Jarosław Makowski niesie na swoim blogu wiatyk umierającej lewicy. Miller i Palikot, pisze, powinni zamknąć swoje projekty polityczne, lub przynajmniej zrezygnować z nazywania się lewicą. Makowski jest śląskim radnym wojewódzkim PO, więc wpis ten można by zignorować jako grubymi nićmi szytą intrygę Platformy starającej się raz jeszcze wmówić lewicowym wyborcom, że jest jedyną alternatywą wobec PiS-u. Tyle tylko, że Makowski sam wydaje się być potencjalnym wyborcą lewicy, głęboko przeżywającym jej agonię. To co pisze jest zatem interesujące dla osób chcących zbudować postępową alternatywę dla PO, bez względu na to czy alternatywa ta byłaby liberalna, socjalliberalna czy radykalnie lewacka.
Problemem podstawowym jest według Makowskiego utrata przez lewicę własnego języka, sprawiająca że „jeśli któryś z obecnych liderów lewicy się nie pomyli, mówi językiem neoliberalnej ideologii”. Rzeczywiście, powszechną fiksację na punkcie obniżania podatku dochodowego, najlepiej widoczną u zgłoszonej przez SLD kandydatki na prezydenta, trudno wytłumaczyć inaczej niż triumfem leseferystycznego dogmatyzmu – a także ignorancją wyborców, którzy mimo wypełniania właśnie podczas kampanii prezydenckiej zeznań podatkowych nie widzą, jak dużą część potrąceń z pensji stanowią nie podatki, lecz składki na ZUS i NFZ.
Skoro wszyscy mówią o konkurencyjności, wolnym rynku, prywatyzacji, podatku liniowym i outsourcingu zamówień publicznych, to odwrócenie tych postulatów – domaganie się centralnego planowania, progresji podatkowej i nacjonalizacji – powinno przypaść do gustu chociażby co dwudziestemu obywatelowi, zapewniając osobom je głoszącym być może marginalną, ale jednak stałą obecność w polityce. Tak jednak nie jest. Neoliberalizm może być upraszczającą i durną ideologią, ale jego lustrzane odbicie nie zdobywa poparcia nawet 3 procent wyborców, o czym od 20 lat przekonuje się Piotr Ikonowicz, a ostatnio także Anna Grodzka. Czyżby polskie społeczeństwo stanowiło przypadek wyjątkowo skutecznej kreacji „fałszywej świadomości”? Raczej nie. Inwersja neoliberalizmu prowadzi do klasycznego socjalistycznego programu z połowy XX wieku (nic w tym dziwnego: neoliberalizm powstał przecież jako reakcja na socjalistyczne postulaty) i właśnie dlatego nie może stać się popularna. Żyjemy bowiem w czasie wyczerpania się wszystkich XX-wiecznych recept. Nawet te wszechobecne, neoliberalne, są wydmuszkami: mimo ich pozornej dominacji nikt w nie nie wierzy.
Dlatego oczekiwanie, tak jak Makowski, że oto pojawi się ktoś, kto rzetelnie opanowawszy lewicowy język z XX wieku odpowie nim na bolączki bezrobotnych i zatrudnionych na umowach śmieciowych młodych ludzi jest naiwne. Zmiany, które zaszły w ostatnich dekadach – globalizacja, automatyzacja i rewolucja informatyczna – doprowadziły do powstania zupełnie nowych warunków społecznych. Epoka mas dobiegła końca. Z drugiej jednak strony, jak pokazują Branko Milanović („The Haves and Have-Nots: A Brief and Idiosyncratic History of Global Inequality”) i Thomas Piketty (“Capital in the Twenty-First Century”), nierówności majątkowe zaczęły na nowo rosnąć , grożąc realizacją scenariusza nakreślonego w połowie XIX wieku przez Karola Marksa: zniknięciem klasy średniej. Wraz z nią zniknęłaby demokracja, wobec której to perspektywy zniknięcie polskiej lewicy wydaje się mało istotnym problemem.
Pomysłów, jak zorganizować społeczeństwo w nowych warunkach jest parę. Jednym jest proponowany przez część Zielonych program zerowego wzrostu – pomysł atrakcyjny tylko w najbogatszych krajach, bliski klasycznemu konserwatyzmowi i tym samym wymykający się XX-wiecznym podziałom na prawicę i lewicę. Również koncepcja dochodu gwarantowanego (demogrant, renta obywatelska) popierana dziś głównie przez socjaldemokratów, przekracza oklepane podziały bo jej zwolennikiem był sam Milton Friedman. Świat może także podążyć szlakiem przetartym przez Holendrów, którzy na rosnącą automatyzację i efektywność pracy odpowiadają skróceniem jej czasu. Z drugiej strony – czemu nie pogodzić się z rozwarstwieniem i nie wykorzystać osiągnięć genetyki do urzeczywistnienia Huxleyowskiej wizji Nowego Wspaniałego Światu? Albo, przechodząc z ekstremum cynicznej technokracji do irracjonalnej pobożności, nie zbudować na fundamencie ściętych głów nowego kalifatu?
W pierwszym świecie znaczący wybór powinien dokonywać się pomiędzy tymi alternatywami z których każda już dziś ma swój własny spójny język. Ale się nie dokonuje. Podobnie jak w Polsce, w Niemczech, Francji, Włoszech i USA realnej debaty nie ma. Są za to rządzące bez planu i pomysłu partie centrum, skarlałe i oniemiałe ugrupowania, które niegdyś były dla nich opozycją, oraz populiści mylący moralizatorstwo z programem i w żywe oczy kłamiący, że są w stanie odwrócić czas.
W Polsce widoczne na Zachodzie problemy i scenariusze jeszcze się nie uwidoczniły i co innego stanowi o kluczowym politycznym podziale. Inny zatem, niekoniecznie lewicowy, powinien być program oraz język zmiany. Ponad dekadę po wstąpieniu do NATO i UE okazuje się, że główny dylemat lat 1989-2004 – transformacja albo marginalizacja – wcale się nie wyczerpał. Jeśli chcemy stać się rzeczywistą i integralną częścią Europy, uniknąć losu Grecji która jeszcze przez dziesięciolecia będzie przedmiotem troski, a nie podmiotem polityki, musimy zmienić model polskiej gospodarki. Przestać konkurować ceną, a zacząć jakością. Tak, płace powinny wzrosnąć – ale nie z powodów moralnych („bo nie powinno być biedy”), lecz pragmatycznych (bo zwiększy to popyt wewnętrzny i wymusi lepszą organizację pracy a przez to kreatywność). Podobnie z ochroną zdrowia: zamiast „zdrowie nie ma ceny” – „kolejki do lekarzy i brak profilaktyki zbyt dużo nas kosztują”. Z edukacją: zamiast „brońmy prestiżu zawodu nauczyciela” – „nasze dzieci muszą odnosić sukcesy w świecie”. Z administracją i wymiarem sprawiedliwości: zamiast „pogońmy darmozjadów” – „stwórzmy warunki prawne dla rozwoju biznesu”. I tak dalej. To jest program i język adekwatny do polskiej sytuacji. Wpisuje się on w tradycję Unii Wolności, choć do partii Tadeusza Mazowieckiego różni się diametralnie jeśli chodzi o ocenę roli religii i kościoła katolickiego – i nic dziwnego, bo program ten realizuje Janusz Palikot.
Ale ponieważ lewicowość jest pojęciem względnym, określanym jako alternatywa dla prawicy, jest to program i język lewicowy. Na miarę naszych możliwości.