Gdzie się nie spojrzało państwo polskie stało w tamtych czasach dziadostwem. Z dzisiejszej perspektywy może się to wydawać niewyobrażalne ale dopiero pierwszy rząd Donalda Tuska przy okazji Euro 2012 wpadł na to by zamiast homeopatycznych zakupów w lokalnych salonach zrobić jeden duży przetarg na radiowozy i kupić tysiąc samochodów w dobrej cenie.
Większość czytelników choć trochę pamięta lata dziewięćdziesiąte i dwutysięczne. Brak autostrad, a drogi które istniały bardziej przypominały szwajcarski ser niż szlak komunikacyjny. W szpitalach zbite szyby zaklejano zamiast wymienić, a lekarze mieli na czym pracować tylko dzięki fundacjom jak ta Jerzego Owsiaka. Nie lepiej wyglądała część instytucjonalna – opłakany stan budynków publicznych, policja jeżdżąca zdezolowanymi polonezami, którym przeglądu nie podbiłby żaden diagnosta. Jeżdżąca to i tak dopóki w połowie miesiąca nie skoczył się budżet na paliwo. Obrazu dopełniał rząd latający radzieckimi trumnami na skrzydłach i BOR czekający na kolejną pielgrzymkę JPII by zrobić jakiekolwiek zakupy. Gdzie się nie spojrzało państwo polskie stało w tamtych czasach dziadostwem. Z dzisiejszej perspektywy może się to wydawać niewyobrażalne ale dopiero pierwszy rząd Donalda Tuska przy okazji Euro 2012 wpadł na to by zamiast homeopatycznych zakupów w lokalnych salonach zrobić jeden duży przetarg na radiowozy i kupić tysiąc samochodów w dobrej cenie.
Nasuwa się jednak pytanie czy wyjście z czasów dziadostwa na poziom pewnej normalności i standardu normalnego państwa na świecie nie powinno być wystarczające. To dobrze, że policja nie jeździ już rozpadającymi się polonezami. Pytanie czy standardem samochodu patrolowego powinien być przeciętny samochód z mocnym silnikiem i podstawowym wyposażeniem – jak kupiona przez rząd Tuska Kia Cee’d albo równie popularna Skoda Superb – czy BMW 3 w bogatej wersji. Jeśli zgadzamy się na to by instytucje państwowe – czy to policja czy dowolna inna – do codziennej pracy kupowały sprzęt niewspółmiernie drogi do potrzeb, to jako podatnicy zgadzamy się na bycie okradanym. Państwo nie może być dziadostwem, ale też nie może być Bizancjum. Policja ani żadna inna służba nie ma prawa jako zwykłego, oznakowanego samochodu kupić marki premium. Po prostu, dla zasady. Nie bo nie i kropka.
Budżet na rok 2024 jest w swych głównych założeniach budżetem PiS, analogicznie jak w 2016 roku był to budżet PO. Dzięki przewidzianym w prawie bezpiecznikom tragifarsa jaką kolejny raz z urzędu Prezydenta RP czyni Andrzej Duda jest bez znaczenia – ewentualny „wyrok” trybunału Julii Przyłębskiej wywoła takie same skutki jak dowolna inna posiadówka towarzyska. Rzecz w tym, że koniec prac nad jednym budżetem to początek prac nad planem finansowym roku kolejnego. Jako podatnicy mamy prawo domagać się od nowej ekipy innego podejścia do finansów publicznych niż prezentowali to poprzednicy. Budżety jednostek administracji państwowej napęczniały do niespotykanych wcześniej rozmiarów, a wcześniejszy niedasizm został zastąpiony wszystko-można-sizem. Za warstwą symboliczną szły bardzo konkretne apanaże finansowe i wsparcie kolejnych projektów oraz organizacji. Obok i tak już nazbyt licznych instytucji państwowych PiS dołożył niezliczone instytuty stworzone w istocie tylko po to by obsadzić swoimi ludźmi obszar, którego nei udało się zawłaszczyć w inny sposób. Kwintesencją tej patologii jest Instytut Rodziny i Demografii czy Niepodległa. Instytucje, które należy nie tylko zlikwidować, ale też wyeliminować z wszelkich kontaktów z administracją państwową wszystkich, którzy przyłożyli rękę do ich powstania i funkcjonowania. Dla takich ludzi zwyczajnie nie ma miejsca w zdrowym państwie. Zapewne nigdy nie dowiemy się skali Stajni Augiasza jakimi stały się za PiS Ministerstwa Kultury, Edukacji czy Rodziny. Obok istnienia tworów, jak wymienione, sporym problemem są budżety Kancelarii Prezydenta czy Premiera. Odkładając dotacje dla instytucji podległych budżet KPRM na rok 2024 to ponad 345 milionów złotych. KPRM na swej stronie chwali się, że to zaledwie 0,04% budżetu państwa wobec 0,03% w roku 2015. Nie, to nie jest prawie tyle samo – to jest o realnie 1/3 więcej i mówimy o stosunku, nie o bezwzględnych kwotach – tam byłoby jeszcze gorzej. Drogi Panie Premierze – wypowiedzenie umowy o pracę dla pracowników KPRM powinno być najczęściej drukowanym dokumentem w Pana kancelarii. Nie lepiej sytuacja ma się w Kancelarii Prezydenta – 275 milionów w roku 2024, 10% więcej niż w 2023 i o ponad połowę więcej w stosunku do roku 2015 – roku zwiększonych przecież wydatków wobec zmiany na stanowisku. Jak patologiczna stała się sytuacja w pałacu prezydenckim świadczy największa pozycja w wydatkach – 40 milionów przekazane na fundusz rewitalizacji zabytków Krakowa, w latach wcześniejszych podobne kwoty. Nie neguję w tym miejscu zbożności tego celu i to nawet w oderwaniu od prywaty jaką jest finansowanie swego miasta rodzinnego. Zwyczajnie sponsorowanie zabytków nie należy do obowiązków Prezydenta RP i jego kancelarii, a tylko na takie wydatki ma służyć jego budżet. Oczywiście dopuszczalnym jest sytuacja gdy odwiedzając małą i nieco zapomnianą w głównym nurcie miejscowość Prezydent w ramach gestu przekazuje jakieś drobne kwoty na wsparcie konkretnej sprawy, np., renowacji ważnego w danym miejscu zabytku. Ale absolutną patologią jest sytuacja gdy 40 spośród 275 milionów budżetu trafia na niezwiązany z działalnością urzędu cel. Skoro prezydent ma pieniądze na takie wydatki to należy mu te pieniądze zabrać bez względu kto aktualnie jest prezydentem i z jakiego miasta pochodzi.
Ilość niedorzecznych pozycji w budżetach kolejnych instytucji może przyprawić o zawrót głowy. Każda traktowana stanowi niewielki wydatek, ale policzone w całości są już istotną kwotą. Nikogo raczej nie dziwią kapelani religijni w wojsku czy więzieniach. Wysyłając wojsko na misję należy żołnierzom zapewnić także potrzeby duchowe, analogicznie osadzonym w więzieniach. Dyskusyjne jest jednak utrzymywanie kapelanów na regularnych etatach cały rok – każdy żołnierz może przecież iść do cywilnego kościoła w mieście, nie ma potrzeby by kapelanów zatrudniać poza misjami zagranicznymi. Trudno też znaleźć jakiekolwiek uzasadnienie ich zatrudnienia w policji czy o zgrozo krajowej administracji skarbowej.
Regułą końca roku budżetowego w absolutnie wszystkich jednostkach budżetowych jest dokonywanie niedorzecznych zakupów byle wydać budżet. Dlaczego? Otóż budżet niewykorzystany w roku bieżącym nie tylko przepada, ale o wartość oszczędności automatycznie obniżany jest budżet roku kolejnego. Oczywiście mamy tu przypadek nagannej moralnie mentalności urzędników – zamiast cieszyć się z oszczędności dla podatnika nazywają ocalone pieniądze straconymi. Tyle, że tam też pracują ludzie – jeśli instytucja jest de facto karana za gospodarność to siłą rzeczy motywujemy ją do rozrzutności. Do dziś nikt nie zmienił w tym zakresie ustawy o finansach publicznych.
Przez ostatnich osiem lat PiS obiektywnie dokonał wielu koniecznych zakupów dla szeroko rozumianego państwa polskiego. Choć zakup do rządowej floty Boeingów 737 odbył się w skandalicznych okolicznościach, to w ogóle ktoś go wreszcie dokonał. Inną sprawą jest, że niezależnie od procedur przetargowych, przy flocie 2-3 samolotów niedorzecznym byłoby kupienie maszyn innych niż takie, jak w tej kategorii posiada PLL LOT. Z przyczyn czysto operacyjnych. Takich zakupów było więcej – dla wojska, kolejnych służb, zniknęło wiele oczywistego dziadostwa. Problemem jest jednak brak umiaru, a często celowa przesada ukierunkowana na budowę dziwacznego prestiżu tudzież chęci zaimponowania odbiorcom, którym absolutnie imponować się nie powinno. Osoby gotowe wstąpić do wojska czy policji tylko po to by poczuć się ważnym czy móc pojeździć fajnym samochodem nigdy w takich służbach nie powinny się znaleźć. Niestety pisowski rząd tego typu patologią i potrzebą budowy prymitywnego, by nie rzec prostackiego prestiżu wręcz stał. Od nieuzasadnionych wydatków po rozbijanie się po mieście samochodów SOP w ramach nieoficjalnego programu blacharz plus. PiS doprowadził do sytuacji gdzie każdy minister, choćby ten od sportu, otrzymywał ochronę SOP, a w razie dość częstych wypadków stawiano na głowie cały aparat państwa by udowodnić, że winny jest przypadkowy kierowca, nie wariat za kierownicą rządowej limuzyny.
Z tej perspektywy cieszy refleksja nowej ekipy – niedawno czystym przypadkiem na stacji benzynowej spotkałem nowego ministra spraw wewnętrznych. Tankował samochód, swój prywatny, tak po prostu – bez armii osiłków dookoła. Mam nadzieję, że huczne pożegnanie komendanta Szymczyka było jedyną chwilą zapomnienia, z której wyciągnął wnioski. Trudno znaleźć w historii policji (a nawet milicji) człowieka, który okryłby mundur większą hańbą.
Wspomniana refleksja musi jednak objąć cały sposób funkcjonowania administracji państwowej i zatrudniania jej personelu. Przerost zatrudnienia, nadmierny formalizm, biurokracja i nieefektywne procesy. Na to wszystko nakładamy zaniżone względem rynku wynagrodzenia i całkowicie już niedorzeczny system budowy wynagrodzeń. System sztywnej siatki, brak możliwości różnicowania pensji między pracownikiem lepszym i gorszym, gwarantowane podwyżki i oburzające już w samym nazewnictwie trzynastki. W budżetówce zatrudnia się ludzi za dużo, płaci im za mało, motywuje jedynie negatywnie. Efekt? Mamy urzędników takich jakich mamy. Obecna ekipa obiecała podwyżki ale samo to nie wystarczy. Spójrzmy na nauczycieli – zarabiają obiektywnie kwoty wręcz niegodziwe. Ale…pensum? 18 godzin…45 minut zamiast normalnych 40. Zamiast 26 dni urlopu mają 3 miesiące. Mało płacimy ale mało wymagamy – poza pasjonatami taki system nie jest w stanie przyciągnąć ludzi ambitnych i gotowych ciężko pracować za dobre wynagrodzenie. Zostają jedynie tacy, którzy godzą się dostawać mało, byle tylko mało od nich oczekiwać. Z przerośniętych struktur wypływa więcej marnotrawstwa niż od polityków – koniec końców tych rządowych limuzyn, rozbijających się po Warszawie niczym pijana młodzież w wieku licealnymi, mieliśmy kilkanaście, najwyżej kilkadziesiąt. Problem absurdalnych wydatków, przerośniętych wydatków i niegospodarności to problem idący w setki milionów złotych w skali roku. Nie trzeba badać każdego przypadku – jeśli w analogicznych sprawach prywatne firmy postępują inaczej niż instytucje państwowe, to nie ma nad czym się zastanawiać. Przez tysiące lat istnienia cywilizacji i państwowości nie zdarzyło się by instytucja państwowa zrobiła coś równie dobrze jak jej prywatna odpowiedniczka. Nawet przypadkiem. Jeśli firma uważa, że dany wydatek nie przynosi korzyści, to państwo nie ma prawa nawet zastanawiać się czy to myślenie jest słuszne. Jest. Jeśli ktoś twierdzi, że firmy także popełniają błędy to ma rację – tylko firmy wydają swoje własne pieniądze. Państwo nie ma własnych pieniędzy – cały budżet należy do podatników, a obowiązkiem każdego rządu jest działać tak by pobierane podatki były najniższe jak to tylko jest możliwe. Przerośnięte budżety reprezentacyjne, kupowanie niedorzecznie dobrego sprzętu, mebli, wyposażenia uzasadniane wizerunkiem nie przynosi korzyści. Osiągnięty efekt rozmów przy stole mahoniowym będzie dokładnie taki sam jak przy jego odpowiedniku z dobrej jakości płyty meblowej. Najwyższa pora by z tym skończyć – każda wydana przez rząd złotówka to czyjeś nie zabranie dziecka do kina, nie kupienie mu nowych butów itp. Po co? By urzędnik kupił zbędny ekspres do kawy albo miał satysfakcję, że chodzi po parkiecie zamiast wykładziny? Podatnik nie ma z tego żadnej korzyści, te wydatki są niedopuszczalne. Należy je obciąć i przeznaczyć na obniżenie podatków. Mamy je zdecydowanie za wysokie w każdej kategorii.
Jestem pewien, iż nowa ekipa nie ma mentalności jaką prezentował PiS. Mentalności w istocie bolszewiskiej. Rzeź struktur państwa, rozstrzelanie cara w pałacu, a na końcu wygodne urządzenie się w luksusach, które tak chętnie krytykowali u poprzedników. Prorocze były słowa Andrzeja Leppera gdy w 2002 roku informował, że w Sejmie więcej Wersalu nie będzie. Choć wypowiadając te słowa raczej nie miał na myśli zdemolowania praworządności państwowej i kolesiowskiego ułaskawiania kryminalistów z własnej partii politycznej to przyszłość przewidział trafnie. Wersalu przez tych osiem lat nie było, a uwłaczający raz po raz godności urzędu Prezydenta RP Lech Kaczyński stał się marzeniem i tęsknotą na tle tego co nastąpiło po nim. Inna mentalność i własna etyka nie zastąpi jednak motywacji do ciężkiej pracy i przełamywania narośniętych przez pokolenia zwyczajów wśród niepolitycznych struktur urzędniczych. Udało się naszemu państwu rozwiązać problem powszechnego dziadostwa. Najwyższa pora wyplenić urzędnicze Bizancjum. Trzymajmy kciuki i pilnujmy w tym nowej ekipy.
