Gdyby w lipcu 2013 roku przyszło mi głosować nad uchwałą w sprawie rzezi wołyńskiej, chciałbym żeby nazwano ją po po imieniu – ludobójstwem. Wolałbym jednak, by używszy tego mocnego słowa, polski Sejm wyszedł z przesłaniem przebaczenia do wszystkich Ukraińców, a nie tylko garstki sprawiedliwych.
Sformułowanie tekstu uchwały upamiętniającej w lipcu 2013 roku ofiary rzezi na Wołyniu było jednym z najbardziej politycznych momentów upływającej kadencji. Głównym punktem sporu było to, czy Sejm powinien nazwać rzeź ludobójstwem – czy też łagodniej, „czystką etniczną o znamionach ludobójstwa”. Za pierwszą wersją opowiadała się prawica, za drugą Platforma prezydent Komorowski i, mimo poważnych wątpliwości, lewica.
Rzecz działa się jeszcze przed Euromajdanem i obaleniem Janukowycza. Minister Sikorski był przekonany, że ostrzejsze sformułowanie może upokorzyć Ukraińców i osłabić proeuropejski (a więc ponoć propolski) obóz nad Dnieprem. Prawica uderzała w swoje ulubione martyrologiczne tony.
Jestem generalnie niechętny temu, by politycy zajmowali się historią: odwracają w ten sposób uwagę obywateli od rzeczy, które w teraźniejszości mają bez porównania większe znaczenie. Jeśli już jednak Sejm postanowił wypowiedzieć się sprawie historycznej, to powinien zrobić to bez owijania w bawełnę i z jasną konkluzją.
Trudno bowiem wskazać, którego ze znamion ludobójstwa rzeź z lipca 1943 roku nie miała. Godziło się zatem nazwać rzeczy imieniu. Z drugiej strony, uchwała dawała możliwość wyjścia do Ukraińców (a także do Polaków, bo to oni byli przecież jej adresatami) z konstruktwnym europejskim przesłaniem. W sytuacji, kiedy Ukraińcy dojrzewali do wyboru pomiędzy Europą a szarą strefą u rubieży Rosji było to szczególne ważne.
Niestety, posłowie VII kadencji wyciągnęli rękę tylko do tych Ukraińców, „którzy narażając, a nawet oddając swoje życie, bronili polskich współbraci” oraz tych, „którzy dziś pomagają w dokumentowaniu zbrodni i uczczeniu ofiar”. Nie zająknęli się o tym, że rzeź wołyńska była ostatnim akordem kilkusetletniej wspólnej historii, w której Polacy powoli ale skutecznie hodowali ukraińską wściekłość. Wreszcie, nie uświadomili ukraińskim partnerom (bo sami nie zawsze to rozumieją), że warunkiem bycia dobrym Europejczykiem jest zdolność krytycznego spojrzenia na własny naród i jego historię. To niby filozoficzny szczegół, ale jest on przecież głównym czynnikiem, który pozwolił Niemcom funkcjonować w Unii – i który zamyka drzwi do UE przed Turkami, którzy ciągle wypierają się ludobójstwa Ormian.