Trwające obecnie w Wielkiej Brytanii prace konserwatywno-liberalnego rządu nad projektem ustawy o małżeństwach homoseksualnych ujawniły ciekawy problem, który pokazuje, że o równość w dostępie do rozwiązań umożliwiających wolność wyboru trzeba równolegle starać się na kilku polach. Wprowadzenie prawnej możliwości zawierania związków małżeńskich przez homoseksualnych współobywateli może bowiem na Wyspach wiązać się z dyskryminacją kościołów, i to tych, które do problemu związków jednopłciowych mają podejście liberalne, a nie zachowawcze.
Zrozumiałym jest, że ogłoszony przez rząd koalicji torysów i liberalnych demokratów zamiar podniesienia statusu wprowadzonych już wcześniej przez laburzystów związków partnerskich do rangi równoprawnych w świetle prawa cywilnego małżeństw wzbudziło obawy kościołów o zachowanie prawa do odrębności doktrynalnej, a więc podtrzymania swojego nauczania, które odrzuca możliwość zawierania w tych kościołach związków małżeńskich pomiędzy wiernymi tej samej płci. Nie należę do grupy najradykalniejszych heroldów progresywizmu, który czasami z rewolucyjnym zapałem dążą do tego, aby odpłacić kościołom za wieki wywierania presji społecznej i politycznej zorientowanej na podtrzymanie tradycyjnego porządku obyczajowego za pomocą wprowadzenia teraz ustaw, zmuszających duchownych do działań niezgodnych z ich wiarą. Jako centrowy liberał chciałbym społeczeństwa, w którym zarówno gej o trockistowskich poglądach, jak i konserwatywny duchowny może żyć w zgodzie z własnym światopoglądem i wartościami, bez zmuszania innych do rezygnacji z tego samego. Dlatego rozumiem obawy o autonomię doktrynalną brytyjskich kościołów w świetle legislacyjnych zamiarów gabinetu Davida Camerona i Nicka Clegga, zwłaszcza w kontekście wcześniejszej brytyjskiej legislacji o równouprawnieniu par jednopłciowych przez agencje adopcyjne (które w zasadzie wykluczyło istnienie instytucji katolickiej agencji adopcyjnej), lub w też w świetle ustawy duńskiej obligującej tamtejszy kościół państwowy (luterański) do udzielania homoseksualnych małżeństw. Nie znaczy to oczywiście, że uważam te obawy za powód, aby od tych zamiarów rząd odstąpił.
Premier Cameron podjął próbę rozbrojenia tych obaw ze strony przede wszystkim dwóch dużych kościołów w Wielkiej Brytanii, a więc anglikańskiego i katolickiego. Problem w tym, że próba ta niepotrzebnie doprowadziła do dyskryminacji innych kościołów w kontekście ich wolności kształtowania własnej doktryny religijnej i praktyki sakramentalnej. Zamiast w projekcie ustawy zawrzeć zastrzeżenie o wyeliminowaniu możliwości prawnego nakłonienia przez państwo jakiegokolwiek kościoła do udzielania małżeństw jednopłciowych, przygotowywany w resorcie spraw wewnętrznych dokument stwierdza, że małżeństwa te będą mogły być zawierane tylko w urzędach rejestracyjnych, a więc czyni nielegalnym i nieważnym każdy ślub lesbijski lub gejowski zawarty w instytucji religijnej. Tego rodzaju gwarancja dla anglikanów i katolików idzie jednak za daleko.
Zauważył to wicepremier Clegg i w jednym z wywiadów zasugerował swoje poparcie dla postulatu zniesienia tego rodzaju zakazu. Państwo nie powinno bowiem ani zmuszać anglikanów czy katolików do udzielania ślubów homoseksualnym parom, ani też jednak nie powinno tego zakazywać duchownym innych konfesji. A tak się składa, że w ostatnich miesiącach kwakrzy i unitarianie, a także wspólnoty judaizmu reformowanego i liberalnego zgłaszały swoją wolę, aby takich ślubów udzielać. Zakazanie im tego przez państwo jest ograniczeniem wolności religijnej. Wypada oczekiwać, że projekt ustawy będzie modyfikowany zgodnie z sugestiami lidera liberalnych demokratów.