Komisja Europejska, bez głosu sprzeciwu, zdecydowała wczoraj o wdrożeniu wobec Polski PiS postepowania z art. 7 traktatu o UE. Teraz Parlament Europejski i Rada UE będą decydować o dalszych krokach wobec rządu PiS i naszego kraju. Na końcu tych procedur mogą stać sankcje, albo w postaci utraty prawa udziału w głosowaniach na forum unijnym (raczej nie), albo w postaci straty wpływu na kierunki kluczowych europejskich polityk (na pewno), konkretnych strat pieniężnych w nowej perspektywie budżetowej (również pewne) oraz kar finansowych nałożonych przez Trybunał (wysoce prawdopodobne, acz w dalszej perspektywie czasowej).
Konferencja Fransa Timmernansa wczoraj, po ogłoszeniu decyzji, była wręcz wzruszająca (co wyróżnia ją na tle zwyczajowo niesłychanie nudnych konferencji prasowych unijnych urzędników). Wiceszef KE mówił o roli Polski w walce z hitleryzmem, w przezwyciężeniu żelaznej kurtyny, o wkładzie Jana Pawła II w kształtowanie ducha Europy. Powiedział nawet, że Unia Europejska bez Polski jest dla niego nie do pomyślenia.
Nie mam powodu, aby nie wierzyć w te osobiste poglądy Timmermansa. Jednak z punktu widzenia wielu polityków zachodnioeuropejskich wdrożenie ostrych sankcji przeciw Polsce PiS i prawdopodobna reakcja polskiego społeczeństwa na te działania w postaci zwiększenia jego poparcia dla partii rządzącej oraz spadku poziomu euroentuzjazmu w Polsce, to wymarzony scenariusz. W istocie może być tak, że cele rządu PiS i skrycie żywione marzenia elit unijnych są ze sobą zbieżne.
Unia znajduje się w przebudowie, która ma być dla niej impulsem do bardziej dynamicznego procesu integracji wokół waluty euro w latach dwudziestych XXI w. Europa ma być w stanie szybciej reagować na wyzwania światowe, także kosztem jej odchudzenia i pozbycia się balastu. Brexit jest na rękę zwolennikom tej koncepcji. Usunięcie na margines części krajów Europy środkowo-wschodniej również. W zachodniej Europie coraz powszechniejsze staje się przekonanie o tym, że rozszerzenie na wschód było strategicznym błędem, podjętym na fali entuzjazmu lat 1989-91. Sytuacja polityczna w Polsce i na Węgrzech, ale także w większości innych krajów naszego regionu, to mocny argument na rzecz tezy, że przeciwnicy rozszerzenia z debat toczonych 15-20 lat temu mieli rację.
Rozstanie Polski z UE jest więc wspólnym celem zarówno władzy w Warszawie, jak i strategów w stolicach zachodniej Europy. Rząd PiS pragnie budować państwo oparte na zupełnie innej filozofii społeczno-politycznej, aniżeli ta, na której opiera się integracja europejska. Nie ma być to model indywidualistyczny, demokratyczno-liberalny, uwypuklający prawa człowieka i obywatela, otwarty na cały świat i jego kultury oraz na konkurencję idei. Polska PiS chce modelu silnie wspólnotowego, gdzie obywatel jest głęboką uwikłaną w zależności cząstką większej całości; republikańskiego, gdzie interesy „republiki” uzasadniają ograniczenia praw obywatela; oparty o koncept narodowej wspólnoty krwi, wiary i norm postępowania, o niemalże plemienną solidarność, operującą przygnębiającymi mitami historycznymi i nieuznającą prawa do zdystansowania się symboliką; zamknięty przed światem; z urzędowo obowiązującymi wszystkich ideami. A przede wszystkim ma to być model podporządkowania się władzy i ślepej wiary ludu w to, że władza ta będzie sprawiedliwie rządzić, niczym dobry car. Takie państwo w Unii Europejskiej może być li tylko ciałem obcym.
Elity europejskie to rozumieją i dlatego będą działać w sposób zachęcający PiS do podejmowania dalszych kroków w oddalaniu się od Unii. Ewentualny wybuch niechęci wobec UE po zastosowaniu art. 7 nie jest więc dla nich powodem, aby go nie użyć. Przeciwnie, jest jednym z założonych celów. W idealnej sytuacji, za 5 lat poparcie dla członkostwa w UE spadnie w Polsce do poziomu czeskiego, a brak napływających funduszy skłoni PiS do pełnego Polexitu. Jeśli to się nie uda, to zmiany w strukturze UE, polegające na utworzeniu wewnętrznej, nowej płaszczyzny integracji, w której Polska naturalnie nie weźmie udziału, spowodują iż trwające członkostwo naszego państwa w UE będzie miało już charakter wyłącznie formalny, ponieważ UE poza jej nowym „jądrem” stanie się organizacją bez realnego znaczenia politycznego, a zwłaszcza geopolitycznego.
Pomiędzy młotem tych elit a kowadłem PiS znajdują się słabnące siły pragnące zachować Polskę w projekcie europejskim. To z jednej strony część polskich obywateli, która dzisiaj obserwuje, jak Polska ich marzeń przestaje istnieć i zaczyna tracić nadzieję, że kiedykolwiek taką Polskę jeszcze będzie mieć. To klęska mojego pokolenia, które przegrywa dzisiaj walkę o utrzymanie zdobyczy pokolenia ludzi pierwszej „Solidarności”, którzy zostawili nam kraj zakotwiczony w zachodnich systemach bezpieczeństwa, będący na drodze ku mentalnościowej przemianie i przyjęciu wzorców zachodnich. Z drugiej strony są też demonizowani dzisiaj przez polski rząd i jego media Niemcy, którzy – jeśli nie chcemy wierzyć w ich dobre intencje, albo w pokutę za II wojnę – to choćby z powodu własnych interesów geopolitycznych nadal jeszcze wierzą w utrzymanie Polski w faktycznej, realnej Unii i utrzymują gotowość wnoszenia wysiłków na rzecz tego zadania.
Jestem coraz większym pesymistą. Ostatecznie żyjemy w demokracji, a Polkom i Polakom odpowiada kurs polityczny obecnej władzy. I to chyba jednak nie tylko hojne wydatki socjalne, ale także szeroko pojęta „polityka godnościowa”, której elementem jest stawanie okoniem wobec oczekiwań partnerów zachodnioeuropejskich. Ten „gest Kozakiewicza” budzi szeroki aplauz, a fakt, iż za taką polityką skrywają się ponure cele pisowskiej Realpolitik w polityce wewnętrznej, pozostaje często niezauważony.
Z tego powodu ten kurs będzie nadal trwać. W pewnym momencie Polska PiS minie swoisty point of no return. Problem w tym, że najpewniej nastąpi to dla nas bezwiednie. Być może nawet już nastąpiło.