjątkiem ogolonych kiboli i czerwonych moli książkowych z Nowego Wspaniałego, znajdzie w jej szeregach coś dla siebie. PO to bowiem partia krojona i stale modyfikowana pod oczekiwania elektoratu. Niemal z roku na rok przeobraża się w sposób zgodny z wyrażonym w badaniach opinii poglądem masy krytycznej polskiego, umiarkowanego elektoratu. W pierwszych 2-3 latach była więc „nie-partią”, ponieważ centrowy i centroprawicowy wyborca miał szczerze dość partyjniackich sporów wewnątrz AWS oraz na linii AWS-UW. Forma „ruchu obywatelskiego” dominowała nad treścią programową. Potem, w latach 2003-05, Platforma powędrowała w prawo, ponieważ wyborcy skreślili lewicę, a nastrój oburzenia wobec politycznej korupcji sięgnął zenitu. PO poparła idee zmiany ustroju w IV RP, „szarpnięcia za cugle demokracji”, sprzymierzyła się z PiS do tego stopnia, że mówiono nawet o połączeniu tych partii (tak, tak, były takie głosy). Pojawił się u niej eurosceptycyzm, co zaowocowało powrotem części centrowych wyborców do UW w 2004 r. Logika systemu partyjnego, która popycha dwie największe partie do konfliktu, uniemożliwiła jednak realizację projektu IV RP w oparciu o POPiS. IV RP skompromitowała więc swoje fundamentalne idee sojuszem z Samoobroną, najbardziej skorumpowanym środowiskiem, jakie polska polityka kiedykolwiek widziała. Opozycyjność PO wobec rządów IV RP i rosnąca niechęć wyborców wobec prawicy w stylu PiS i LPR, zachęciła PO do przesunięcia się z powrotem do centrum. W końcu, w okresie własnych rządów lat 2007-11, które okazały się sukcesem (pierwsza w historii III RP reelekcja rządu), PO odczytała główne oczekiwanie tego typowego polskiego wyborcy, jako pragnienie spokoju i wyciszenia sporów po doświadczeniu z władzą Kaczyńskich. Rezultatem jest obecna formuła Platformy, jako partii grupującej polityków o wszelkich możliwych przekonaniach politycznych, poza ekstremistami. Ta formuła właśnie się wyczerpuje.
Wyczerpuje się z dwóch powodów. Po pierwsze, partię taką trzeba umieć spajać. Im szersza i bardziej heterogeniczna jest formuła, tym potężniejsze musi być i spoiwo. W PO spoiwem jest Donald Tusk. Premier to jedyne spoiwo dość silne, aby taką PO utrzymać razem. Niestety, także w sensie partyjnym spoiwo słabnie, gdy spada poparcie dla Tuska jako premiera. Obecne „harce”, ewidentnie prowokacyjne zachowanie konserwatywnego skrzydła partii wobec jego kierownictwa, nie bez powodu nastąpiły w warunkach słabnącej pozycji premiera i spadającego nieco poparcia dla partii rządzącej w sondażach. Po drugie, powodem wyczerpywania się obecnej formuły PO jest kolejna zmiana oczekiwań jej przeciętnego wyborcy. Wejście Ruchu Palikota do Sejmu oraz podupadający na własne życzenie autorytet kościoła stwarzają nową sytuację także dla PO. Coraz większa część wyborców partii będzie źle znosić ugodowość względem kleru. Wydaje się, że pojawiło się zapotrzebowanie na uporządkowanie sceny politycznej, w ramach którego wyraziści konserwatyści w stylu posła Żalka znajdą się poza PO.
Najprościej byłoby oczywiście po prostu wykluczyć Jarosława Gowina, Jacka Żalka i innych z klubu i partii. To oznaczałoby jednak natychmiast nowe wybory i ryzyko przejęcia władzy przez konserwatystów w sojuszu z PiS. Tego rodzaju decyzje o rozstaniu powinny zapaść dopiero w ostatnich miesiącach przed końcem kadencji.
Do tego czasu jednak niekonserwatywna większość klubu i partii powinna porzucić postawę niemocy wobec prawicowych szantażystów. Nie może być tak, że projekt z oficjalnym poparciem najwyższych ciał decyzyjnych klubu i partii, jak projekt o in vitro pani poseł Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, nie może zostać zgłoszony, ponieważ część jej własnego klubu odgraża się głosowaniem przeciwko niemu wraz z opozycją. Żalek i inni kryptopisowcy już doprowadzili do faktycznego zawieszenia prac nad projektami lewicy w tej sprawie, jednak storpedowanie projektu własnego klubu stanowiłoby zupełnie inną jakość. Jeśli mniejszość klubu okazuje nielojalność i jest gotowa do współpracy z częścią opozycji przeciwko projektowi swojej koleżanki, to niekonserwatywna jego większość powinna w sposób zdecydowany wraz z inną częścią opozycji swój projekt przeforsować. Jeśli jest ideowy spór, a jest on realny, to nie można go wiecznie przemilczać, a dzieje się tak już piąty rok. Trzeba w końcu rzec „trudno” i pójść na konfrontację. Na dłuższą metę zwolennicy zakazu in vitro i tak są skazani na porażkę, ponieważ tendencje światopoglądowe w polskim społeczeństwie są takie, a nie inne i żaden profesjonalny zawracacz Wisły kijem, jak pan Gowin, nic tu nie poradzi. Jeśli zaś efektem konfrontacji byłoby uporządkowanie sceny politycznej i przebudowa partii uwolnionej od polityków o egzotycznych poglądach, to na dłuższą metę tym lepiej.
To samo dotyczy idei klauzuli sumienia dla sprzedawców leków. Rzeczywiście nie jest liberalnym rozwiązaniem zmuszać ludzi do czegokolwiek, z czym się nie zgadzają. Liberalnym rozwiązaniem jest pozwolić kwestię klauzuli sumienia rozstrzygnąć wolnemu rynkowi. Tak więc, jeśli już, to każda apteka stosująca klauzulę musiałaby informować o tym klienta poprzez wyraźnie widoczną tabliczkę w drzwiach. Jako klient, mam prawo wiedzieć, co znajduje się w asortymencie punktu handlowego, z którego korzystam. Wówczas ja nie wchodziłbym do takich aptek ani aby kupić środki antykoncepcyjne, ani aby kupić np. syrop z calcium. Ani cokolwiek innego. Ponieważ społeczeństwo polskie zmienia się w taki, a nie inny sposób, jeśli chodzi o światopogląd i praktyki seksualne (również na wsi, owszem), apteki z klauzulą wkrótce stałyby się niszowe, a potem zbankrutowały. Niekonserwatywna część PO ma wiele sposobów na to, aby gorliwych adwokatów klauzuli sumienia skutecznie zniechęcić.
Platforma powinna przestać dawać się zastraszać garstce nieopacznie wpuszczonych na listy prawicowców. To oni są dziś jej balastem u nogi i to oni powinni się obawiać o polityczną przyszłość. Rzeczywiście w kwestiach sumienia dyscyplina klubowa nie jest właściwa. Ale od określonego głosowania na pewno można uzależnić obecność na listach wyborczych w przyszłości. Wówczas sytuacja kryptopisowców stałaby się jasna, mieliby czytelny i uczciwy wybór. Zgodny z sumieniem, ale nie sprzeczny z poglądami i oczekiwaniami przygniatającej większości wyborców PO. A więc poza tą partią.