I wojna światowa i jej skutki
Polityczne granice powojennej Europy Środkowo-Wschodniej zostały ostatecznie określone przede wszystkim na polu walki, gdy społeczeństwa tego regionu powstały przeciwko wielonarodowym imperiom, a następnie zmagały się między sobą o ich dziedzictwo. Możliwość taka nastąpiła dzięki dekompozycji państw, które nie wytrzymały gospodarczo-militarnej rywalizacji podczas I wojny światowej, choć przed jej wybuchem wydawały się więcej niż nienaruszalne. Imperium Romanowów, monarchia habsburska i cesarstwo Hohenzollernów runęły niczym domki z kart.
Ludność żydowska, co nie jest żadnym zaskoczeniem, nie była w stanie odegrać żadnej autonomicznej roli na frontach I wojny światowej. Mimo to za pośrednictwem różnych, mniej lub bardziej reprezentatywnych, organizacji usiłowała wywierać wpływ na rywalizujące strony. Okres Wielkiej Wojny i czas bezpośrednio po jej zakończeniu stały się okresem wzmożonej aktywności dyplomacji żydowskiej także dlatego, że obie strony konfliktu były zainteresowane uzyskaniem ich poparcia. Państwa centralne (Niemcy, Austro-Węgry) postrzegały ludność żydowską Europy Wschodniej jako potencjalnego partnera przy wprowadzaniu nowego, niemieckiego, porządku na dawnych terytoriach carskich, natomiast alianci zachodni, uznając i prawdopodobnie przeceniając żydowskie wpływy i bogactwa, podejmowali kroki w kierunku zneutralizowania takiej sytuacji. Żydzi dysponowali zatem istotnymi możliwościami oddziaływania, jakich dotąd nie znali i jakie miały się więcej w historii dwudziestolecia międzywojennego już nie powtórzyć. Należy podkreślić, że możliwości te przekuto w przynajmniej jeden spory sukces dyplomatyczny. Chodzi oczywiście o słynną deklaracją Balfoura. Otóż 2 listopada 1917 roku lord Arthur Balfour, ówczesny minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii, w piśmie skierowanym do przedstawiciela międzynarodowej Agencji Żydowskiej, Waltera Rothschilda, który był zarazem przewodniczącym Brytyjskiej Federacji Syjonistycznej, oświadczył, iż „rząd Jego Królewskiej Mości przychylnie zapatruje się na ustanowienie w Palestynie domu dla narodu żydowskiego”. Dokument, choć był tak sformułowany, aby nie stał w sprzeczności z obietnicami angielskimi wobec Arabów, mógł być i był rozumiany jako poparcie dla utworzenia w przyszłości państwa żydowskiego. Dlatego, abstrahując od brytyjskich intencji, był on wielką zachętą dla Żydów na całym świecie, by „wrócić” na Bliski Wschód. Tak wyraźnych sukcesów nie odnotowano w Europie Wschodniej, co nie oznacza, że nie było tam żadnych osiągnięć. Co prawda, przy ustalaniu politycznych wpływów nie brano pod uwagę żydowskich postulatów, niemniej naciski wywierane przez część środowisk skierowanych głównie na konferencję w Paryżu, mogły zapewnić, przynajmniej na papierze, równe prawa dla społeczności żydowskich w nowo powstałych państwach Europy Środkowo-Wschodniej. Dzięki tej presji niektóre spośród nich – w sposób co prawda ograniczony – uznały fakt, że Żydzi stanowią mniejszość narodową, zasługującą nie tylko na równość obywatelską, lecz także na zbiorowe prawa narodowe. Walka o te postulaty toczyć się miała przede wszystkim na terenie Polski, która była największym z państw sukcesorów w Europie Środkowo-Wschodniej i obejmowała wówczas najwięcej ludności żydowskiej. To właśnie na gruncie polskim miał dokonać się sprawdzian, swoisty test możliwości koncepcji szerokiej autonomii, w której tylu przywódców żydowskich pokładało (jak się później okazało) zbyt wygórowane nadzieje.
Cel podstawowy – żydowska autonomia narodowa
Najważniejszą cechą nowej wschodnioeuropejskiej polityki żydowskiej, która rozwinęła się przede wszystkim pod koniec XIX wieku w carskiej Rosji, było założenie, by uznać Żydów za naród taki sam jak wszystkie inne. Natomiast pytanie zasadnicze, czy Żydzi powinni aspirować do własnego terytorium i państwa, pozostawało kością niezgody pomiędzy niejednolitymi i zajadle konkurującymi z sobą, nie tylko zresztą na tym polu, środowiskami żydowskimi. Mimo to większość syjonistycznych, ale i bundowskich działaczy politycznych uważała, że Żydzi, dopóki żyją we wschodnioeuropejskiej diasporze, winni się cieszyć zarówno prawami obywatelskimi, jak i narodowymi. Był to, co prawda, niezmienny aksjomat, tyle że nieraz różnie rozumiany. Tak zwana doktryna pozaterytorialnej autonomii narodowej, którą w swoim czasie propagowała Socjaldemokratyczna Partia Austrii jako ewentualny i prawdopodobny sposób przekształcenia imperium habsburskiego, została entuzjastycznie przyjęta przez narodowców żydowskich w przedwojennej i przedrewolucyjnej Rosji. Rzecz jasna idea ta była nie do zrealizowana pod rządami Mikołaja II, lecz już w świetle rozkładu caratu, rewolucyjnej pożogi, a także efektów paryskiej konferencji pokojowej, plany te zdecydowanie się urealniały.
Koncepcja autonomii narodowej oznaczała różne rzeczy dla różnych ludzi. Jej najbardziej zasadniczą przesłanką było twierdzenie, że Żydzi, podobnie jak inne mniejszości, niezależnie czy rozproszeni, czy skoncentrowani na danym terytorium, powinni mieć prawo do rozwijania i kultywowania swojego życia narodowego za pomocą funduszy publicznych. W rzeczywistości oznaczało to walkę o przywilej do zakładania państwowych szkół prowadzonych w językach jidysz bądź hebrajskim. Bardziej dalekosiężne plany obejmowały pomoc państwa w powstaniu innych różnorodnych instytucji, począwszy od kulturalnych, poprzez socjalne, na gospodarczych kończąc. Z kolei na płaszczyźnie politycznej chodziło przede wszystkim o uznanie przez dany kraj oficjalnego żydowskiego organu kolegialno-demokratycznego. Jego przywódcy reprezentowaliby Żydów w parlamencie i rządzie. Byli i tacy działacze, którzy stawiali jeszcze dalej idące postulaty, na przykład by liczebność żydowskiej reprezentacji narodowej w parlamentach krajowych była ustalana wprost proporcjonalnie do ogólnej liczebności Żydów w danym państwie. Większość zwolenników autonomii uważała tradycyjny organ samorządu żydowskiego – kahał – za podstawową jednostkę organizacyjną, na którą trzeba stawiać i którą należy popierać. Nalegali jednak, aby przeszła ona proces demokratyzacji i, co dla części społeczności było trudne do przyjęcia, sekularyzacji.
Nie wszyscy Żydzi wschodnioeuropejscy byli zainteresowani rozmaitymi wariantami autonomii. Rzecz jasna, odnosiło się to w ogromnym procencie do Żydów zasymilowanych kulturowo, ale także – i to z zupełnie innych powodów – do większości Żydów ortodoksyjnych i konserwatywnych. Ci ostatni byli naturalnie wrogo nastawieni do wszystkich ideologii świeckich, a prawie wszyscy zwolennicy niezależności opowiadali się za „modernizacyjną laickością”, która zresztą bierze swój początek w haskali, czyli żydowskim oświeceniu. Ten intelektualny ruch Żydów europejskich, zapoczątkowany w końcu XVIII wieku, opowiadał się za przyjęciem oświeceniowych ideałów, integracją ze społecznościami nieżydowskimi, polepszeniem edukacji dotyczącej spraw świeckich, nauczaniem języka hebrajskiego i historii. Miał na swych sztandarach jednoznaczne hasła laickiej szkoły i świeckiego kahału. Właśnie za taką wizją autonomii na przełomie 1918 i 1919 roku opowiadali się zarówno różniący się wewnętrznie syjoniści, jak i socjalistyczno-marksistowscy bundowcy. Przeciwko jednym i drugim występowali żydowscy przywódcy religijni, co mogło być do przewidzenia i co wielokrotnie w dwudziestoleciu wykorzystywał rząd polski.
Mały traktat wersalski i jego implikacje
Po raz pierwszy żądanie szerokiej autonomii w Polsce zostało wysunięte przez przywódców żydowskich na konferencji pokojowej w Paryżu w roku 1919. Podczas rokowań usiłowano przekonać zwycięskich aliantów oraz liderów polskiej delegacji (Paderewskiego i Dmowskiego), że realizacja tych postulatów przysłuży się zarówno żydowskim, jak i polskim interesom. Główny plan obejmował propozycję proporcjonalnej reprezentacji Żydów w polskim parlamencie, powstania demokratycznych kahałów, a także stworzenia ciała o dumnej nazwie Żydowska Rada Narodowa, wybieranego przez całą społeczność polskich Żydów. Ten ostatni
twór miałby proponować kandydatów do zajmowania się sprawami żydowskim przy polskim rządzie. Na tak postawione postulaty i sugestie na dobrą sprawę nikt ze strony polskiej nie zamierzał poważnie odpowiedzieć, nie mówiąc już o spełnieniu tych żądań. Polska lewica niepodległościowa (PPS), którą przeciwnicy uważali za prożydowską, nie była entuzjastycznie nastawiona do tego programu, opowiadając się raczej za kulturową asymilacją. PPS, pomimo licznych sporów sięgających jeszcze okresu zaborów (zagadnienie niepodległości Polski), w ciągu całego dwudziestolecia ściśle współpracował z Bundem. Tym bardziej że żydowscy socjaliści ostatecznie nie wsparli bolszewików Lenina i byli wrogo nastawieni do powstałej w 1918 roku Komunistycznej Partii Robotniczej Polski (od 1925 roku Komunistycznej Partii Polski).
Natomiast wyraźnie antysemicka prawica (Narodowa Demokracja), choć nawet przez chwilę taktycznie skłonna (głównie z powodów międzynarodowych) rozważyć ograniczone formy autonomii żydowskiej, również zwróciła się przeciwko projektowanym planom, zwłaszcza że autoryzowali je przede wszystkim syjoniści. Negocjacje prowadzone w tym samym czasie w Polsce między żydowskimi przywódcami a polskimi politykami również utknęły w martwym punkcie i ostatecznie zostały zerwane. Z nieco lepszym skutkiem przedstawiciele żydowscy w Paryżu przekonywali państwa ententy. Postulowano, że Polska powinna zostać związana swego rodzaju międzynarodowym porozumieniem, regulującym sposób postępowania wobec jej narodowych i religijnych mniejszości, zwłaszcza że stanowią one około 30 proc. całej populacji kraju. Delegacja Polska w Paryżu mocno się temu sprzeciwiła, lecz o ile mogła zlekceważyć żydowskich reprezentantów, o tyle nie mogła zrazić do siebie Francji i Wielkiej Brytanii. Ostatecznie w czerwcu 1919 roku Polska podpisała ze zwycięskimi mocarstwami traktat mniejszościowy, zwany potocznie małym traktatem wersalskim. Dwa artykuły w tym dokumencie odnosiły się bezpośrednio do mniejszości żydowskiej. Pierwszy z nich zobowiązywał rząd polski, by zezwolił na istnienie szkół kontrolowanych przez żydowskie przedstawicielstwa, a utrzymywanych przez państwo. Drugi zabraniał rządowi zmuszania Żydów do pogwałcenia szabatu. Nie wspomniano za to o statusie kahału ani o przedstawicielskiej organizacji żydowskiej i proporcjonalnej reprezentacji w sejmie. Upadła też koncepcja odrębnego urzędnika przy rządzie polskim.
Delegacja Polska nie ukrywała oburzenia faktem, iż wymuszono na niej podpisanie traktatu mniejszościowego. Powszechnie uważano to za niedopuszczalny akt ingerencji ze strony aliantów. Oskarżano także Żydów o zaaranżowanie i prowadzenie zakulisowych gier, by doprowadzić do jego podpisania. Sejm ustawodawczy ratyfikował dokument dopiero wówczas, gdy solidarnie potępiły go wszystkie odłamy polskiej opinii publicznej. Sam tekst traktatu opublikowano w Dzienniku Ustaw dopiero w grudniu 1920 roku. Był to najpóźniejszy termin z możliwych. Rzecz jasna zupełnie inną reakcję zaprezentowali żydowscy przedstawiciele. Większość świeckich sił politycznych uznała podpisanie, a potem ratyfikację traktatu za ogromne zwycięstwo. Akt ten miał być, jak optymistycznie myślano, żydowskim odpowiednikiem angielskiej Magna Carta. Jak dowodzono, dokument ten odnosił się bezpośrednio do Żydów jako mniejszości narodowej, a nie tylko religijnej. W wydarzeniu tym widziano początek złotej ery w stosunkach polsko-żydowskich. Co więcej, prorokowano, że jest to fundament, na którym wyrośnie wspaniały gmach żydowskiej autonomii narodowej w Polsce.
Z perspektywy historycznej trudno zrozumieć ten huraoptymizm. Niezależnie od stanowiska mocarstw zachodnich polskie elity dowiodły dobitnie swym zachowaniem czy to w Paryżu, czy później w Warszawie, że jakiekolwiek poparcie ze strony Żydów było im całkowicie niepotrzebne i zupełnie zbędne. Polacy różnili się pod tym względem na przykład od Litwinow, Łotyszy czy Czechosłowaków, którzy czynili specjalne wysiłki w celu pozyskania poparcia światowej opinii żydowskiej. Natomiast polski ruch narodowo-wyzwoleńczy, niezależnie od odcieni politycznych, był na tyle silny, a sprawa niepodległości Polski tak wszechstronnie znana i popierana, że pomoc Żydów najzwyczajniej uznano za zbyteczną. Ponadto, dla niektórych polskich przywódców i sił politycznych, takich jak Roman Dmowski i Narodowa Demokracja, była wręcz niepożądana. Jak się przekonamy, tradycyjny nacjonalizm polskiej prawicy został jeszcze umocniony pod wpływem doświadczeń z I wojny światowej, a bezpośrednio po jej zakończeniu dodatkowo się wzmógł pod wpływem licznych wypadków, które miały miejsce w Polsce, szczególnie w mieszanych etnicznie regionach przygranicznych. Endecja jasno mówiła, że Żydów należy uważać nie za potencjalnych sojuszników (jak miało to miejsce na Litwie czy w Czechosłowacji), lecz wręcz za wrogów sprawy polskiej. Dlatego, jak celnie pisze Ezra Mendelsohn, „usiłowania, by przy pomocy obcych potęg wepchnąć Polakom niemal w gardło żydowską autonomię narodową uznano za jeszcze jeden przykład ich z gruntu wrogiego i nieprzychylnego nastawienia do państwa polskiego”. Można by rzec, że ratyfikacja małego traktatu wersalskiego potęgowała to wrażenie i uwiarygodniała wcześniejsze antyżydowskie tezy Narodowej Demokracji.
Oprócz traktatu mniejszościowego status prawny Żydów w Polsce określała, przynajmniej na papierze, ustawa zasadnicza z 1921 roku. Konstytucja, nazwana później marcową, gwarantowała równość praw wszystkim obywatelom, niezależnie od religii i narodowości, emancypując w ten sposób Żydów zamieszkałych w regionach należących dawniej do carskiej Rosji. Konstytucja obiecywała też każdej grupie etnicznej i religijnej prawo do rozwijania życia kulturalnego zgodnie z własnymi pragnieniami, gwarantując tym samym, że państwo nie będzie przeprowadzać przymusowej polonizacji. Choć Żydzi nie zostali odrębnie wymienieni w konstytucji, a zatem kwestia, czy byli religijną, czy też narodową mniejszością, pozostała nierozstrzygnięta, to jednak powitali oni ten dokument z radością jako wzór zachodnioeuropejskiego liberalizmu i zapowiedź wielonarodowego i pluralistycznego państwa polskiego.
Polska polityka wobec żydowskiego problemu
Przed rozważeniem, jakie były rzeczywiste, w przeciwieństwie do formalnych, warunki życia polskich Żydów w pierwszych latach Drugiej Rzeczpospolitej, warto dokonać krótkiego przeglądu polskich postaw wobec tzw. „kwestii żydowskiej”. Po pierwsze, stosunek do Żydów był wycinkiem całości stosunków polskiego społeczeństwa i jej elit do zagadnień narodowych w ogóle. Chociaż Żydzi reprezentowali dość specyficzny i kłopotliwy przypadek, to jednak nie można zapomnieć, że stanowił on część bardziej ogólnych problemów stworzonych przez jedną trzecią ludności państwa, która etnicznie nie była polska. Kluczowym pytaniem, wobec którego stanęli polscy politycy, okazało się zagadnienie, czy Druga Rzeczpospolita miała być państwem wielo-, czy jednonarodowym? Przyjęcie pierwszego wariantu wiązało się z koniecznością przyznania szerokich praw mniejszościom terytorialnym na wschodzie, czyli Ukraińcom i Białorusinom, a także przyznania specjalnego statusu mniejszości niemieckiej na zachodzie. Zakładało to przynajmniej na zasadzie en bloc większą gotowość i otwartość do uznania żydowskich zadań dotyczących autonomii. Jeśli jednak Polska miała być uważana za państwo narodowe, implikacje byłyby równie poważne, ale i daleko odmienne. W tym przypadku mniejszości nie otrzymywałyby specjalnych przywilejów, próbowano by jej spolonizować, a interesy polskiej części ludności realizowano by kosztem nie-Polaków. Niestety, właśnie ten drugi punkt widzenia został przyjęty przez znaczną większość polskich partii politycznych i rzeczywiście próbowano wprowadzać go w życie. „Nie-Polacy – jak celnie konstatował Mendelsohn – mieliby się przystosować, cierpieć w milczeniu, a na koniec albo emigrować, albo ulec polonizacji”. W ciągu całego okresu Drugiej Rzeczpospolitej wielokrotnie „dawano odczuć, że naród polski nie po to przelewał krew i poświęcał swych synów i córki, by teraz stworzyć państwo, w którym rozległe tereny i pokaźne zasoby finansowe mogłyby być również pożytkowane przez nie-Polaków”. Beneficjentami Drugiej Rzeczpospolitej w większości winni być zatem Polacy. Takiej tezie sprzeciwiała się w zasadzie jedynie polska lewica, a także część obozu piłsudczykowskiego. Zresztą i ci ostatni, rządzący niedemokratycznie krajem po zamachu majowym, znajdowali się w poważnej mniejszości, o czym świadczy chociażby sytuacja, która wytworzyła się tuż po śmierci Józefa Piłsudskiego w 1935 roku, gdzie retoryka antymniejszościowa, a także antyżydowska, uległa zdecydowanie większemu zaostrzeniu niż w latach 20.
„Kwestia żydowska” z pozoru wydawała się mniej trudna i „niebezpieczna” od ukraińskiej, białoruskiej lub niemieckiej. W końcu Żydzi nie mieli aspiracji terytorialnych dotyczących Polski ani też uzbrojonych sprzymierzeńców czekających na rozpad nowo powstałego państwa, zdolnych jak Niemcy czy ZSRR wykorzystywać do różnych politycznych rozgrywek „swoje” mniejszości, co zresztą – jak wiadomo – w ciągu całego dwudziestolecia zdarzało się wielokrotnie. Żydzi, tradycyjnie w swojej dominującej większości, byli ludnością lojalną politycznie, choć kulturowo i religijnie niezbyt skłonną do przystosowania. Nie było też żadnych realnych powodów, dla których nie mieliby być sumiennymi i wiernymi obywatelami Drugiej Rzeczpospolitej. Nie da się jednak zaprzeczyć, że stanowili problem dla administracji kraju. Znaczna większość Żydów diametralnie różniła się od polskiej ludności religią, mową, kulturą, obyczajami i zachowaniami ekonomicznymi. Czy państwo powinno starać się ich spolonizować, czy nie? Czy należało pozwolić im nadal dominować w polskich miastach i polskim handlu, co – jak wiadomo – było społeczno-gospodarczym spadkiem po Pierwszej Rzeczpospolitej? Polscy politycy, szczególnie endeccy, wnieśli do „kwestii żydowskiej”, i to jeszcze grubo przed odzyskaniem niepodległości, wiele uprzedzeń znacznie bardziej złożonych niż wobec Ukraińców czy nawet Niemców. Żydzi mimo wszystko nie byli chrześcijanami, a Kościół katolicki, jedna z najbardziej wpływowych instytucji polskich, od dawna toczył z nimi wojnę. Antysemityzm był czymś zgoła innym niż nastawienie na przykład antyukraińskie. Miał on znacznie głębsze, bardziej emocjonalne, wręcz psychologiczne źródła. O ile Ukraińcy i Białorusini byli zgrupowani w swej masie na odległych wsiach Galicji i na Kresach Wschodnich, o tyle Żydów spotykało się w głównych ośrodkach polskiego życia politycznego, kulturalnego i gospodarczego – w Warszawie, Łodzi, Krakowie, Wilnie i we Lwowie. Co należało z nimi zrobić?
Jak się można było spodziewać, nie istniała jednomyślność w tej sprawie. Polska lewica, reprezentowana przez PPS, ideologicznie przeciwna nacjonalizmowi i antysemityzmowi, utrzymywała żywe stosunki z żydowskim ruchem socjalistycznym, chociaż, jak już wcześniej zaznaczyłem, kontakty pomiędzy obiema partiami nie zawsze były tylko przyjacielskie. Podczas gdy PPS nieraz walczył o sprawę słowiańskich mniejszości narodowych na wschodzie, wobec Żydów propagował politykę o charakterze asymilatorskim. W państwach Europy Zachodniej, argumentowali przywódcy lewicy (wśród których było kilka wybitnych postaci wywodzących się z rodzin żydowskich), rozwój sił wytwórczych oraz ewolucyjne reformy socjalistyczne w niedalekiej przyszłości doprowadzą do trwałego zespolenia się tejże ludności z resztą społeczeństwa. W odrodzonej Polsce stanie się tak samo, kiedy tylko państwo przezwycięży swoje zacofanie i postfeudalny charakter. Tak więc asymilacja, jak powtarzali, stała się nieunikniona. Była też pożądana, ponieważ Żydzi nie stanowili prawdziwego narodu w pełnym tego słowa znaczeniu i nie mieli rzeczywistych powodów, by nadal tworzyć osobną grupę. Oczywiście, nikt z tej partii nie opowiadał się za likwidacją istniejących synagog i uczelni rabinackich, ale świecką autonomię również uważano za krok wstecz. Jak argumentowano, byłby to swoisty powrót w kierunku średniowiecznego zamkniętego getta. Poglądy te były tożsame z dobrze znanymi przekonaniami zachodnich marksistów, począwszy od samego Marksa, poprzez tak wybitnych a różniących się od siebie marksistów, jak demokratyczny reformista Karl Kautsky czy lider bolszewickich radykałów Włodzimierz Lenin. Nie trzeba dodawać, że PPS odrzucał zarówno narodowy program Bundu, jak i stanowisko syjonistów. Modelowym przykładem takiej intelektualnej postawy w Drugiej Rzeczpospolitej był wybitny działacz PPS-u, później związany z obozem piłsudczykowskim, uznany ekspert w dziedzinie mniejszości narodowych – Leon Wasilewski.
Jedną z nielicznych postaci w środowisku polskich socjalistów proponującą inny całościowy program wobec „kwestii żydowskiej” był Kazimierz Kelles-Krauz. Warto go pokrótce scharakteryzować. Przede wszystkim Kelles-Krauz doszedł do wniosku, że Żydzi prezentują podobne symptomy narodowego przebudzenia w drugiej połowie XIX wieku co pozostałe narody europejskie. Kluczowe założenie w jego rachubach spełniała kategoria „egalitaryzmu”. Zdaniem polskiego socjalisty Żydzi uczestniczący i obserwujący wykwit nowoczesnego nacjonalizmu także na siebie samych nakładają podobny sztafaż ideałów. Fundamentalne znaczenie miał już sam fakt narodzin żydowskich partii politycznych i formacji ideowych. Symptomatyczny był zwłaszcza socjalistyczny Bund, który – pomimo zwalczania syjonistów – także żądał traktowania Żydów w kategoriach narodowych. Z tych założeń Kelles-Krauz wyciągał już konkretne wnioski polityczne. Niuansując program syjonistyczny oraz ideę narodowości żydowskiej w diasporze, celnie zauważył, iż argumenty przeciwko wykonalności tego pierwszego rzadko przemawiają przeciwko realności drugiego, wciąż nadrzędnego postulatu. Jednocześnie Kelles-Krauz zdystansował się wobec najbardziej nośnej tezy polskiej lewicy – to znaczy twierdzenia, że jeśli Żydzi zaczną się politycznie i odrębnie organizować, a nie asymilować, nie powinni się dziwić rychłemu wzrostowi antysemityzmu. Kelles-Krauz uważał, że taka teza brzmieć może jedynie jak groźba, przyczyniając się do dalszego wzrostu napięcia pomiędzy Polakami i Żydami. „Każdy naród – pisał jeden z wybitniejszych myślicieli polskiego socjalizmu – traktuje siebie jako sam w sobie skończony, dlatego Polacy i Żydzi znajdą płaszczyznę porozumienia, tylko jeśli postępowi Polacy zaprezentują argumenty, które będą odpowiadać interesom Żydów”. Kelles-Krauz przekonuje, że „interesy obu narodów najlepiej wypełniłaby polska republika, która swym żydowskim obywatelom zaproponuje szerokie prawa narodowe oraz kulturową autonomię”. Zakładając, że Żydzi gremialnie nie wyjadą z Polski, aby przenieść się do Palestyny, a na kontynencie nie istnieje inna realna alternatywa terytorialna dla Żydów oraz że idea asymilacji na dużą skalę stała się praktycznie niewykonalna, przyszłe państwo polskie powinno uznać narodowe prawa oraz autonomię ludności żydowskiej. Niestety, założenia te nigdy nie miały szans na realizację z racji przedwczesnej śmierci ich autora w czerwcu 1905 roku, na kilkanaście lat przed odzyskaniem przez Polskę niepodległości. Był to najbardziej sensowny, a także najdalej wychodzący naprzeciw żydowskim oczekiwaniom program sformułowany przez socjalistów. PPS w dwudziestoleciu międzywojennym „kwestii żydowskiej” w tak pojmowany sposób nie zdecydował się potraktować.
Całkiem odmienne, lecz jeszcze bardziej niekorzystne, a miejscami nienawistne dla społeczności żydowskiej, były poglądy polskiej prawicy. Jej stanowisko składało się z dwóch podstawowych aksjomatów: po pierwsze, wrogości wobec Żydów jako nieprzyjaciół sprawy polskiej, po drugie, przekonania, że większość Żydów nie jest w stanie się zasymilować, a więc nigdy nie będzie mogła stać się Polakami. Główny ideolog Narodowej Demokracji Roman Dmowski wyrażał opinię, że Żydzi od dawna służyli interesom niemieckim i są wrogami Polski. Co więcej, był również przekonany, że Żydzi dysponują potężną siłą, gdyż udało im się ująć w swoje ręce konferencję pokojową w Paryżu, a program syjonistyczny był – ni mniej, ni więcej – próbą rządzenia światem z Palestyny. Większość jego partyjnych kolegów myślała podobnie. Nawet przedstawiciele partii centrowych, jak chociażby przywódca PSL-Piast Wincenty Witos, także zbliżali się do niektórych jego opinii. Antyasymilacyjne koncepcje prawicy zostały podsumowane przez Dmowskiego jeszcze przed wybuchem I wojny światowej w „Myślach nowoczesnego Polaka”: „w charakterze tej rasy [tzn. Żydów – przyp. M.M.] tyle się nagromadziło i ustaliło właściwości odmiennych, obcych naszemu ustrojowi moralnemu, wreszcie w naszym życiu szkodliwych, że zlanie się z większą ilością tego żywiołu zgubiłoby nas, zastępując elementami rozkładowymi młode twórcze pierwiastki, na których budujemy swą przyszłość”.
Nie należy jednak sobie wyobrażać, że poglądy takie nastroiły Dmowskiego i jego zwolenników przychylnie do koncepcji autonomii. Jeśli odrzucano plan integracji polsko-żydowskiej popieranej przez lewicę, to tym bardziej przeciwstawiano się wizji przeobrażenia Polski w Jidiszland. Druga Rzeczpospolita, według endeckich odczuć i pragnień, powstała, by służyć interesom polskim, a nie po to, by utrzymywać szkoły w języku jidysz bądź hebrajskim. Tak więc również oni, tyle że z zupełnie innych powodów i przesłanek niż PPS, negowali żydowski program autonomii.
Stanowisko Narodowej Demokracji wobec kwestii żydowskiej doprowadzone do logicznej konkluzji oznaczać mogło tylko jedną rzecz – uwolnienie Polski od żydowskiej części jej ludności, w ten czy w inny sposób. U schyłku lat 20. XX wieku i do połowy lat 30. XX wieku endecja faktycznie twierdziła, iż podstawową drogą rozwiązania tego balastu
winna być masowa emigracja. Na krótszą metę próbowano uderzyć w społeczność żydowską metodami administracyjno-prawnymi. Ponieważ do 1926 roku Narodowa Demokracja razem z siłami sprzymierzonymi (słynny koalicyjny rząd Chjeno-Piasta) miała dominujące wpływy w Drugiej Rzeczpospolitej, a jej ideologia, przynajmniej w kwestii żydowskiej, została w znaczącym procencie przejęta również przez obóz sanacyjny, stanowisko to w zasadzie z małymi przerwami stało się węzłową zasadą państwa polskiego.
Zapewne trudno byłoby mówić o jednej, identycznej i spójnej polityce wobec Żydów w czasach dwudziestolecia. Faktycznie niemało było zakrętów, meandrów i nawrotów. Okresy silniejszej dyskryminacji przedzielone były próbami porozumienia. Niemniej poza manewrami strategicznymi istniał podstawowy cel: zmniejszyć rzeczywiste lub wyimaginowane wpływy żydowskie w Polsce i ostatecznie znacznie zredukować populację Żydów w kraju.
Marzenia a realność. Żydzi w latach 1918–1921
Ponieważ większość sił politycznych Drugiej Rzeczpospolitej opowiadała się zgodnie przeciwko idei nowoczesnej, świeckiej żydowskiej autonomii, trudno się dziwić, że żadna taka autonomia nie powstała. Żydzi, owszem, mogli zakładać szkoły z jidysz lub hebrajskim, lecz tylko własnym kosztem. Państwo, wbrew zapisom traktatu mniejszościowego, odmówiło ich subsydiowania. W praktyce na wiele sposobów utrudniało funkcjonowanie tych placówek i pilnowało, żeby absolwenci szkół średnich z jidysz i z hebrajskim nie mieli prawa wstępu na polskie uniwersytety. Najczęściej bowiem placówki te nie zyskały praw publicznych. Osoby, które je kończyły, aby otrzymać świadectwo maturalne, były zmuszone zdawać specjalny egzamin eksternistyczny przed odpowiednią komisją państwową. Z tego i z wielu innych powodów nie zdołano stworzyć podwalin pod trwałą i świecką odrębność kulturalną. Kahał, który według tych założeń miał stać się ramą administracyjną autonomii, został określony przez polskie prawo jako instytucja stricte religijna. Zdominowali go, częściowo za sprawą interwencji rządowych, przedstawiciele ortodoksyjnych i konserwatywnych środowisk żydowskich. Ponadto nigdy nie powstało wybierane demokratycznie ogólnopolskie żydowskie przedstawicielstwo ani nawet przewidziana ustawą centralna reprezentacja gmin wyznaniowych. Żaden rząd polski poważnie nie wziął też pod uwagę postulowanej propozycji wyznaczenia specjalnego urzędnika wybranego przez ludność żydowską do rozpatrywania ich bieżących spraw. Większość żydowskich partii politycznych do samego końca istnienia Drugiej Rzeczpospolitej popierała ideę autonomii, niestety, realnie niewiele z tego wynikało. Jeśli było to ciosem dla żydowskich nadziei, tak entuzjastycznych na początku istnienia Drugiej Rzeczpospolitej, to daleko gorszy okazał się fakt, iż nie zostały spełnione także obietnice równości wobec prawa.
W pierwszej dekadzie istnienia odrodzonej Rzeczpospolitej zarówno państwo jako instytucja, jak i część polskiego społeczeństwa demonstrowały wobec ludności żydowskiej wrogość wyrażaną w systematycznej dyskryminacji i nieraz spotykanych aktach przemocy. Wywierało to na Żydach tym potężniejsze wrażenie, że pogromy towarzyszyły samemu tworzeniu nowego państwa. Pierwszego wielkiego pogromu dokonano we Lwowie, w listopadzie 1918 roku, kiedy Polacy odebrali miasto Ukraińcom, którzy wcześniej założyli tu stolicę swej krótkotrwałej Republiki Zachodniej Ukrainy. Chociaż pierwsze doniesienia były wyolbrzymione, fakt, że polskim oddziałom pozwolono zabijać i grabić w dzielnicach żydowskich bez przeciwdziałania ze strony dowódców, został nie bez racji zinterpretowany przez polskich Żydów jako sygnał świadczący o tym, jak niepewna była ich sytuacja. Najpoczytniejsza gazeta hebrajska w Warszawie stwierdziła, że „w tej godzinie, godzinie odrodzenia i ponownego zjednoczenia Polski, godzinie zwycięstwa Polski nad jej wrogami, którzy powstali, aby oderwać od niej miasto Lwów – w tej godzinie my, Żydzi, siedzimy i opłakujemy nasze ofiary, ofiary straszliwych pogromów, opłakujemy zabitych i pomordowanych”.
Nie tylko Lwów, lecz także wiele innych miast Galicji stało się sceną antyżydowskich zamieszek, w których uczestniczyli zarówno żołnierze, jak i chłopi. W 1919 roku fala pogromów dotarła do polskiej części Litwy. W kwietniu polscy żołnierze rozstrzelali bez sądu kilkudziesięciu Żydów w Pińsku, do pogromu doszło także w Lidzie, a najbardziej szokujące zamieszki antyżydowskie wybuchły w Wilnie. Również w centralnej Polsce Żydów terroryzowano, zwłaszcza w pociągach, gdzie polscy nacjonaliści, a także zwykli awanturnicy, obcinali im brody. Efektem sytuacji z przełomu 1918 i 1919 był tzw. raport Morgenthau’a. Tuż po zakończeniu I wojny światowej na Zachodzie pojawiły się informacje o masowych pogromach antyżydowskich w Polsce. W odpowiedzi na nie amerykański prezydent Woodrow Wilson wysłał oficjalną komisję pod przewodnictwem Henry’ego Morgenthau’a Seniora, która miała zbadać tę sprawę. Wyniki pracy komisji opublikowano w raporcie, który od tamtej pory był nazywany od nazwiska przewodniczącego misji. W raporcie pisano, że w okresie od listopada 1918 do sierpnia 1919 roku na terenach polskich miało miejsce osiem większych ekscesów antyżydowskich: w Kielcach, we Lwowie, w Pińsku, Lidzie, Wilnie, Kolbuszowej, Częstochowie i Mińsku. Za najkrwawsze epizody raport uznał wspomniane już rozruchy antyżydowskie we Lwowie w dniach 21–23 listopada 1918 roku, kiedy to zabito siedemdziesięciu dwóch Żydów i w Wilnie, gdzie w dniach 19–21 kwietnia 1919 z rąk Polaków śmierć poniosło około sześćdziesięciu pięciu Żydów. Inny charakter miała masakra w Pińsku, gdzie po wkroczeniu wojsk polskich, na rozkaz dowódcy zaaresztowano siedemdziesięciu pięciu uczestników zebrania miejscowych syjonistów, po czym trzydziestu pięciu z nich rozstrzelano bez sądu. W wyniku wszystkich zajść śmierć poniosło około dwustu osiemdziesięciu osób. Według raportu główną przyczyną zajść był rozpowszechniony w byłym zaborze rosyjskim antysemityzm ludności cywilnej i żołnierzy – głównych sprawców ekscesów. W raporcie podkreślano, że władze polskie – wojskowe i cywilne – nie były inicjatorem zajść, przeciwnie, starały się je poskromić. Korzystne rozstrzygnięcia raportu, niestety, nie zamknęły sprawy, która wciąż nabrzmiewała.
Kolejna fala antysemityzmu, osiągająca groźnie wysoki poziom, miała miejsce podczas wojny polsko-bolszewickiej. Sytuacja znacznie się zaostrzyła latem 1920 roku, gdy wydawało się, iż zdobycie Warszawy przez Armię Czerwoną jest już tylko kwestią czasu. Właśnie wtedy władze Drugiej Rzeczpospolitej dokonały rzeczy haniebnej, wyrzucając i internując większość swoich żydowskich oficerów służących ochotniczo w armii polskiej, zamykając ich w obozie izolacyjnym w Jabłonnie. Powodem tego ruchu miały być ich rzekome probolszewickie przekonania. W ten sposób rząd polski zademonstrował szerokiej opinii publicznej, iż pewna kategoria swoich własnych obywateli, którzy w jak najlepszej wierze chcieli walczyć z bolszewikami w obronie także „ich” ojczyzny, była uważana za potencjalnych zdrajców. Norman Davies, życzliwy Polsce brytyjski historyk, przebadał tę sprawę i ujawnił krzywdę internowanych, a Jan Nowak-Jeziorański, Jan Karski i Jerzy Lerski powtórzyli i potwierdzili to w 1983 roku w liście otwartym do Polaków i Żydów, ogłoszonym w paryskiej „Kulturze”.
Po zwycięstwie w wojnie polsko-bolszewickiej i ostatecznym wyznaczeniu granic Drugiej Rzeczpospolitej wystąpienia antyżydowskie przycichły, ale nie ustały całkowicie. W przekonaniu wielu Żydów nowe państwo okazało się wcieleniem antysemityzmu i nie mogły tego zmienić deklaracje polityków ani mało skuteczne rozkazy naczelnych władz wojskowych, usiłujących opanować ekscesy żołnierzy. „Polsko – czytamy w gazecie syjonistycznej z 1919 roku – idący na śmierć pozdrawiają ciebie”. „Polska – pisała inna gazeta – odrodziła się z czołem splamionym krwią”. Ten nagły wybuch nienawiści do Żydów był elementem znacznie szerszej fali antysemityzmu, która bezpośrednio po wojnie ogarnęła większość krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Biały terror na Węgrzech i straszliwe pogromy w Rosji i na Ukrainie kosztowały życie tysięcy. Wydarzenia te okazały się najbardziej drastycznymi przykładami antyżydowskiej ofensywy poza granicami Polski. Antysemityzm na ziemiach polskich nie był nowym zjawiskiem i jak już zauważaliśmy, rozwijał się jeszcze przed wojną. Skuteczny apel Dmowskiego, wzywającego do bojkotu żydowskich sklepów, został przecież ogłoszony już w 1912 roku. Bez wątpienia wojna, konflikty narodowościowe wewnątrz Drugiej Rzeczpospolitej między Polakami, Ukraińcami, Niemcami i Litwinami oraz konflikt zbrojny z bolszewicką Rosją znacznie rozjątrzyły sytuację. Niemiecka i austriacka okupacja ziem polskich w 1915 roku pozostawiła Żydów w trudnej sytuacji. W czasie okupacji, a także po niej, nieustannie oskarżano ich o możliwą współpracę z wrogami Polski. Dmowski i inni wskazywali, że Żydzi na terenach dawniej należących do Niemiec ulegli germanizacji i stali po stronie Rzeszy Wilhelmińskiej w jej niecnych wysiłkach depolonizacji tych ziem. Także w dawnym Królestwie Polskim twierdzono, że Żydzi z radością witali pojawianie się oddziałów niemieckich i współpracowali przy realizacji niemieckich planów przekształcenia Polski w swoją kolonię. Bez wątpienia też relacje między Żydami a Polakami znacznie pogorszyły się podczas I wojny światowej nie tylko z powodu napięć politycznych, lecz także trudności gospodarczych. Powojenne zmagania na granicach nowego kraju oznaczały dla Żydów dalsze straty i nieprzypadkowo do dwóch szczególnie tragicznych w skutkach pogromów doszło na terenach mieszanych etnicznie, gdzie aspiracjom polskim przeciwstawiały się inne narodowości. We Lwowie, gdzie przywódcy żydowscy zadeklarowali neutralność w konflikcie polsko-ukraińskim, Żydzi zostali „ukarani” za to, że rzekomo stanęli po stronie Ukraińców. W Wilnie, w mieście, o które walczyli Polacy, Litwini i Białorusini, Żydzi w podobny sposób zostali oskarżeni o wspieranie roszczeń litewskich, co nie było do końca bezpodstawne. Wreszcie, podczas wojny polsko-bolszewickiej, w dużym stopniu dotknęły Żydów tradycyjne oskarżenia o to, że są lewicowymi radykałami dążącymi do zniszczenia starego porządku. Niezaprzeczalny fakt, że niektórzy Żydzi uzyskali wybitne stanowiska w rosyjskim rządzie bolszewickim oraz pośród przedstawicieli polskiej radykalnej lewicy, dał podstawy, ale i pretekst, do takich zarzutów. Podsumowując, możemy przyjąć, że akty przemocy i zamieszki w latach 1914–1920 razem z dotkliwymi trudnościami ekonomicznymi tych lat stworzyły atmosferę i ogólnospołeczny nastrój prowadzący do przeobrażania żywionych od dawna przekonań antysemickich w czyny skierowane przeciwko Żydom. Wziąwszy pod uwagę historię stosunków między Polakami a Żydami i nadrzędną doktrynę polskiej prawicy, czyli hasło „Polska dla Polaków”, trudno się dziwić, że triumfowi nacjonalizmu towarzyszył antysemityzm. Faktem jest, że zwycięstwo dążeń narodowych wszędzie w Europie Środkowo-Wschodniej dodało rozmachu podobnym nastrojom. W Polsce, gdzie stosunki społeczno-gospodarcze przed I wojną światową były szczególnie złe, a powojenny zamęt wyjątkowo duży, uczucia te zyskały niezwykłą siłę.
Polska dla Polaków, nie dla Żydów
Malejąca liczba wystąpień antysemickich od 1921 roku przyniosła ulgę społeczności żydowskiej, ale nie prowadziła do nowej ery pokoju i zrozumienia pomiędzy Polakami a Żydami. Wkrótce stało się jasne, że państwo polskie, choć zobowiązane mocą zapisów Konstytucji marcowej do traktowania na równi wszystkich obywateli, było mimo to oddane endeckiej myśli osłabienia ludności żydowskiej. Jednym ze sposobów było dążenie do eliminowania Żydów z tych sfer życia, na które państwo miało wpływ, a więc z państwowych przedsiębiorstw i administracji centralnej bądź samorządowej. W Galicji, gdzie przed wybuchem I wojny światowej przyjmowano Żydów do służby państwowej, teraz gremialnie ich stamtąd zwalniano. W innych częściach Polski sytuacja wyglądała podobnie. Żydzi na stanowiskach państwowych występowali w ilościach śladowych. Dla przykładu z 72 tys. nauczycieli szkół podstawowych w Polsce w 1931 roku tylko 2,2 proc. było Żydami; z 4,5 tys. wykładowców szkół średnich – odpowiednio 2,8 proc. Lekarzy rekrutujących się ze społeczności żydowskiej z reguły nie zatrudniano w państwowych szpitalach. To samo tyczy się prawników, którzy mogli liczyć jedynie na prywatna praktykę. Nieliczni tylko Żydzi otrzymali stanowiska profesorów na polskich uniwersytetach, nawet tak uznany historyk, jak Szymon Askenazy, jeden z najwybitniejszych polskich uczonych, nie mógł uzyskać katedry w Warszawie. W polskim wojsku prawie wcale nie było żydowskich oficerów, czy to wyższych, czy to niższych rangą (wyjątek stanowili lekarze). Liczba żydowskich studentów na polskich uniwersytetach, gdzie pewne kierunki studiów okazały się z perspektywy czasu wylęgarnią antysemityzmu i bastionem Narodowej Demokracji, gwałtownie malała (z 24,6 proc. w roku akademickim 1921/1922 do 8,2 proc. w roku 1938/1939). To prawda, że w 1923 roku plany wprowadzenia formalnego numerus clausus na uniwersytetach zostały pokrzyżowane przez liczne protesty Żydów w Polsce, sprzeciw międzynarodowej opinii publicznej, a także jednoznaczne w tym względzie stanowisko polskich środowisk lewicowych, niemniej władze uniwersytetów – jako instytucji autonomicznych – zdołały sprawić, że przyjmowano coraz mniej żydowskich studentów.
Oprócz nieprzyjmowania do pracy w służbie państwowej szukano innych sposobów, aby uderzyć w interesy ekonomiczne Żydów. Przedsiębiorcom żydowskim stwarzano sporo trudności w ubieganiu się o pożyczki państwowe, a rzemieślnicy mieli równie duże problemy z uzyskaniem licencji. Ponadto w wielu rejonach Polski, zwłaszcza od schyłku lat 20. XX wieku, w związku z narastaniem kryzysu gospodarczego, ludność żydowska dotkliwie odczuwała skutki organizowanego przez paramilitarne bojówki endeckie tzw. bojkotu sklepów i walki o handel. Wszystkie te działania doprowadziły w 1925 roku jednego z żydowskich przywódców syjonistycznych Icchaka Grünbauma do oskarżenia Polski o prowadzenie polityki eksterminacji ekonomicznej ludności żydowskiej i tworzenie środowiska bardziej wrogiego wobec Żydów niż w carskiej Rosji. Na to stwierdzenie wpłynęły też inne posunięcia inspirowane przez rząd polski, takie jak próba wydalenia z Polski Żydów, którym zarzucano brak obywatelstwa polskiego, jak również prawo wyborcze, które wybór reprezentantów do sejmu uczyniło szczególnie trudnym dla Żydów i innych rozproszonych mniejszości.
Stwierdzenie Grünbauma o „eksterminacji” było z pewnością zbyt mocnym określeniem, za daleko idącym i zwyczajnie niesprawiedliwym, tym bardziej w odniesieniu do sytuacji Żydów w pierwszej połowie lat 20. XX wieku. Niemniej takie zaostrzenie retoryki mówi wiele o pogarszającej się sytuacji ludności żydowskiej, a także o samej atmosferze panującej w Polsce.
Podsumowanie, czyli najgorsze ma dopiero nadejść
Apogeum trudności, z jakimi zmagali się Żydzi w Drugiej Rzeczpospolitej, przypadnie dopiero na okres wielkiego kryzysu gospodarczego, który dotknął nasz kraj nad wyraz boleśnie. Problemy gospodarcze spowodował również ogromny i niespotykany wcześniej wzrost fobii antysemickiej. Sytuacja, niestety, znacznie się pogorszyła w stosunku do lat 20. Sprzyjała temu także napięta sytuacja międzynarodowa, zwłaszcza po dojściu Hitlera do władzy w 1933 roku i późniejszym triumfie generała Franco w wojnie domowej w Hiszpanii. Nawet Józef Piłsudski, dzierżący w dyktatorski sposób ster władzy w Polsce po 1926 roku i otwarcie deklarujący sprzeciw wobec endeckiego antysemityzmu, nie był w stanie skutecznie powstrzymać jego eskalacji.
Nowoczesna polityka żydowska u progu i na początku istnienia Drugiej Rzeczpospolitej zdobyła w społeczności masowe poparcie, zarówno w swej postaci syjonistycznej, jak i antysyjonistycznej. Należy jednak podkreślić, że spotkały ją w większości jedynie niepowodzenia. Wielkie nadzieje syjonizmu, ożywione po podpisaniu deklaracji Balfoura, nigdy się nie spełniły, częściowo z tego powodu, że losy tego ruchu zależały od sił znajdujących się poza jego kontrolą. Bund odniósł tylko połowiczny sukces w swych staraniach o to, żeby zawrzeć przymierze z polską lewicą, i praktycznie nie miał żadnych sukcesów w wysiłkach zmierzających do poprawy warunków życia żydowskiej klasy robotniczej. Próby uzyskania narodowej autonomii pozaterytorialnej, o którą walczyły wszystkie nowoczesne partie żydowskie, zakończyły się niepowodzeniem. Starania o to, by stworzyć świeckie żydowskie życie narodowe w Polsce, oparte na szkołach i kulturze jidysz, wprawdzie dały pewne godne uwagi wyniki, ale trudno powiedzieć, by osiąg-
nęły coś więcej niż ograniczony sukces. Rozmaite strategie „nowej polityki żydowskiej”, zmierzające do pokonania antysemityzmu, nie okazały się skuteczne, choć może inne być nie mogły, gdyż od początku stały na straconej pozycji. Niemniej to nic w porównaniu z tym, jak tzw. „kwestia żydowska” będzie traktowana w latach 30., a zwłaszcza po śmierci Piłsudskiego, gdzie między innymi zawrotną karierę zrobi słynne hasło „Żydzi na Madagaskar”. Ale to już zupełnie inna historia… ■
Tekst ten jest skrócona wersją wykładu wygłoszonego przez autora dla centrum społeczności postępowej Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Warszawie w styczniu 2012 r.