Każdy z nas zna tą scenę z niejednego filmu. Do knajpy, sklepu spożywczego czy biura firmy dowolnej w zasadzie branży wpada kilkoro „smutnych panów” często w ciemnych okularach. Właściciel biznesu zwykle dobrze już zna ich oraz cel wizyty. W zamian za „ochronę” przez swoistą „inicjatywę sąsiedzką” o gangsterskim charakterze ma on zapłacić smutnym panom odpowiednią rekompensatę. W zamian będzie mógł przez kolejny miesiąc prowadzić biznes, nie obawiając się pobić, podpaleń czy innych, jeszcze mniej przyjemnych zdarzeń.
Niewykluczone, że właśnie stąd inspirację zaczerpnęło polskie Ministerstwo Finansów, przygotowując projekt wprowadzenia „kaucji” w wysokości 20.000 – 200.000. złotych od każdego obywatela usiłującego zarejestrować działalność gospodarczą. Oczywiście urzędnicy fiskusa nie będą stosować pobić czy podpaleń, ale państwo – mając do dyspozycji aparat przymusu i infrastrukturę prawną – nie musi przecież stosować takich mało finezyjnych form reperkusji.
Całkowicie uznaniowo urzędnicy podatkowi będą decydować o tym, czy dany, niedoszły jeszcze przedsiębiorca, będzie się kwalifikować do uzależnienia rejestracji jego działalności od opłaty kaucji, czy jednak nie. Teoretycznie do jej uiszczenia zmuszani mają być przedsiębiorcy, którzy mają zaległości podatkowe powyżej 20.000 zł w ostatnich dwóch latach. Jednak będzie to kryterium nieostre, ponieważ od wyczucia urzędnika zależeć będzie, czy te zaległości powinny być złożone na karb umyślnego działania czy jednak były skutkiem obiektywnych niepowodzeń biznesowych konkretnych firm. Dodatkowo kandydata na przedsiębiorcę obciążać mają zaległości firm, z którymi był w poprzednich latach związany, choć przecież mogły one powstać z winy innych osób w tych firmach. Ta arbitralność i obawa urzędnika, że nie ściągnie kaucji z kogoś, kto potem okaże się nieuczciwy, niechybnie będzie prowadzić do nakładania kaucji „szeroką ławą”.
Tym bardziej, że skarb państwa będzie przecież mógł środkami pobranymi w ramach kaucji obracać i finansować z nich ewentualne próby urzeczywistnienia marzeń ze slajdów wicepremiera Morawieckiego lub po prostu wypłaty w ramach 500+. Trudno się spodziewać, aby wewnętrzna instrukcja dla urzędników skarbowych była inna niż „nakładać jak największe kaucje, jak największej liczbie aplikantów”.
Tak więc oto mamy obraz „wolności gospodarczej” w stylu Mateusza Morawieckiego. Wzmożenie kontroli w firmach (które przecież w Polsce są od zawsze wielką mitręgą, aby nie rzec nękaniem), wysoka kaucja za samą możliwość zarejestrowania działalności gospodarczej, która może skutecznie zniechęcić do zakładania małych firm, a do tego dochodzą plany zastąpienia CIT podatkiem obrotowym i groźba brania firm w zarząd komisaryczny w przypadku postawienia właścicielowi zarzutów prokuratorskich (o co dziecinnie łatwo w dobie politycznego, ręcznego sterowania prokuraturą). W gruncie rzeczy, wyłania się z tego obraz spójny ze zrębami tzw. planu Morawieckiego. Obraz, w którym realne możliwości robienia biznesu w Polsce będą miały tylko firmy kontrolowane przez państwo, a kierowane przez pisowskich Misiewiczów.