Tocząca się od prawie dwóch lat dyskusja o europejskim podatku od transakcji finansowych (FTT) jest doskonałą ilustracją smutnej prawdy, że nawet demokratyczna polityka rzadko kiedy produkuje rozwiązania racjonalne i służące wspólnemu dobru. Nowy podatek, zgodnie forsowany przez komisarza Lewandowskiego i przewodniczącego Barroso, rozwiązałby przynajmniej trzy problemy:
1. Zapewniłby rzeczywiście własne źródło finansowania Unii Europejskiej, pozwalając uniknąć cyklicznych targów o to, kto ile wpłaca do wspólnej kasy (obecne „własne źródła” to w przeważającej większości składki państw członkowskich, formalnie proporcjonalne do ich PNB, a w rzeczywistości odzwierciedlające polityczną siłę).
2. Wyeliminowałby przynajmniej część krótkoterminowych i stricte spekulacyjnych operacji na rynku finansowym, które nie przynoszą zysków realnej gospodarce, a zwiększają za to poziom ryzyka i niestabilnosci.
3. Pomógłby w stabilizacji finansów publicznych (mniejsze składki do budżetu UE oznaczałyby też mniejszy deficyt państw członkowskich), minimalnie tylko obciążając przeciętnego obywatela.
Wszystko powyższe ma bardzo małe szanse się zdarzyć, bo narodowe rządy do pomysłu, by wewnątrzunijne transakcje finansowe, obłożyć podatkiem w wysokości 0,1 do 1 promila (w zależności od rodzaju handlowanego papieru) nastawione są zdecydowanie chłodno. Nie starają się przy tym nawet wytłumaczyć, z czego ich chłód wynika. Motywy są jednak łatwe do odgadnięcia: zachowanie obecnego modelu finansowania Unii daje im większą kontrolę nad wspólnotowymi instytucjami niż miałyby, gdyby Unia zyskała niezależne źródło dochodów. Nie bez znaczenia są też pewnie działania finansowych lobbies – niekoniecznie wprost korupcyjne, wystarczy przecież dostarczyć narodowym decydentom wyniki badań, według których to właśnie ich kraj na inicjatywie Lewandowskiego najwięcej straci.
Biorąc pod uwagę rozmiar polskiego sektora finansowego oraz to, że Warszawa jest żywotnie zainteresowana utrzymaniem dotychczasowej wielkości unijnego budżetu (co bez nowych źródeł finansowania może okazać się bardzo trudne), powściągliwość wsparcia dla partyjnego kolegi może zaskakiwać. Pewnym wytłumaczeniem może być jedynie konserwatywna strategia negocjowania następnej perspektywy budżetowej: zmianę sposobu finansowania traktuje się jak puszkę Pandory, bo na liście potencjalnych źródeł jest nie tylko FTT i wspólnotowy VAT (na poziomie 1, góra 2 procent, odliczony od obecnych stawek narodowych), lecz także opłaty za emisję CO2. A Tusk bronić będzie Katowic równie zaciekle jak Cameron City.