To jest zawsze ryzyko dla pismaka politycznego, aby przed głosowaniem podawać prognozę wyborczą w kampanii tak wyrównanej jak ta. Po spektakularnej wpadce prezydenta Baracka Obamy w pierwszej debacie przedwyborczej, Mitt Romney uzyskał szansę na zwycięstwo w tych wyborach, co wcześniej było przez komentatorów uważane za niemalże wykluczone. Kandydat republikanów poszybował w sondażach ku górze, odrobił dużą część strat w kluczowych stanach, a w skali całego kraju zyskał nad Obamą przewagę. Jednak na ok. 2 tygodnie przed terminem wyborów ta tendencja wyhamowała. Wyhamowała zanim Romney zdołał zdobyć pozycję dającą mu w sondażowych symulacjach zwycięstwo. Żadne sondaże nie wskazały na posiadanie przez niego większości w kolegium elektorskim.
Huragan „Sandy” utrudnił byłemu gubernatorowi Massachusetts prowadzenie kampanii w kilku ostatnich dniach, zaś większość wyborców pozytywnie oceniła reakcję prezydenta Obamy na klęskę żywiołową. To ugruntowało zatrzymanie tendencji na korzyść Romneya, a nawet pozwoliło Obamie znowu minimalnie odskoczyć.
Naturalnie sondaże różnych instytutów pokazują inne wyniki. Najlepszym narzędziem przewidywania, jakim dysponujemy (choć wysoce niedoskonałym) są wyniki uśrednione. W skali całych USA, po wielu dniach przewagi Romneya rzędu 2-3 pkt. proc., Obama zrównał się z przeciwnikiem i minimalnie go wyprzedził. Ale te sondaże nie są ważne. Istotne są sondaże z kilku kluczowych stanów typu battleground. W tych wyborach jest ich 10 i Romney potrzebuje zwycięstwa w zdecydowanej większości tych stanów, aby wygrać prezydenturę. Uśrednione wyniki stanowych sondaży 24 godziny przed głosowaniem dają republikaninowi jednak przewagę tylko w dwóch z tych stanów. Są to Karolina Płn. (gdzie przewaga Romneya jest na tyle duża, że może on być o to zwycięstwo spokojny) i Floryda (gdzie przewaga jest nieduża). Poza tym Romney przegrywa nieznacznie w Kolorado i Wirginii. W pozostałych jego straty są większe niźli jego przewaga na Florydzie.
W kluczowej dziesiątce są w tym roku trzy stany o mocnej tradycji głosowania na demokratów, w których Obama ma przewagę ponad 3 pkt proc., co w przypadku sondaży uśrednionych na bazie kilku/kilkunastu odrębnych badań należy uznać za wynik znaczący. Są to Pensylwania, Wisconsin i Michigan. Romney na pewno nie wygra żadnego z tych stanów, jeśli nie wygra podobnego co do socjologicznej charakterystyki, ale tradycyjnie łatwiejszego dla republikanów stanu, jakim jest Ohio. Porażka we wszystkich tych czterech stanach przekreśla matematyczne szanse Romneya. W ten oto sposób we wtorkową noc momentem absolutnie newralgicznym będzie podanie wyniku z Ohio. Jeśli Obama wygra w Ohio, będzie w latach 2013-17 prezydentem USA.
Od początku października, na ok. 30 sondaży, tylko 4 pokazały wygraną Romneya w stanie Ohio. W żadnym momencie, nawet u szczytu jego wzrostowej tendencji, sondaże uśrednione nie dawały mu zwycięstwa. Na 24 godziny przed głosowaniem sondaże wskazują na przewagę prezydenta 49%:46%.
Dlatego zaryzykuję, że wpis ten stanie się przedmiotem drwin, gdyż absolutnie nie można wykluczyć pomyłki. Jednak na ten moment przewiduję reelekcję prezydenta Baracka Obamy w wyborach 2012 r.