Ka-bum! Barack Obama wypowiedział zakazane słowa. „Polish death camp”. Wszyscy w Polsce zapewne będą teraz kibicować Mittowi Romney’owi w amerykańskich wyborach prezydenckich.
Politycy PiS Czarnecki i Waszczykowski już zagrzewają Polonię do odpowiedniego głosowania (ciekawe co by powiedzieli, gdyby politycy np. SPD namawiali oficjalnie mniejszość niemiecką w Polsce do głosowania przeciwko PiS? O, Boże! „Wtrącanie się w wybory obcego państwa!”, „Zamach na suwerenność Polski!”, „Piąta kolumna!”, „Odebrać prawa wyborcze!”, itp.). Ze wszystkich stron na prezydenta USA sypią się gromy, padają zarzuty o „ignorancję” i „niekompetencję”. Był kiedyś taki czas (np. kiedy niemal wszyscy w Polsce gorąco popierali atak na Irak i nakręcali atmosferę pogardy wobec mających tu inne zdanie Niemiec i Francji), kiedy zajmowałem w moich tekstach stanowiska będące tak mniejszościowe, że wręcz marginesowe. W ostatnich latach nie było takiej potrzeby. Tym razem jednak nadchodzi po temu nowa okazja. Nie mam bowiem zamiaru przyłączyć się do histerii i fali oburzenia polskich polityków i opinii publicznej w reakcji na słowa Obamy.
Skandaliczna jest w tym kontekście wypowiedź nawet premiera Donalda Tuska, z którego słów można wywnioskować, że prezydent Obama albo celowo fałszuje historię, albo nie wie, że Holokaust i inne zbrodnie ludobójstwa były dziełem hitlerowskich Niemiec. Tusk mówi bowiem: „Jeśli „polskie obozy śmierci”, to z czyich rąk wuj prezydenta wyzwalał obóz Buchenwald? Jeśli ktoś dziś mówi „polskie obozy śmierci”, to tak, jakby nie było nazistów, nie było niemieckiej odpowiedzialności, nie było Hitlera”. Dalej wymienia, obok ignorancji i niewiedzy, także złą wolę jako powód słów Obamy. Te uwagi są bezczelne, a ignorancją wykazuje się Tusk, a tym bardziej pisowscy zwolennicy pójścia na wojnę z każdym, kto uchybi dumie narodu.
Spieszę wyjaśnić dlaczego. Sam tego nie wiedziałem, aż kilka lat temu „oświecił” mnie angielski native speaker. Takie sformułowanie jak „Polish concentration camp” jest boleśnie dwuznaczne. Gdy pojawił się wysyp publikacji je zawierających, a w Polsce podniosła się absurdalna wrzawa, że ktoś chce fałszować historię, aby zwolnić z odpowiedzialności Niemców, a w Zagładę wrobić Polaków, zareagował Associated Press. Sugerował unikanie tej frazy i zastąpienie jej np. „Nazi concentration camp in Germany-occupied Poland”. Powód? „Polish concentration camp” może oznaczać „polski obóz koncentracyjny” i wówczas przymiotnik „Polish” oznacza sprawstwo zbrodni. Może jednak, a jest to przez polskie media i polityków-histeryków pomijane całkowicie, oznaczać wyłącznie lokalizację i być tłumaczone jako „obóz koncentracyjny w Polsce”. Skrótowa natura języka angielskiego generuje tego rodzaju sformułowania, aby w jak najkrótszym tekście dać czytelnikowi jak najwięcej danych.
Dla porównania: słynny tytuł „Texas Chainsaw Massacre” nie sugerował odpowiedzialności stanu Teksas, ogółu jego mieszkańców, ani nawet pojedynczych jego mieszkańców za masakrę piłą łańcuchową. Sugerował jedynie fakt, iż masakra nastąpiła w granicach stanu Teksas.
A czy określenie „katastrofa smoleńska” (nie używa się w zasadzie frazy „katastrofa w Smoleńsku”) sugeruje odpowiedzialność władz tego miasta, albo grupy jego mieszkańców za katastrofę? Czy tylko mówi nam o miejscu, gdzie nastąpiła?
Oczywiście polskie reagowanie na „Polish concentration camp” i podjęta przez nasze placówki dyplomatyczne kampania na rzecz poniechania stosowania tej frazy (w sposób zbieżny z sugestiami Associated Press) ma sens, ponieważ wielce kłopotliwa dwuznaczność jest faktem, a sugerowanie polskiej winy tamtych zbrodni jest niedopuszczalne. Bez sensu jest jednak sugerowanie komuś takiemu jak Barack Obama, że nie wie, iż Holocaustu dokonali Niemcy, lub wie to, ale bierze udział w umyślnej, globalnej akcji na rzecz „umoczenia” narodu polskiego. Należy jednak przyjąć do wiadomości, a mam wrażenie, że to w tym kraju do prawie nikogo jeszcze nie dotarło, że „Polish concentration camp” może się odnosić wyłącznie do lokalizacji obozu i nie zawierać żadnej tezy dotyczącej sprawstwa i że właśnie do tego się niemal zawsze odnosi. Na pewno wtedy, gdy słowa te, ku swej zgubie, wypowie prezydent USA, premier Brytanii lub zamieści poważna gazeta w rodzaju „New York Timesa”. Skoro Tusk już w swej tyradzie wspomniał o obozie w Buchenwaldzie, to warto zauważyć, że w odniesieniu do tego obozu, inaczej niż w przypadku Auschwitz, Treblinki czy Sobiboru, nikt nigdy nie napisał „Polish concentration camp”. Dlaczegóż? Dlatego, że nie leży w Polsce!
Powiada Tusk: „Zawsze reagujemy w taki sam sposób, kiedy ignorancja, niewiedza, zła wola doprowadzają do takiego wypaczania historii, szczególnie w kraju, który, tak jak Polska, wycierpiał tak wiele podczas II wojny światowej”. Jak jednak zareagować gdy ignorancja i niewiedza na temat języka Shakespeare’a, połączona z brakiem sympatii i empatii dla konkretnego prezydenta USA, doprowadzają do kryzysu dyplomatycznego? I to w przypadku rządu, w skład którego wchodzi dwóch ministrów z długim stażem życia i pracy w świecie anglosaskim! Ten rząd chyba nie potrzebuje lekcji angielskiego? Więc o co chodzi? O pokazanie pazurów elektoratowi, bo powyższego leksykalnego wytłumaczenia przeciętny wyborca nie zrozumie? Czyżby i tym razem znów zwykły PR?!
Oczywiście na tle takiej reakcji premiera z PO nie może dziwić, że politykom PiS „odbija palma”. Sugerują Obamie „kłamstwo oświęcimskie”, nazywają Obamę głupkiem (niezwykle odważna teza, bo jeśli Obama jest słabo wykształcony, to jakich przymiotników użyć do adekwatnego scharakteryzowania jego poprzednika?) i apelują do Polonii o głosowanie przeciwko Obamie w nadchodzących wyborach prezydenckich. Zważywszy, że największe skupisko Polonii jest w stanie Illinois, a więc rodzinnym stanie prezydenta, w którym jest pewniakiem bardziej niż w mało którym innym, to nawoływania będą mało skuteczne. Zresztą, amerykańska Polonia zna angielski lepiej niż premier (patrz: „feel like at home”), a i satysfakcji posłowi Czarneckiemu nie zrobi. Większość z nich to ludzie nie tak upolitycznieni, a ciężko pracujące niebieskie kołnierzyki, którym reprezentant bogaczy Mitt Romney w roli prezydenta jest potrzebny jak dziura w moście.
Obamie, a konkretnie jego sztabowi, można zarzucić jedynie niezręczność. Nie „złą wolę”, „ignorancję i niewiedzę”, a niezręczność i nieścisłość właśnie. Wiedzą o dwuznaczności „Polish death camps”, a mimo to „puścili” frazę w przemówieniu prezydenta. Więcej tego nie zrobią. Wiedzą bowiem teraz także, że napady histerii to polska cecha narodowa.