4 czerwca 1989 Joanna Szczepkowska stwierdziła, iż w Polsce skończył się komunizm. W tym jednym krytycy okrągłego stołu mają rację – komunizm w Polsce nie skończył się w 1989, ale też nie zaczął się w 1945. Gdy jeszcze w XIX wieku Engels mówił, że komunizm jest wieczny, prawdopodobnie sam nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo ma rację. Komunizm jest bowiem jak narkotyk – wziąć go łatwo, sprzedać wyborcom jeszcze łatwiej. Jest przyjemny, pomaga, troszczy się o mnie i rozwiązuje problemy. Tylko że na haju wiecznie się być nie da, gdy heroina przestaje działać, przychodzi ból, kolejne dawki stają się coraz większe, a efekty coraz słabsze. W końcu przychodzi czas na odwyk – z pustego nawet Salomon nie naleje, a co dopiero komunista. Czy społeczeństwa są gotowe na taki ból?
Komunizm to bowiem nie są bolszewicy, PZPR, nie są piłsudczycy. Ba! Nie są nim nawet kaczyści. Komunizm to cały system odebrania obywatelom podmiotowości ludzkiej. Pod kłamliwą obietnicą poprawy życia kryje się odebranie wolności i sprowadzenie człowieka do roli zwierzęcia hodowlanego aparatu państwa. Te państwa nie muszą być dosłownie opresyjne, one czasem są nawet miłe i przyjemne… i wtedy dużo groźniejsze. Obok ZSRR czy Korei Północnej mamy Finlandię, Norwegię czy Danię. Szczęśliwe kraje, gdzie nieświadomi swego ubezwłasnowolnienia obywatele bardzo demokratycznie mogą wybrać swoich prześladowców. Państwo organizuje im służbę zdrowia, szkolnictwo, emerytury i wiele innych. Dobry tatuś, prawda? Wie, co dla dziecka dobre. Zanim się syn urodził, już mu zaplanował karierę chirurga. Że dziecko krwi się boi i pragnie malować obrazy? Nieważne. Ważne, aby tata był szczęśliwy, a jego ego zaspokojone, dziecko jakoś przeżyje. Ten system pozbawienia ludzi wolności pod pretekstem rozwiązania za nich problemów jest zły – odbiera prawo wyboru i ułożenia sobie życia tak, jak się chce.
W całym systemie są elementy groźne i groźniejsze – prawdopodobnie najpodlejszym, co socjaliści zgotowali Europejczykom, jest państwowy system emerytalny. Wielu słyszało o Bernardzie Madoffie i jego piramidzie finansowej. Jego fundusz inwestycyjny okazał się klasyczną piramidą Ponziego – pieniądze inwestorów kradziono, a gdy trzeba było wypłacić, czyniono to z wpłat kolejnych klientów. System działa, dopóki wpłacających jest więcej niż wypłacających. Brzmi znajomo? Tak, drodzy czytelnicy – za stworzenie ZUS Bernard Madoff usłyszał wyrok 150 lat więzienia, zmarł za kratami. W ZUS nie ma pieniędzy – są puste zapisy księgowe. Bieżące emerytury wypłacane są z bieżących składek. Naszych pieniędzy tam nie ma – są od razu wypłacane. ZUS-u nie stworzyli komuniści po wojnie, stworzyli go piłsudczycy w 1934 roku. Tak samo nie umiała go zlikwidować demokracja po 4 czerwca 1989.
W inwestowaniu obowiązuje jedna złota zasada – inwestuj tylko to, co możesz stracić. Może zarobisz, może stracisz – dlatego nie inwestuj tak, aby zrujnować się finansowo. W przeciwieństwie do klasycznej inwestycji emerytura nie daje drugiej szansy – zbieramy całe życie, aby korzystać, gdy już zbierać nie będziemy w stanie. To one way ticket, który powinniśmy móc sobie sami zaplanować – tak aby do nikogo nie mieć pretensji o ewentualne porażki. Porażki, z których nie będziemy już mieli szansy się wycofać. Niestety ten system nie szanuje człowieka. Co więcej, z założenia pozbawia go szansy na dostatnie życie na emeryturze, a kosztami tego życia obciąża kolejne pokolenia. Zarówno polski ZUS, jak i pozostałe systemy emerytalne w Europie opierają się na para-podatku emerytalnym płaconym przez ludzi pracujących i wypłatach emerytur finansowanych z analogicznych podatków młodszych pokoleń. W rezultacie wysokość emerytury uzależniona jest od koniunktury demograficzno-gospodarczej oraz decyzji politycznych. Nie ma tu żadnej inwestycji, ryzyka, stopy zwrotu. Nie ma szansy na to, aby inwestując pieniądze mieć więcej niż mam dzisiaj. W najlepszym wypadku dostanę tyle, co wpłaciłem do systemu (oczywiście z potrąceniem kosztów utrzymania ZUS-u).
Czy tak musi być?
To pytanie nasuwa się na samym początku – czy ten oparty na gwarantowanej przez państwo piramidzie finansowej system jest jedyną drogą? Oczywiście nie i nie jest to rozważanie teoretyczne. Świadomie zacząłem od kwestii światopoglądowych, gdyż ta dyskusja jest w dużej mierze światopoglądowa. Ekonomiczna dysputa nad porównaniem państwowego i prywatnego systemu emerytalnego nie prowadzi do jednoznacznych wniosków. Obserwacja i porównanie w długiej perspektywie systemów prywatnych i państwowych w różnych krajach nie daje prawidłowości, iż systemy prywatne dają wyższe emerytury – bywa z tym różnie. Oszczędzanie na emeryturę to perspektywa 30-40-letnia z brakiem drugiej szansy. System państwowy cechuje się fatalną efektywnością, jednakże w zamian oferuje bezpieczeństwo i gwarancję zachowania pewnego minimum. W perspektywie 30-40 lat nastąpi wiele wahań koniunktury i inwestycje finansowe mogą w tym czasie zarówno wiele zyskać, jak i stracić. Nie ulega wątpliwości, że decyzja o wyborze sposobu oszczędzania na emeryturę to decyzja życiowo kluczowa, od której w pewnym momencie życia nie ma już odwrotu. Pojawia się zatem pytanie, dlaczego państwo rości sobie prawo do robienia tego za mnie. Dlaczego o mojej przyszłości ma decydować w praktyce urzędnik państwowy – ktoś, kto na własne życie nie miał lepszego pomysłu niż wyzyskiwanie podatnika? Ktoś, kto nie umiał zorganizować własnego życia, chce organizować moje.
Kwestia ta z racji swej nieodwracalności wprowadza do debaty wiele emocji – podstawowym argumentem jest brak gwarancji minimum socjalnego na starość. Ulubiony argument – pracujący do śmierci Japończycy. To prawda, ale tylko połowiczna. W Japonii nie ma powszechnych emerytur państwowych – podobnie jak w USA, istnieją fundusze emerytalne organizowane przez pracodawców, zaś fundusz państwowy dotyczy tylko sektora publicznego. Równocześnie w połączeniu z nawykiem społecznym, w którym zazwyczaj całą karierę pracuje się dla jednego pracodawcy, to ten pracodawca staje się gwarantem emerytury. Nie ma jednolitego systemu, a warunki danego planu emerytalnego są dla pracodawcy formą benefitu i przewagi konkurencyjnej w walce o pracownika. Wiek emerytalny wynosi często nawet 75 lat, choć w kontekście wysokiej długości życia Japończyków ma on inny wymiar niż w Europie. Średnia wysokość emerytury to ok 500 dolarów amerykańskich, przy cenach znacznie wyższych niż w Polsce.
Niemniej jednak argument o pracy do końca życia jest z założenia niedorzeczny – najlepszym systemem emerytalnym, jaki może stworzyć państwo, jest brak jakiegokolwiek systemu. To nie oznacza braku emerytur – to są niższe podatki i możliwość samodzielnego zaoszczędzenia na stare lata. Tu każdy sam za siebie decyduje, ile i jak odkłada. Także każdy sam decyduje, kiedy zakończy swą działalność zawodową i przejdzie na emeryturę. Nie każdy także chce szybko na tą emeryturę przechodzić. Przykłady? Donald Tusk – 65 lat, Jarosław Kaczyński – 73 lata, Joe Biden – 80 lat. Czy każdą pracę można wykonywać do późnej starości? Na pewno nie, ale też nie każdy emerytury w ogóle dożyje. Obowiązujący w Europie system emerytalny jest nie do utrzymania w obecnej postaci z prostej przyczyny – demograficznej. Gdyby pieniądze, zamiast być wydawane na dzisiejsze emerytury, były odkładane i inwestowane, to czekałyby na swoich właścicieli, system byłby odporny demograficznie. Dziś koniecznością jest podniesienie wieku emerytalnego, tak aby w ogóle dało się utrzymać emerytury na jakimkolwiek godziwym poziomie w perspektywie 20-30 lat. Żyjemy coraz dłużej, emerytów jest coraz więcej w stosunku do pracujących. Matematyka jest bezwzględna – nie da się w nieskończoność krócej pracować, a dłużej pobierać świadczenia. Nie do utrzymania jest także zróżnicowanie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn – gdzie są wszystkie feministki? Gdzie walka o równouprawnienie – o równy wiek emerytalny kobiet i mężczyzn? To nie dyskryminacja?
Kolejnym argumentem podnoszonym przez zwolenników państwowego systemu jest to, że ludzie by nie oszczędzali. Takie planowanie wymaga oczywiście odpowiedzialności, natomiast cóż jest piękniejszego od takiej właśnie wolności? Dlaczego godzimy się na to, aby nazywano nas upośledzonymi? Ile trzeba mieć w sobie pogardy dla ludzkości, aby twierdzić, że trzeba nią zarządzać niczym przysłowiowym bydłem?! Nie jestem naiwny, oczywiście byłoby wiele takich przypadków. Tak samo jak ludzie nie ubezpieczają swoich majątków, nie zabezpieczają się. Duża w tym jest wina systemu, który uczy ich takiego braku przezorności – gdy przyszła powódź, to zarówno Włodzimierz Cimoszewicz, jak i Donald Tusk odbudowali ludziom domy. Zwykłym frajerem okazał się ten, który sam się ubezpieczył.
Najwięcej na świecie ubezpieczają się Amerykanie – dlaczego? Dlatego, że wiedzą, że sami o siebie muszą zadbać. Można się zapytać: co za różnica, i tak płacą. Oczywiście – ale po pierwsze prywatne jest tańsze i bardziej efektywne. Po drugie, płaci ten, kto rzeczywiście korzysta, zależnie od własnego ryzyka. Tak samo byłoby z emeryturami – na pewno zdarzyliby się tacy, którzy hulaliby całe życie, by potem stanąć w kolejce do opieki społecznej. Ich dzieci i wnuki byłyby już mądrzejsze. Zresztą – dlaczego całe społeczeństwo ma cierpieć dlatego, że jakiś jego odsetek nie umie myśleć sam za siebie?
Ufam państwu! Głupi czy głupi?
W polskiej historii emerytalnej był epizod częściowej jego normalizacji – OFE. Dla wielu z perspektywy czasu okazały się one rozczarowaniem, choć też ogromną nieuczciwością jest ich rozliczanie zaraz po kryzysie gospodarczym. W konstrukcji OFE tkwiło wiele błędów założycielskich. Stworzono je na wzór zwykłych funduszy inwestycyjnych z ograniczeniami w inwestowaniu. Naruszono w ten sposób podstawową zasadę, że kto inny powinien być właścicielem, a kto inny zarządcą funduszu. Prawidłowo skonstruowany fundusz działa w ten sposób, że istnieje jako zasób finansowy, natomiast zarządzany jest przez okresowo wybieranego zarządcę – profesjonalny podmiot inwestycyjny. Umożliwia to oddzielenie interesu samego funduszu od jego zarządcy. Interesem funduszu jest bowiem stabilny wzrost jego wartości, a interesem zarządcy pobieranie od tego prowizji maklerskiej. Zdecydowanie inne byłyby wyniki długookresowe OFE gdyby stworzono kilka funduszy, których zarządca wybierany byłby spośród największych graczy międzynarodowych na kilka lat.
Drugim błędem założycielskim OFE były ich ograniczenia w inwestowaniu. Po pierwsze, w połączeniu z powyższym błędem nie dało to realnego wyboru przyszłym emerytom w wyborze ryzyka, a po drugie część z tych ograniczeń była niedorzeczna – np. obowiązek inwestowania części pieniędzy w rządowe obligacje. Rząd musiał pożyczać, aby OFE miały komu, a OFE musiały pożyczać rządowi by miały komu. Zamknięte koło absurdu. Mimo tych błędów OFE miały podstawową zaletę – istniały. Były nie tylko uzupełnieniem (a potencjalnie alternatywą dla ZUS), ale stanowiły także istotny element finansowania gospodarki jako całości. W przeciwieństwie do otwartych funduszy inwestycyjnych, fundusze emerytalne nastawione są na zysk w długiej perspektywie czasowej – zapewniają stabilne finansowanie rynku finansowego. Doskonale widać to po odpływie pieniędzy z giełdy warszawskiej, gdy OFE zlikwidowano – do dziś, mimo 10 lat prosperity na świecie, giełda nie wróciła do swojej ówczesnej kondycji.
System emerytalny w Polsce i Europie opiera się na umowie społecznej i zaufaniu do państwa. To samo państwo co kilka lat udowadnia, że nie tylko nie można mu ufać, ale trzeba przed nim obywateli chronić. Jak ufać państwu, które swoim obywatelom odbiera własność mającą zagwarantować im utrzymanie na starość? Mimo swoich wad OFE miały podstawową zaletę – były prywatne. Najgorsze prywatne jest zawsze lepsze niż najlepsze państwowe. U fundamentów cywilizacji zachodniej leży prawo własności – prawo najświętsze spośród wszystkich innych. Tak, jest jeszcze prawo do życia czy wolności, ale czym one są jak nie specyficzną formą prawa własności?
Tymczasem w 2013 roku ówczesny rząd Donalda Tuska postanowił tę nienaruszalną świętość podeptać i ukraść przyszłym emerytom oszczędności zgromadzone w OFE. W historii Polski taki przypadek mieliśmy jeszcze tylko raz – Bolesław Bierut i słynny „dekret Bieruta”. Prawo własności prywatnej uszanowali nawet wcześniejsi okupanci – mienie było konfiskowane, ale w formie indywidualnej sankcji – często wymyślonej, sfingowanej, ale jednak nie dopuszczono się ustawowej grabieży na masową skalę. Motywacja do likwidacji OFE była jedna – zadłużenie państwa, do jakiego doprowadziły lata utrzymywania horrendalnego deficytu budżetowego. Wobec groźby przekroczenia konstytucyjnego progu długu publicznego, minister finansów Jacek Rostowski stanął przed widmem Trybunału Stanu, a PO przed widmem przymusowych cięć gospodarczych i nieuchronnej utraty władzy. Postanowiono się ratować kosztem emerytów.
Likwidacja OFE nie sprowadziła się do zmiany systemu od dnia wejścia w życie ustawy – to byłoby przedmiotem debaty i oceny, jak wiele innych błędnych decyzji tamtego i pozostałych rządów. Donald Tusk zrobił coś nieporównywalnie gorszego – postanowił zastąpić prawo własności dotychczas zgromadzonych w OFE pieniędzy nic nie wartą obietnicą, że ZUS kiedyś te pieniądze wypłaci. Kiedyś znaczy kiedyś, o ile ktokolwiek z tych emerytów emerytury dożyje, kiedy Donald Tusk dawno sam będzie na emeryturze.
Likwidacja OFE obok aspektu ekonomicznego miała także wymiar prawny i zaufania społecznego. Podstawowym zarzutem opozycji do PiS jest niszczenie struktur państwa. Trudno się z tymi zarzutami nie zgodzić – to co PiS wyczynia z wymiarem sprawiedliwości, trybunałem konstytucyjnym, konsekwentnym niszczeniem wszelkich urzędów, jest poza skalą. Tyle że Platforma, likwidując OFE, zrobiła coś gorszego – nie zniszczyła struktur państwa lecz w ogóle podważyła sens jego istnienia. Po co nam państwo, jeśli nie chroni prawa własności? Po nam taki twór? Likwidacja OFE to nie tylko rząd Donalda Tuska, ustawa parlamentu i haniebne jej podpisanie przez Bronisława Komorowskiego. To także legalizacja tej kradzieży przez Trybunał Konstytucyjny pod wodzą Andrzeja Rzeplińskiego. Ten sam Andrzej Rzepliński walczący o praworządność z PiS nie czuł swego powołania dwa lata wcześniej, gdy trzeba było walczyć nie o komfort sędziów, a godziwe życie emerytów. W najważniejszym momencie, gdy polscy obywatele potrzebowali obrony konstytucji, jej rzekomi obrońcy z Trybunału ich zawiedli – wzięli współudział w uchwaleniu nowego „dekretu Bieruta”.
Jak obywatele mają zaufać państwu i powierzyć mu swą starość, gdy to państwo śmieje im się w twarz i bezczelnie okrada przy udziale wszystkich instytucji państwowych? Spośród piętnastu sędziów Trybunału tylko trzech znalazło w sobie na tyle przyzwoitości, aby zgłosić zdania odrębne. 12 z 15 udowodniło, że Trybunał Konstytucyjny w Polsce nie ma po co istnieć – w najważniejszym momencie swej historii stanął po stronie przestępstwa państwa przeciw własnym obywatelom.
PPK – państwowy plan kradzieży
Platforma Obywatelska z OFE ukradła majątek, ale samych OFE nie zlikwidowała, przynajmniej w teorii. Obniżono do minimalnego poziomu składkę, jaka tam trafiała, a OFE pozwolono jeszcze trochę powegetować. Za ostateczne rozwiązanie kwestii emerytalnej zabrał się PiS, przy okazji przypominając, jak bliskie są sobie PO i PiS. OFE poszło do likwidacji, a emeryci dostali wybór – krzesło czy zastrzyk, pytają skazańca – całość do ZUS czy oddajesz nam 15% haraczu i reszta do PPK? Stracić 15%, to mniej niż 100%? Ludzki pan, można pomyśleć, ale PiS myśl ma głębszą. Oddasz dodatkowy procent z pensji, twój pracodawca drugie tyle, nawet państwo się dołoży! Kot co prawda więcej napłacze, ale jak się w kampanii można pochwalić! Do tego zapisanie do PPK będzie automatyczne i powtarzane co 4 lata – może ktoś się gamoniem okaże!
PPK w swej konstrukcji nie są najgorszym pomysłem – dobrowolne, obłożone dodatkowym wkładem ze strony pracodawcy. Wkład państwa pomijam, jego wysokość jest kpiną. Ale przy wieloletnim i rozsądnym inwestowaniu mogą być dodatkiem do emerytur – tylko dodatkiem, bo niestety, ale niezależnie jak dobrze są inwestowane, 3,5-6% wynagrodzenia przez 30 lat nie zapewnią nikomu godziwego życia przez kolejnych 10-20 lat. Mogłyby jednak stanowić element miksu emerytalnego łączącego stabilny ZUS, PPK i ewentualne całkowicie niezależne od systemu oszczędności. Czemu zatem do PPK nie należy nawet połowa pracowników? Podstawowy problem z PPK nazywa się OFE. Oszczędności z OFE nie ukradziono dlatego, że OFE były złe, tylko dlatego że ówczesny rząd na gwałt potrzebował pieniędzy. Dziś i jutro nikt z PPK nic nam nie zabierze, bo nie ma na razie czego zabierać. Ale za lat 20 czy 30? Nie mamy żadnej gwarancji, iż pieniądze te nie będą potrzebne komuś, kto akurat wtedy będzie rządził, a zapis o prywatnej własności tych środków nie ma żadnej wartości – taki sam istniał w ustawie o OFE. Największą katastrofą kradzieży OFE była niemożliwa do odbudowy utrata wiarygodności przez państwo polskie. Mówiąc wprost – tylko skończony idiota dobrowolnie powierzy swoje pieniądze czemuś, na czym państwo w jakikolwiek sposób kładzie przysłowiową łapę.
Zakład Utylizacji S…
Czy ZUS ma same wady? Nie! Ten system daje stabilność i pewne szanse, że za wiele lat coś tam się dostanie. Niewiele, niewspółmiernie mało do wkładu, no ale coś tam będzie. Nie jest źle, że on istnieje, mimo swych przeróżnych wad. Nie jest też tak, że ZUS piramidą finansową był zawsze – to zasługa lat 90-tych i Leszka Balcerowicza. Obniżono zadłużenie państwa kosztem oszczędności w ZUS, zastępując realne pieniądze zobowiązaniem państwa do pokrycia luki w systemie. Przy okazji ten aspekt systemu – podległość polityczna – jest jego największym obciążeniem. Kiedyś zabierano pieniądze z systemu, dziś robi się waloryzacje kwotowe czy „trzynastki” i „siedemnastki”. Wysokość mojej emerytury z ZUS będzie zależeć od człowieka u władzy za 40 lat, żaden z obecnych decydentów nie będzie już rządzić – z przyczyn czysto naturalnych. Przez ostatnie lata ZUS zapewniał stosunkowo niski koszt obsługi oraz wysoki poziom waloryzacji kapitału, wyższy niż rynek w tym czasie. Porównaniem bowiem nie mogą być agresywne fundusze inwestycyjne – oszczędności emerytalne mogą zyskać mało, ale nie mogą stracić dużo – z tego powodu inwestuje się je zawsze w miksie dającym przyzwoitą stopę zwrotu, ale i niskie ryzyko utraty środków.
Podstawowym problemem systemu dla liberała jest jego przymusowość – to dobrze, że ZUS istnieje, ale bardzo niedobrze, że jest przymusowy. Są obywatele mało świadomi rynków finansowych, ale są też bardzo świadomi, których nie wolno zmuszać do oddawania 17% swojego wynagrodzenia na inwestycję niezgodną z ich wolą. Państwo nie ma prawa uszczęśliwiać na siłę obywatela, który tego szczęścia nie chce. Niestety w tym i w wielu innych aspektach wciąż tkwimy w odmętach komunizmu bez większych perspektyw na uwolnienie się od niego.
