Parytety płci na listach wyborczych to nonsens.
Narzucanie partiom politycznym ścisłych kryteriów konstruowania list jest anty-wolnościowe i anty-demokratyczne. W konsekwencji prowadzić będzie do absurdu. Podobają mi się takie inicjatywy jak niedawny Kongres Kobiet Polskich, ale niektóre jego postulaty wymagają przemyślenia.
Kongres zgłosił wiele bardzo słusznych propozycji, w większości dotyczących spraw zaniedbanych przez polityków, takich jak konieczność walki z dyskryminacją młodych matek wracających z urlopów macierzyńskich i wychowawczych. W społeczeństwie, w którym zdumiewającą trwałość mają niektóre szkodliwe i absurdalne stereotypy, czyli naszym, bardzo potrzeba powolnej pracy nad ewolucją świadomości społecznej. Duże medialne imprezy są dobrym narzędziem, by pobudzać debaty i uświadamiać opinię publiczną. Oczywiście mogą być one tylko pierwszym impulsem, za którym powinien pójść wysiłek tysięcy ludzi w lokalnych środowiskach różnego typu.
Jak zwykle w palecie postulatów są jednak także postulaty niemądre. W przypadku Kongresu Kobiet nonsensem jest propozycja wprowadzenia parytetów płci na listach wyborczych. Państwo obligowałoby partie i komitety do równego podziału miejsc na listach między kobiety i mężczyzn. Argument, który za tym przemawia brzmi: w parlamencie mężczyźni mają przewagę i dlatego polskie ustawodawstwo pozostawia tak wiele do życzenia.
Cóż, błędna diagnoza zwykle prowadzi do błędnych wniosków. Przyczyną niezadowalającego stanu rzeczy nie jest dominacja mężczyzn w polskim Sejmie i Senacie, ale dominacja konserwatystów obojga płci. Nawet znaczące zwiększenie liczby Ann Sobeckich w ławach poselskich nie pomogłoby postulatom zgłoszonym przez Kongres Kobiet. Można nawet wątpić, czy liczniejsza obecność Elżbiet Radziszewskich tudzież Nell Rokitów doprowadziłaby do tego. Dla spraw równości płci potrzeba w parlamencie raczej więcej liberałek, ale i liberałów (a także być może socjaldemokratek, ale i socjaldemokratów). Płeć polityka jest w istocie sprawą drugorzędną.
Świadomy wyborca, myślący racjonalnie, gdy wybiera kandydata na posła, kieruje się jego poglądami i bilansem dotychczasowych dokonań. Kierowanie się płcią jest przejawem tabloidyzacji myślenia politycznego. To tak, jak jakby wybierać kogoś ze względu na wygląd. Prawicowa konserwatystka nie przysłuży się sprawom kobiecym lepiej niż liberał, co do tego nie ma wątpliwości. Wybór i obecność kobiet w parlamencie nie jest przecież wartością samą w sobie. Chodzi raczej o obecność kobiet-liberałek.
Równość w państwie demokratycznym powinna mieć charakter wyłącznie formalno-prawny. Z tego względu wszelkie formy dyskryminacji, także dyskryminacji pozytywnej w postaci parytetów, są postulatem kontrowersyjnym. I bez parytetów istnieje już równość formalna w dostępie do mandatów poselskich – i taka równość, moim zdaniem, wystarczy. Państwo nie powinno interweniować poprzez regulację w wolny rynek walki politycznej i krępować partii politycznych w zakresie układania przez nie ich własnych list wyborczych. W zasadzie nie ma ono legitymacji, by kształtować wewnątrzpartyjne układy sił. Ta sprawa powinna leżeć wyłącznie w gestii partii. To one muszą wziąć całkowitą odpowiedzialność za wynik swojego wyborczego wysiłku. Państwo manipulujące ofertą wyborczą tę odpowiedzialność znosi.
Częste porównywanie parytetów dla kobiet z kwotami dla Afroamerykanów w ramach tzw. akcji afirmatywnej w USA jest nietrafione. Po pierwsze, kobiety nie są mniejszością. Po drugie, nie cierpią z powodu wrogości dużej części społeczeństwa. Mizoginizmu w Polsce nie można porównywać ze zjawiskiem, jakim był rasizm w USA. Po trzecie, kwoty te nie dotyczyły w Stanach Zjednoczonych sfery wolnego wyboru politycznego. Chodziło o ułatwienie mniejszościom rasowym dostępu do ścieżki edukacyjnej czy zawodowej. A to już zupełnie inna sprawa.
Kto powinien walczyć o sprawy niepełnosprawnych? Inwalida czy nie-inwalida? Można zatem rozważyć kolejny parytet dla niepełnosprawnych, potem inny dla homoseksualistów, mniejszości etnicznych, a może i innych grup. W końcu układanie list zamieni się w groteskę, bo prawo z góry będzie determinować ich cały skład. Niech wybór pozostanie lepiej wyborem wolnym, a nie kontrolowanym przez ustawę, a postulat parytetu zostanie porzucony jako niepotrzebny.