Zanim Europejskie Forum Nowych Idei w Sopocie zostało w piątkowy wieczór ostatecznie zamknięte wystąpieniami Donalda Tuska, Hermana van Rompuy’a i Jerzego Buzka oraz odczytaniem rekomendacji, będących wynikiem tego forum, w postaci tzw. deklaracji sopockiej (miała ona wstrząsnąć elitami Europy, ale była – tak jak się spodziewałem – raczej bardzo zachowawcza i umiarkowana) udało mi się wziąć udział w trzech panelach. Poranny panel poruszał rzeczywiście bardzo interesujący problem zatytułowany „Wartości i interesy – trudny mariaż?”. Chociaż uwaga panelistów skupiła się na nieco innych problemach, niż oczekiwałem, to jednak warto było tam pójść i wysłuchać poglądów, zwłaszcza Benjamina Barbera. Poniżej obszerne sprawozdanie z tej dyskusji.
B. Barber: Społeczeństwa demokratyczne tradycyjnie organizowały się wokół wspólnych ich członkom wartości lub wierzeniom religijnym. W świecie multikulturowym wartości stają się heterogeniczne w ramach społeczności. Tak dzieje się obecnie w Europie. Pojawia się zatem pytanie, czy możliwym jest znalezienie wspólnego fundamentu aksjologicznego we współczesnych warunkach, jeśli w społeczeństwach obecne są mniejszości o np. zupełnie innej wizji miejsca kobiety w życiu społecznym. Wobec tego we współczesnej demokracji kluczowe nie są wartości substancjalne, ale proceduralne. Wartości określające kształt procedur stają się fundamentem demokracji. Należą do nich: partycypacja dla wszystkich, równy głos dla wszystkich oraz tolerancja wobec każdego. Trzy wartości proceduralne umożliwiają poradzenie sobie z wyzwaniem różnic kulturowych i nieprzezwyciężalnych różnic w zakresie wartości substancjalnych. Jednak wartości te są dzisiaj coraz częściej kwestionowane i to zagraża demokracji. Przejawem tego jest powszechność poglądu, iż w UE nie ma miejsca dla Turcji i jej 70 mln muzułmanów.
Wiele wskazuje na to, że Europie uda się chwiejnym krokiem dotrzeć do przezwyciężenia kryzysu finansowego. Jednak pozostanie z jeszcze poważniejszym kryzysem kulturowym i tożsamościowym.
Najistotniejsza dychotomia w demokracji nie przebiega pomiędzy wartościami a interesami. Przebiega ona pomiędzy interesem publicznym a interesami prywatnymi. Wartością napędzającą interes prywatny jest zysk. Zadaniem nieodzownym dla interesu publicznego jest regulacja i nadzór nad interesami prywatnymi, wbrew neoliberalnym sugestiom, aby to prywatnemu interesowi nadać w tej dychotomii priorytet. Społeczeństwo zdominowane przez mechanizmy rynku i interesy prywatne nie jest zdrowym społeczeństwem. Z tego powodu dziś w USA czy Europie, gdzie prywatne dominuje, musimy szukać dróg do lepszego balansu.
S. de Menthon: We Francji opinia publiczna jest wysoce krytyczna wobec biznesu, menadżerowie postrzegani się z podobną niechęcią, jak arystokracja przed wybuchem Rewolucji Francuskiej. Politycy są natomiast niezdecydowani czy podążać za oczekiwaniami świata biznesu czy też za tak skonstruowaną opinią publiczną. Opinia publiczna jest jednak niekonsekwentna – krytykuje nastawienie na zysk, ale w tym samym czasie składa się ona z zapamiętałych konsumentów, którzy chcą kupować jak najtaniej.
W biznesie musi istnieć odpowiedzialność osobista, oparta o przesłanki etyczne, każdej jednostki, w każdej firmie. W odniesieniu do tego wzorca świat biznesu nie powinien oglądać się na legislację i regulacje, nie powinien czekać, aż takie wymogi staną się prawem, ale wyprzedzać ten proces i z własnej inicjatywy cel ten realizować.
H. Malosse: Pytanie z tytułu panelu jest nieco dziwne. Wartości i interesy są kategoriami zupełnie nieprzystającymi do siebie, zaś wartości każda jednostka wywodzi dla siebie i pielęgnuje we własnej sferze prywatnej. Etyczne zachowanie w biznesie jest rezultatem indywidualnych decyzji i wyrasta z osobistej tożsamości jednostki. W zakresie bezpośredniego, osobistego działania jednostka powinna stawiać swoje wartości przed interesami. Na poziomie działania struktur zbiorowych, takich jak przedsiębiorstwa, to interesy kształtują strategię działania. Zadaniem organizacji pracodawców powinno być promowanie praktyki stałego uwzględniania wartości społecznych w tych strategiach.
G. Hajdarowicz: Nie ma lepszego systemu niż kapitalistyczny. To on wzbudza we mnie energię do pracy. Ale wolny rynek oznacza także prawo do bankructwa. Tak jest w przypadku Grecji. Dziś w imię pięknych haseł o integracji europejskiej państwa okradają swoich obywateli i ratują Grecję, zwalniając jej rząd odpowiedzialności za swoją politykę finansową. Państwa i Unia powinny stać na straży wartości, także tych obowiązujących biznes. Wiele spośród najbardziej intratnych biznesów jest nielegalne i niemoralne. Państwo przed ludźmi parającymi się handlem narkotykami czy handlem ludźmi powinno nas chronić. Aby to było jednak skuteczne, koniecznym jest, aby państwa same działały zgodnie z tymi wartościami, świeciły przykładem.
Model chiński, łączący dyktaturę z kapitalizmem (o nim, jako o wyzwaniu dla demokracji wspomniał wcześniej krótko Malosse) nie ma szans być trwałym, za 20, 50, 100 lat będzie postrzegany jako epizod, po którym ślad nie został.
B. Barber: niezwykle krytycznie odnoszę się do podejścia (zasugerowanego przez Hajdarowicza), że póki biznes nie łamie w sposób oczywisty prawa, to wszystko inne mu wolno. Nie należy deprecjonować demokracji i zbywać jej używając terminów w rodzaju „opinia publiczna” (odniesienie do de Menthon), która to opinia zwykle jest w błędzie. Ta opinia to demokracja, nasz głos. Państwo jest jego emanacją, państwo i sfera publiczna to my. Jeśli ci się nie podoba państwo, spójrz w lustro. To ty jesteś państwem, ty jesteś demokracją. Rynek chce wszystko to zmarginalizować, odsunąć na bok i skłonić ludzi do tego, aby zrezygnowali ze swojego głosu, aby zamiast tego zaufali podmiotom rynkowym zamiast politykom, których sami wybrali. A więc: „ufajcie nam, nie własnemu osądowi, gdyż ten jest niedoinformowaną i niekompetentną „opinią publiczną””. Tymczasem potrzeba nam raczej więcej przestrzeni dla głosu ludzi, ponieważ głos ten i cała sfera publiczna ma charakter inkluzywny. Podążające za zyskiem biznesy nie są więc w stanie zastąpić sfery publicznej w jej funkcjach, nie zastąpią opinii publicznej, nie zastąpią państwa. Ich jedyną wartością są pieniądze, a te nie mogą być decydujące w odniesieniu do takich wartości, jak zdrowie, edukacja, rodzina, itd. Problemem cywilizacji jest fakt, iż miarą wszystkich rzeczy stała się gotówka, a nie rzeczywista wartość tych rzeczy.
Jefferson mówił, że rozwiązaniem problemów demokracji jest więcej, nie mniej demokracji. Nie należy zastępować jej rynkiem.
H. Malosse: UE to projekt, który jest dopiero w budowie, 50 lat to nic. Decyzja Bundestagu dotycząca wsparcia dla Grecji jest przejawem wartości solidarności. Wobec Grecji najpierw należy okazać solidarność, ale potem egzekwować odpowiedzialność.
B. Barber: Najtrudniejszym pytaniem, jakie znam jest: Jak wyzwolić poczucie solidarności w tak zróżnicowanym i wzajemnie uzależnionym od siebie świecie? Jest to zadanie łatwe we wspólnocie rodzinnej, trochę trudniejsze w klanie czy plemieniu. Im większa skala, tym jest to trudniejsze. Sieć, muzyka i globalna solidarność młodego pokolenia to przejawy takiej globalnej solidarności.
Z B. Barberem zamieniłem dodatkowo kilka słów po panelu i zapytałem o jego opinię o właściwym balansie wartości i interesów w odniesieniu do praktycznej działalności partii politycznych. Ponieważ autentyczne wartości przyciągają w tym przypadku określone interesy, wyraźne rozgraniczenie ich jest trudne. Barber posłużył się więc ponownie wspomnianą wcześniej dychotomią pomiędzy interesem publicznym a interesami prywatnymi. Partie, jako ogniwo pośrednie pomiędzy obywatelem a rządem, są powołane do obrony interesu publicznego, który definiują w oparciu o swoje aksjologie ideowe. Oznacza to jednak, że całkowite poddawanie się różnorakim lobby, a więc interesom prywatnym, już nie jest właściwe.
W odniesieniu do wyborów prezydenckich w USA Barber podkreślił, że Obamę czeka trudne zadanie, ale wyklucza możliwość uzyskania nominacji przez Mitta Romney’a, którego handicapem jest mormońskie wyznanie. Z drugiej strony kontrkandydat Rick Perry byłby łatwiejszy do pokonania dla obecnego prezydenta.
Drugi z paneli był, obligatoryjnym w dzisiejszych czasach na takich imprezach, panelem feministycznym. Wielkim sukcesem środowisk feministycznych, w których dominują jednak poglądy dość radykalnie lewicowe, jest wejście do centrowego mainstreamu, który nadaje ton w takich miejscach jak EFNI. W efekcie, pogląd przeciwny wprowadzeniu parytetu na listach wyborczych jest teraz w złym tonie, zaś postulat narzucenia prywatnym firmom podobnego parytetu w ciałach zarządzających wchodzi w modę i zakorzenia w umysłach nawet zasadniczo liberalnych. Nie mam problemu z tym, że feministki takie żądania zgłaszają – ich prawo. Nie potrafię jednak zrozumieć, dlaczego w tego rodzaju panelach nikt nawet nie podejmuje próby skonfrontowania tego postulatu z zasadą możliwie minimalnej ingerencji państwa i ustawodawstwa w działalność prywatnych przedsiębiorstw. Zapatrzone w ideologiczny cel nadrzędny jak najrychlejszego przebudowania mentalności społecznej, feministki uznają, że wszystko inne można poświęcić i temu podporządkować. Jest to ryzykowne podejście. Ten panel zawiódł, a szczególnie prof. Środa, która uprawia od lat tzw. narrację modelującą debatę. Na „świat mężczyzn” można zwalić winę za wszystko, zgodnie z zapotrzebowaniem wyznaczanym przez aktualne wydarzenia. Tym razem usłyszeliśmy, że winę za kryzys ponosi „męski styl zarządzania”. Być może, trudno z tym podjąć nawet dyskusję. Ale powstaje wrażenie, że „męski styl” dziś i w przyszłości będzie winien wszystkiemu. Jest to oparte na prostym jak konstrukcja cepa spojrzeniu radykalnych feministek na świat. Krytykują one co prawda świat tradycyjnych stereotypów, ale same budują własne poglądy na fundamencie nowego zestawu stereotypów. Zniuansowane podejście do problemów jest im obce.
Ostatni panel plenarny „Świat na rozdrożu” składał się z samych gwiazd intelektualnego i politycznego świata. Benjamin Barber mówił o nieprzystawalności istniejących po dzień dzisiejszy, zamkniętych w granicach państw narodowych instytucji do nowych, ponadnarodowych wyzwań. Proponował oryginalne rozwiązanie w postaci przejęcia większej liczby władczych kompetencji o skali globalnej przez sieć burmistrzów miast. Gesine Schwan za najważniejsze dla pomyślnej przyszłości integracji europejskiej uznała zwiększenie partycypacji ludzi w procesach politycznych. Nieco po drugiej stronie stanął Aleksander Smolar, który wyobraża sobie przezwyciężenie oporu części opinii publicznej, coraz mniej otwartej na ponadnarodową integrację, przez wyłączenie kluczowych kwestii z modelu demokratycznego decydowania, podobnie jak to ma miejsce w przypadku kompetencji banków centralnych. Oponował G. Verheugen, który nadzieję (dość naiwnie i bardzo poprawnie polityczne) widzi w magicznej formule „większego udziału obywateli i zbliżeniu instytucji Unii do ludzi”. Mówi więc to samo, co słyszymy jak mantrę od 15 lat, podczas gdy kryzys poparcia dla integracji się stale pogłębia.
EFNI to impreza perfekcyjnie przygotowana, w której uczestniczyło kilkoro tzw. „gigantów” znanych na całym świecie. Jest to kolejny, obok np. występowania największych kapel rockowych na koncertach nad Wisłą, dowód na to, że Polska wyszła w minionej dekadzie z pozycji prowincjonalnej i stała się jednym ze znaczących centrów politycznych i kulturalnych Europy. Dla największych i najbardziej znanych przyjechanie do Polski nie jest już fanaberią czy stratą czasu. Niestety, ostateczna deklaracja po EFNI nie była tak dosadna, jak zapowiadano, ale też i paneliści – poza kilkoma wyjątkami – unikali ostrych sądów, więc trudno było formułować bardziej jaskrawe rekomendacje w oparciu o ich wystąpienia. Jeśli więc widziałbym pole do poprawy przed drugą edycją za rok, to właśnie tutaj. Można by nawet – w niektórych panelach – dopuścić do głosu kilku „dziwaków” politycznych z całego świata. W takim kotle wyszłaby bardziej pikantna potrawa.