Bez względu na to, czy grecki kryzys zakończy się oficjalnym bankructwem państwa, uwidocznił on zasadnicze słabości stworzonej w Maastricht koncepcji unii walutowej i podważył zaufanie do wspólnej waluty. Z badań Eurobarometru dowiadujemy się, że między majem a wrześniem 2010 w 8 nowych państwach członkowskich, które nie wprowadziły jeszcze euro nastąpiło odwrócenie opinii o tym, czy członkostwo w UGiW chroni przed skutkami międzynarodowych kryzysów gospodarczych: odsetek odpowiedzi twierdzących spadł z 42 do 37 procent, przeczących wzrósł z 39 do 42 procent.
Dotychczasowy przebieg integracji europejskiej wskazuje, że kryzys może stanowić silny bodziec dla zacieśnienia współpracy i wprowadzenia rozwiązań uprzednio uważanych za zbyt daleko idące. Z drugiej strony, radykalizm nowych mechanizmów jest zawsze względny i nie należy oczekiwać, że konsekwencją załamania greckiego budżetu będzie przekształcenie Unii w europejską federację.
Najbardziej oczywistą lekcją wyciągniętą z przypadku Grecji jest wzmocnienie mechanizmów kontrolnych, tak aby fałszowanie statystyk przekazywanych przez rządy narodowe unijnym instytucjom przestało być możliwe. Propozycje odpowiednich rozwiązań znalazły się w raporcie zespołu roboczego pod kierownictwem przewodniczącego Rady Europejskiej Hermana Van Rompuya. Raport przewidywał także ułatwienia w nakładaniu sankcji na kraje, które nie przestrzegają reguł Paktu Stabilności i Wzrostu, lecz forsowana w trakcie debaty nad nim francusko-niemiecka propozycja, by czasowo pozbawiać je prawa głosu w Radzie UE spotkała się ze zdecydowanym sprzeciwem.
Bardziej rygorystyczna kontrola może poprawić działanie Paktu Stabilności, lecz nie zmieni obecnego podziału kompetencji w dziedzinie polityki gospodarczej i fiskalnej. Tymczasem, doświadczenia ostatniej dekady – nie tylko greckiego kryzysu lecz także wcześniejszego niemiecko-francuskiego rokoszu przeciw rygorom Paktu – wskazują, że głównym powodem, dla którego ignoruje się formalnie uznawane zasady bezpieczeństwa finansowego jest uzależnienie decyzji w dziedzinie podatków i dyscypliny budżetowej od narodowych kalendarzy politycznych. Według byłego premiera Irlandii Johna Brutona (wypowiadającego się jako ekspert w raporcie Europejskiej Rady Stosunków Zagranicznych, ECFR, na temat przyszłości strefy euro) poważne cięcia wydatków możliwe są tylko w czasie ekonomicznych trudności, bo tylko wtedy uzyskać można polityczny konsensus. Przeprowadzanie cięć w okresie boomu gospodarczego może być w teorii dobrym pomysłem, ale jest politycznie niemożliwe. Konsekwentne stosowanie keynesowskiej recepty na minimalizowanie skutków cykli koniunkturalnych – pobudzanie, za cenę deficytu budżetowego, gospodarki w okresie spowolnienia, a w okresie wzrostu gospodarczego spłata zadłużenia z budżetowej nadwyżki – jest zatem fikcją. Rezultatem keynesizmu niekonsekwentnego (tzn. kumulowania deficytu, który nie jest równoważony nadwyżkami) jest zaś w dłuższej perspektywie czasowej – tak, jak miało to miejsce w Grecji – konieczność prowadzenia procyklicznej i pogłębiającej recesję polityki fiskalnej w najmniej odpowiednim momencie. Jedyną realistyczną odpowiedzią na ten problem jest uczynienie z polityką fiskalną tego samego, co w drugiej połowie XX wieku zrobiono z polityką monetarną – „izolowanie” jej od procesu demokratycznego.
Procedura „europejskiego semestru” zaproponowana jesienią 2010 roku przez zespół Van Rompuya stanowi krok w tym kierunku. Jej pierwszym etapem, w marcu każdego roku, jest przedstawienie przez Komisję raportu identyfikującego największe wyzwania i zawierającego wytyczne odnośnie strategii polityki gospodarczej. W kwietniu poszczególne państwa członkowskie zobowiązane są przedstawić plan działań mających na celu sprostanie tym wyzwaniom przy zachowaniu dbałości o rynek pracy i spójność społeczną. W czerwcu i lipcu Komisja i Rada, bazując na propozycjach państw członkowskich, wydawać będą im zalecenia, które powinny być brane pod uwagę w trakcie prac nad budżetem na następny rok. „Europejski semestr” może ograniczyć swobodę rządów narodowych w czynieniu założeń o wskaźnikach makroekonomicznych i zapobiec utrzymywaniu się nadmiernych (ponad 3 procent PKB) deficytów. Nie wymusi jednak gromadzenia nadwyżek w „latach tłustych”, a jego zasadniczą słabością pozostanie, podobnie jak w przypadku pierwotnej wersji Paktu Stabilności i Wzrostu, faktyczne uzależnienie od dobrej woli najsilniejszych członków Unii.
Wprowadzenie nadzoru KE i Rady UE nad budżetami państw członkowskich przedstawiane jest jako pragmatyczny kompromis pomiędzy potencjalnie zgubnym brakiem koordynacji fiskalnej w warunkach unii walutowej a niepopularnymi pomysłami wzmocnienia federalnego wymiaru Unii poprzez uwspólnotowienie kolejnych obszarów polityki i odpowiadających im wydatków. Tymczasem, jak zauważył na krótko przed śmiercią jeden głównych z architektów Unii Gospodarczej i Walutowej Tommaso Padoa-Schioppa, w żadnej ze znanych mi federacji władza federalna nie koordynuje działań władz lokalnych. Znaleźliśmy się w paradoksalnej sytuacji, w której ci, którzy nie chcą ściślejszej integracji wewnątrz UE, chcą zwiększać jej rolę jako wielkiego, inwazyjnego koordynatora. Istotnie, pod względem ustrojowej przejrzystości Unii i demokratyczności jej systemu politycznego rozwiązaniem o wiele lepszym niż wzajemny i wspólnotowy nadzór nad narodowymi budżetami wydaje się zwiększenie budżetu. Obszarami aktywności, które mogłyby być z niego finansowane są polityka obronna i zagraniczna (w tym pomoc dla krajów rozwijających się), nauka i innowacje, a nawet niektóre z wydatków socjalnych, np. krótkoterminowe zasiłki dla bezrobotnych. Według pobieżnych szacunków, 5 procent PKB Unii – o wiele mniej niż w przypadku obecnie istniejących federacji – wystarczyłoby na pokrycie odpowiedniego budżetu.
Zmianą sugerowaną przez analityków ECFR – podobnie jak zwiększenie budżetu UE nie wymagającą rewizji obowiązujących traktatów – jest wzmocnienie Komisji Europejskiej i danie jej większej swobody w badaniu sytuacji gospodarczej państw członkowskich. Zamiast koncentrować się na wskaźnikach długu publicznego i deficytu budżetowego, co czyni obecnie dosłownie interpretując postanowienia Paktu Stabilności i Wzrostu, Komisja powinna brać pod uwagę także takie czynniki, jak wpływy podatkowe, poziom konsumpcji, skłonność do oszczędzania, bilans handlu międzynarodowego i sytuacja na rynku pracy. Wymagałoby to jednak bardziej asertywnego zachowania Komisji, która jak pisze Henrik Enderlein, powinna powrócić do roli niezależnego ciała politycznego i zacząć brać na poważnie swoje polityczne zadania.
Analizując możliwości wykorzystania niedawnego kryzysu do wzmocnienia UE, należy pamiętać, że scenariusz katastroficzny – rozpad unii walutowej i wynikający z niego regres procesu integracji europejskiej – jest ciągle możliwy. Głównym zagrożeniem, jeśli wierzyć ostrzeżeniom Padoa-Schioppy, jest mechanizm samosprawdzającej się przepowiedni, oparty na ciągle rozpowszechnionym, zarówno wśród szerokiej publiczności, jak i wśród graczy na globalnych rynkach finansowych, przekonaniu, że euro jest postwestfalskim (tzn. kwestionującym paradygmat państwa narodowego) eksperymentem, który nie może się udać.
Równie poważnym wyzwaniem jest postawa Niemiec, których pozycja w UE uległa w ostatnich latach radykalnemu wzmocnieniu, głównie ze względu na utrzymujące się problemy gospodarcze trzech innych dużych państw Unii (Włochy, Hiszpania i Wielka Brytania). Niestety, jak podkreśla główny ekonomista z Centre for European Reform Simon Tilford, Niemcy wykorzystują swoją siłę nie jak dawniej, do wsparcia integracji europejskiej, lecz do obrony partykularnych interesów tych branż własnej gospodarki, które dysponują najsilniejszymi lobby. Ta polityka, powodowana w dużej mierze chęcią skanalizowania populistycznych nastrojów przez rząd Angeli Merkel, jest krótkowzroczna, bo zyski, jakie czerpią z niej niemieckie banki lub koncerny motoryzacyjne są kwestią paru najbliższych lat, a polityczne osłabienie Komisji Europejskiej i demontaż mechanizmów regulujących konkurencję na wspólnym rynku (którego sprawne działanie jest w interesie przede wszystkim największego wewnątrzunijnego eksportera, czyli Niemiec) mogą okazać się trwałe. Również bardziej subtelne działania niemieckiego rządu – wśród nich sugerowane przez ministra finansów Wolfganga Schäuble zróżnicowanie stóp procentowych wewnątrz strefy euro – budzą wątpliwości. Rozwiązanie takie stanowiłoby powrót do neoliberalnego dogmatu optymalności rozwiązań rynkowych, bo to właśnie rynki finansowe stałyby się arbitrami polityki gospodarczej i fiskalnej. Tymczasem, jak zauważa znający się na rzeczy globalny finansista George Soros, rynki działają często irracjonalnie: tworzą spekulacyjne bańki i łatwo ulegają instynktom stadnym. W tej sytuacji ściślejsza integracja europejska – w tym wprowadzenie unijnych mechanizmów regulacji rynków finansowych – wydaje się być najlepszą odpowiedzią na kryzysowe doświadczenia. Lecz do jakiego stopnia realistyczną?
Enderlein, Henrik, „More faith in the euro”, w: Guérot, Ulrike, Jacqueline Hénard (red.) What does Germany think about Europe?, ECFR, Bruksela 2011 http://www.ecfr.eu/page/-/ECFR36_GERMANY.pdf
Klau, Thomas, François Godement, Beyond Maastricht: a New Deal for The Eurozone, ECFR, Bruksela 2010 http://www.ecfr.eu/page/-/ECFR26_BEYOND_MAASTRICHT_AW%282%29.pdf
Tilford, Simon, Germany’s brief moment in the sun, CER, Londyn 2011 http://www.cer.org.uk/pdf/essay_tilford_germany_24june11.pdf
