Wyniki głosowania w I turze wyborów prezydenckich we Francji przebiegły (niestety) bez niespodzianek. W decydującym głosowaniu dojdzie do starcia faworyzowanej dżumy z urzędującą cholerą. Nie da się ukryć, że kryzysowy rok 2012 nie okazał się dobrym czasem dla racjonalnego, centrowego polityka, jakim jest Françios Bayrou i dla jego oferty (9% głosów). Któżby chciał słuchać takiej oto opowiastki, że jest źle, stan finansów państwa się pogarsza, więc oto nadchodzi czas na „krew, pot i łzy”? To message mężów stanu, ale ci wyszli z mody już dawno temu. Współczesny wyborca, czerpiący wiedzę o polityce z tabloidów lub Twittera (limit 160 znaków na jedną wiadomość), preferuje taką oto opowiastkę: jest źle, stan finansów państwa się pogarsza, winni temu są tacy/owacy, nie ty, więc nadchodzi czas, aby tacy/owacy za to zapłacili, a ty wkrótce będziesz lepiej żył. Taką opowiastkę przedstawili wyborcom we Francji 4 kandydaci, którzy Bayrou wyprzedzili. W miejsce takich i owakich jedni wstawiali coś innego niż drudzy, ale to prawie bez znaczenia. Wybory wygrali Hollande i Sarkozy, a ich pozbawione politycznej poprawności i wyrażające ich rzeczywiste poglądy kopie Melenchon i Le Pen zajęli następne dwa miejsca, czwarte i trzecie.
Przed drugą turą obozy dżumy i cholery przeprowadziły więc prostą jak konstrukcja cepa analizę. Skoro radykalni kandydaci Le Pen i Melenchon zdobyli więcej głosów niż Bayrou, to w narracji przed II turą nie ma sensu iść do centrum, iżby nawet rozum tam był, a nawet dalej ku ekstremom. Onegdaj to w centrum wygrywało się wybory. Dziś jest to wyścig po najbardziej zakręconego, wściekłego i nabuzowanego wyborcę. Tak więc Sarkozy próbuje mobilizować wyborców Frontu Narodowego, zaś Hollande mami komunistów wizją tek ministerialnych dla Melenchona i innych oraz uwzględnieniem rewolucyjnych w gruncie rzeczy postulatów obozu „VI Republiki sowieckiej”. Centrowy i liberalny wyborca mało kogo obchodzi.
Co powinien więc on uczynić 6 maja? Zbojkotować te wybory. Nie chodzi w nich już o kraj, o Europę, o racjonalne propozycje naprawy kryzysowej sytuacji. Chodzi o to, kogo finansował Kaddafi, a kto umawia się na schadzki ze Straussem-Kahnem. Tak naprawdę jest to dość obojętne, czy prezydentem Francji będzie Hollande czy Sarkozy. Choć raz centrysta francuski nie musi „ratować” kraju przed zagrożeniem porządku społeczno-gospodarczego i służyć jako „korektyw” balansujący i wypośrodkowujący sytuację, jak w czasach de Gaulle’a czy Mitterande’a. Wygra mierny kandydat, taki czy inny, nie trzeba do tego przykładać ręki.