Niegdyś prawo władcy do podejmowania za poddanych moralnych wyborów wydawało się oczywiste. Dopiero nurt liberalny zanegował omnipotencję władzy politycznej, wskazując na niemoralność jej uzurpacji. Dziś jednak dylemat autonomii moralnej jednostki powraca ze zdwojoną siłą. W rodzimej debacie przyjdzie nam zmierzyć się z nim już w najbliższych wyborach parlamentarnych.
Refleksja nad relacjami zachodzącymi pomiędzy jednostką a społeczeństwem i państwem zajmuje ludzi od niepamiętnych czasów. Wśród kilku fundamentalnych dylematów dotyczących samoorganizacji zbiorowości i kształtowania modeli sprawowania władzy politycznej nad tą zbiorowością znajduje się także następujący: czy zasadne jest, aby grupy stanowiące znaczną lub wystarczająco wpływową część zbiorowości narzucały moralne zasady życia pozostałym jej członkom, także tym owych wartości niewyznającym i w odniesieniu do prywatnej sfery i indywidualnego wymiaru życia? Przez wieki wnioski formułowane w odpowiedzi na to pytanie w przytłaczającej większości były jednoznaczne.
Prawo władcy do podejmowania moralnych wyborów za swoich poddanych wydawało się do tego stopnia oczywiste, że pytanie owo nie było nawet problematyczne. Gdzieś w tle występował zwykle również taki czy inny sojusz tronu z ołtarzem. Moralność człowieka usiłowały całkowicie kontrolować nie tylko teokracje, tyranie, absolutyzmy, lecz także starożytne greckie demokracje, które upodmiotowiły obywatela w sferze politycznej, w prywatnej jednak czyniły zeń niewolnika werdyktu większości. Dopiero zajęcie wpływowej pozycji w ogólnej filozoficznej debacie przez liberalny nurt refleksji politycznej zmieniło tę rzeczywistość. Problem autonomii moralnej pojedynczego człowieka znalazł się w centrum uwagi, a podejście liberalne w radykalny sposób zanegowało omnipotencję władzy politycznej, wskazując wręcz na niemoralność jej uzurpacji.
Wybór lub narzędzie
Liberalizm odniósł duży sukces w propagowaniu moralnej samodzielności jednostki, nie usunął jednak wskazanego powyżej dylematu. Do dziś skłonność do narzucania całym społeczeństwom jarzma obowiązkowego kanonu etycznego pozostaje niezwykle silna, a pokusa wykorzystania wiary religijnej w charakterze narzędzia umacniania politycznej dominacji nadal jest powabna. Istotą sporu pozostaje nie tyle wybór pomiędzy dwoma ścieżkami postępowania władzy politycznej, ale przede wszystkim dwoma odmiennymi sposobami rozumienia moralności. Podejście forsowane przez naśladowców Johna Locke’a zakłada zindywidualizowanie procesu dokonywania wyborów moralnych. Przy obecności różnych wzorców i dopuszczalności prowadzenia przez nie wobec obywatela propagandy/kampanii/ewangelizacji, decyzja pozostaje wolna. Płaszczyzną podejmowania wyborów moralnych i kształtowania scenariusza/stylu życia człowieka jest domena życia jednostkowego, prywatnego, intymnego i rodzinnego. (Istnieje wprawdzie uzasadniona okoliczność podejmowania wyborów moralnych w zastępstwie zainteresowanej jednostki dotycząca niepełnoletnich potomków, ale i w ich wypadku wskazane jest stopniowe poszerzanie zakresu autonomii moralnej wraz z osiąganiem dojrzałości). W modelu moralności zindywidualizowanej oddanie pola zainteresowanym jednostkom stanowi gwarancję zaistnienia autentycznej (choć niekiedy płytkiej) moralnej refleksji i pojawienia się rzeczywistego, świadomego, etycznego wyboru. Podjęcie w takich okolicznościach wyboru na rzecz „dobra” stanowi wartość samą w sobie, także z punktu widzenia celów ewangelizacyjnych wspólnot religijnych, gdyż jest aktem moralnym.
Alternatywne wobec liberalnego rozumienie moralności dopuszcza kolektywizację procesu dokonywania wyborów moralnych. Odpowiednie instytucje bądź dopuszczają tylko jeden ze wzorców do prowadzenia wobec obywatela propagandy/kampanii/ewangelizacji, bądź używają posiadanych środków, by upośledzać wzorce konkurencyjne. Płaszczyzną podejmowania wyborów moralnych i kształtowania scenariusza/stylu życia człowieka jest tutaj domena życia publicznego, politycznego i ogólnospołecznego. Istnienie w modelu moralności skolektywizowanej nakazów i zakazów prawnych oraz odpowiednich sankcji czyni moralną refleksję zbędną, zaś wybór etyczny w wykonaniu konkretnego człowieka w zasadzie wyklucza. Co ważne, dzieje się to nie tylko w odniesieniu do mniejszości, która w warunkach wolności dokonywałaby innych wyborów, lecz także w odniesieniu do narzucającej wzorce większości, ponieważ i ona w tych ramach – nawet jeśli ochoczo – poddaje się bezrefleksyjnemu i konformistycznemu odruchowi. Czynienie „dobra” w takich okolicznościach jest przejawem posłuszeństwa lub legalizmu, a nie świadomym i wolnym wyborem. Jest to więc akt polityczny, nie moralny, który z punktu widzenia celów ewangelizacyjnych pozostaje bezwartościowy.
Cywilizacja nazywana łacińską jest współcześnie przestrzenią dominacji liberalnego modelu moralności zindywidualizowanej. Stronnicy kolektywizacji moralności, wśród których najbardziej jaskrawą w swoich ocenach grupą są zwolennicy państwa otwarcie wyznaniowego (przy czym nie oni stanowią dla liberalnego porządku największe zagrożenie – ich plan nosi znamiona radykalizmu i fanatyzmu, co okazuje się dlań nadal dyskwalifikujące), zdają sobie sprawę, że zdyskredytowanie liberalizmu jest warunkiem wstępnym dla realizacji ich wizji ładu moralno-politycznego. Niezwykle pouczające w tym kontekście jest wsłuchanie się w poglądy filozofa i teologa z Wyoming Catholic College, Thaddeusa Kozinskiego. W jego ocenie jedynym odpowiednim fundamentem dla rozkwitu człowieczeństwa jest wyznaniowe państwo katolickie, polityka zaś jako taka nigdy nie może być religijnie czy światopoglądowo neutralna, ponieważ z definicji jest domeną decyzji moralnych, nierozerwalnie z religią spleconych. Kozinski, ze względu na swoje miejsce zatrudnienia, jest oczywiście tyle filozofem, ile lobbystą interesów swojej grupy, ale to fakt poboczny, podobnie jak wyrafinowane figury retoryczne mające dowodzić, że Kościół katolicki, pomimo decyzji Soboru Watykańskiego II, wcale nie zrezygnował z ustanawiania państw wyznaniowych. Trzonem narracji Kozinskiego jest strategia podważenia systemu liberalnego oraz pluralizmu religijno-światopoglądowego. Ów pluralizm ocen i poglądów politycznych ocenia on jako fundamentalne zło i główny błąd w konstrukcji współczesnych systemów politycznych. Polityka jest w tym ujęciu dążeniem do dobra człowieka, dobro zaś jest dla wierzących kwestią religijną przez nauczanie Kościoła rozstrzygniętą i niepodlegającą dyskusji, kompromisom czy uzgadnianiu. Kozinski podkreśla, że „idealnym porządkiem politycznym jest katolickie państwo wyznaniowe, ponieważ jest to jedyny porządek, który jest w stanie w pełni rozpoznać, ustanowić i podtrzymać społeczne panowanie Chrystusa Króla”. W sytuacji gdy dopuszcza się stwierdzenia mówiące o ciążącym na każdym człowieku obowiązku przyłączenia się do „prawdziwej religii”, ustanowienie państwowego przymusu, a przynajmniej presji prozelitycznej, jawi się jako konieczność dotycząca każdego obywatela będącego katolikiem.
Trzy etapy obalania liberalizmu
Pierwszym krokiem w kierunku kolektywizacji moralności jest zatem przekonanie odpowiednio dużej liczby obywateli, że liberalny, neutralny i pluralistyczny porządek jest tylko przypadłościowym wytworem historii, a nie koniecznym ani tym bardziej najlepszym modelem ładu społeczno-politycznego. Może więc zostać zakwestionowany. Główne linie ataku mają tutaj następujące cele: po pierwsze, obalenie ramy ustrojowej liberalizmu politycznego zaprojektowanej przez Johna Rawlsa, która zakładała wizję państwa wycofanego ze sporów światopoglądowych i dbającego wyłącznie o swobodę formułowania różnych poglądów i ocen, na rzecz państwa zaangażowanego po jednej ze stron, pełniącego w efekcie funkcję swoistego „drugiego kościoła”; po drugie, odrzucenie idei konstytucjonalizmu, która w liberalizmie oznacza gwarantowanie podstawowych praw jednostki przez akt prawny najwyższego rzędu, na rzecz nowej ustawy zasadniczej, która będzie odgrywać rolę swoistego megafonu dla społecznego nauczania Kościoła; po trzecie, zanegowanie modelu demokracji liberalnej, w której władza większości w zakresie możliwości wpływania na sferę prywatnego życia obywateli jest ograniczona, na rzecz kolejnej wersji demokracji republikańskiej, gdzie zwycięska większość „bierze wszystko” i może pozostałym dyktować warunki życia w państwie bez żadnych poważniejszych ograniczeń.
Drugim krokiem w strategii Kozinskiego, nieodzownym w sytuacji preferencji dla pozostania na gruncie formalnie demokratycznym, jest uzyskanie przez zwolenników państwa wyznaniowego liczebnościowej masy krytycznej, która pozwoli nie tylko wprowadzić, lecz także w perspektywie długookresowej utrzymać „panowanie Chrystusa Króla”. Oznacza to albo przezwyciężenie, albo zneutralizowanie pluralizmu religijnego. Wskazówki dodatkowe w odniesieniu do tego etapu znajdziemy w pracy ks. Johna A. Ryana, który przyznając państwu powinność do faworyzowania jedynej „prawdziwej religii” i „zakazywania propagandy religii fałszywych”, uznawał niemożność urzeczywistnienia tego ładu w pluralistycznych religijnie zbiorowościach. Mimo to snuł wizję ilościowego „uwiądu sekt niekatolickich do takiego stopnia, w jakim ich podporządkowanie stałoby się wykonalne i wskazane”. Wówczas „Państwo katolickie” mogłoby co prawda dopuścić ich dalsze funkcjonowanie, ale pod warunkiem ograniczenia się do istniejących nisz wyznawców i z zakazem „uprawiania propagandy skierowanej do całości społeczeństwa”. Innymi słowy wypchnięcie innowierców na margines i wykształcenie tzw. szerokiej większości jest pożytecznym narzędziem kolektywizacji moralności.
Trzecim i ostatnim krokiem w kierunku państwa wyznaniowego jest według Kozinskiego uzyskanie w ramach szerokiej większości konsensusu prawa naturalnego. Chodzi tu o odrzucenie przez wiernych Kościoła resztek myślenia liberalnego, czyli negację poglądu, zgodnie z którym wyznawanie wiary jest elementem życia prywatnego, i uczynienie zeń sprawy publicznej. „Prawo naturalne” staje się państwową ideologią, gdy członkowie szerokiej większości usuną dwoistość w swoich poglądach. Nie wystarcza, że stosują wobec samych siebie w sferze prywatnej zasady zgodne z nauczaniem Kościoła, jeśli w sferze publicznej, wobec współobywateli, wyznają zasady liberalnego współżycia i tolerancji dla pluralizmu. Drugą z tych postaw winni porzucić i dokonać „unifikacji pozycji osobistych i politycznych” na gruncie wyznaniowym, czyli żądać od wszystkich współobywateli działania zgodnego z zasadami wiary. W ten sposób członkowie szerokiej większości przenoszą swoją refleksję moralną z poziomu zindywidualizowanego na skolektywizowany, zaś moralność pozostałych zostaje wyparta nawet z ich życia prywatnego, rodzinnego i intymnego, ponieważ wymogi państwowego prawa stają się tożsame z zasadami niewyznawanej przez nich wiary lub systemu wartości.
Narzucanie norm moralnych
Realizacja tej wizji z punktu widzenia liberała jest „horrorem”. Wkroczenie państwa, uzbrojonego w religijny arsenał i wspartego zastępami wyznawców z ognistym poczuciem misji, w najbardziej intymne sfery życia obywatela stanowi brutalne pogwałcenie jego wolności. Z tego powodu liberalizm ustawia się w tym sporze w roli radykalnego oponenta państwa wyznaniowego i jakiegokolwiek innego, gdzie większość (albo i dysponująca potęgą polityczną mniejszość) narzuca wartości moralne jednostkom poprzez prawne ustanowienie moralnych norm, nakazów i zakazów. Ze strony zwolenników kolektywizacji moralności pod adresem liberalizmu padają tutaj często dwa wykluczające się nawzajem zarzuty. Według pierwszego z nich liberalizm, sprzeciwiając się ekspansji wpływów religii, czyli przecież „dobra”, ujawnia swe niemoralne lub moralnie złe oblicze. W tej narracji jest on ostoją zła, narzędziem bezbożnych ludzi walczących o deprawację i upodlenie człowieka. Ten zarzut, skierowany wobec idei, która przewiduje dla jednostki ludzkiej tak szeroki zakres praw i wolności właśnie dlatego, że istotę tę i jej godność umieszcza – jako najwyższą wartość podmiotową – na szczycie aksjologicznej hierarchii, brzmi nonsensownie. Drugi z zarzutów jest natomiast bardziej trafny i wymaga starannej analizy. Jego trzonem jest próba obnażenia rzekomej obłudy liberalizmu, który podczas gdy sam krytykuje inne projekty ładu społecznego (takie jak państwo wyznaniowe) za ustanawianie i narzucanie ludziom norm moralnych, nawet gdy są one niezgodne z ich osobistą konstrukcją, faktycznie czyni to samo. Ilustracją tego rozumowania jest dobrze już znana krytyka Rawlsowskiego konstruktu liberalizmu politycznego, którą powtarza także Kozinski.
Kozinski kwestionuje moralną neutralność projektu liberalnego i sugeruje, że on także narzuca wszystkim członkom społeczności pewne przekonania moralne, nie oglądając się na ich zdanie w tej sprawie. W pewnym sensie ma rację. Aby uzyskać ład gwarantujący wolność indywidualną człowieka, konieczne jest choćby przekonanie, że wolność ta jest wartością, o którą warto zabiegać. Nie jest to pogląd neutralny z moralnego punktu widzenia. Kozinski burzy tutaj przekonanie Rawlsa, jakoby „gołe” ramy proceduralne liberalizmu politycznego, w których mogą koegzystować i spierać się w sposób swobodny różne „rozumne” doktryny polityczne czy moralne, same były całkowicie neutralne, gdyż stanowią konsensus wyłącznie polityczny, nie etyczny. W istocie pewne minimum moralnego konsensusu jest dla istnienia projektu Rawlsa konieczne, ale Rawls to antycypował, zaznaczając, że obok doktryn „rozumnych” istnieją także „nierozumne”, czyli te, które negują prawo do istnienia innych doktryn. Kozinski po prostu nie zauważa, że jego projekt wymuszonego prawem i poparciem szerokiej większości „panowania Chrystusa Króla” jest jedną z doktryn „nierozumnych”.
Ujawnia to także argumentacja Kozinskiego przeciwko Rawlsowi: zauważając przytomnie, że liberalizm polityczny zawiera jednak element konsensusu moralnego, Kozinski utożsamia go z konsensusem teologicznym, który jako konkurencyjny wobec konsensusu prawa naturalnego nie może być metaprojektem dla innych i winien zostać odrzucony w całości. Tymczasem pojęcia konsensusu moralnego i konsensusu teologicznego (czyli dotyczącego „prawdziwości jedynej religii”) nie są tożsame, pewien zakres pierwszego jest osiągalny w warunkach braku drugiego, a więc przy zachowaniu wolnościowego pluralizmu religijnego. Kozinski pomija jednak jeszcze jeden fakt, dla filozofa może nieistotny, ale kluczowy dla obywatela.
Liberalizm, owszem, ustanawia normy prawne mające oparcie w pewnych założeniach aksjologicznych, moralnych. Jednak wszystkie one odnoszą się do relacji człowiek–człowiek, człowiek–grupa lub grupa–grupa. Innymi słowy liberalizm jest projektem moralnym w odniesieniu do nakreślania przebiegu relacji międzyludzkich. Nie posuwa się natomiast do tego, aby na podstawie swoich moralnych sugestii narzucać ludziom treść ich indywidualnych wyborów etycznych, a więc powstrzymuje się od narzucania norm w tych sytuacjach, w których jednostka działa wobec samej siebie, bez oddziaływania na innych. A dokładnie to czyni oczywiście państwo wyznaniowe. Oznacza to, że działanie liberalizmu jest zorientowane wyłącznie na ochronę wolności jednej jednostki przed presją innej jednostki lub grupy społecznej (nie jest bowiem prawdą, że tylko państwo potrafi/chce ograniczać wolność), jest nieporównywalnie mniej inwazyjne i dotkliwe, zostawia bardzo szeroki zakres wolności w domenie prywatnej, intymnej i rodzinnej, czyli tam, gdzie państwo wyznaniowe wolność likwiduje.
sPiStoszenie
W 2015 r. odbędą się w Polsce wybory parlamentarne. W ich wyniku może nastąpić powrót do władzy Prawa i Sprawiedliwości. PiS nie ustanowi państwa wyznaniowego, człowiek o poglądach Kozinskiego nie miałby w tej partii szans na zdobycie istotnej pozycji (choć mógłby zostać wykorzystany jako kolejny magnes na najbardziej integrystyczny elektorat).
Jednak jest to siła polityczna, która w sposób mniej radykalny, a co za tym idzie z dużo lepszymi perspektywami skuteczności działania, forsuje zmiany noszące znamiona cząstkowego zakwestionowania modelu liberalizmu politycznego i liberalnej demokracji. PiS nie toleruje sytuacji, w której władza większości jest ograniczona i chciałby usuwać konstytucyjne bariery, w tym także te, które chronią mniejszość wyznającą inną hierarchię wartości niż rządzący. Istnieje zatem duże prawdopodobieństwo, że w czasie rządów PiS-u zostaną podjęte różnorakie działania, które zawężą zakres wolności indywidualnej tych obywateli, którzy z jakiegoś powodu nie pasują do wyidealizowanego obrazu Polaka, jaki politycy PiS kreślą. Na grunt polski może zostać przeszczepiona koncepcja „moralnej” „większości” (ujęcie każdego z tych słów z osobna w cudzysłów następuje tu nie bez powodu, ponieważ przekonanie tych ludzi o swojej moralnej wyższości jest ich iluzją, a wrażenie posiadania większości często generują oni fałszywie, budując odpowiednią atmosferę w debacie i przestrzeni publicznej). Owa „większość” nie porwie się na wprowadzenie pełnej kolektywizacji moralności, pozostawi pewien wachlarz możliwych indywidualnych wyborów moralnych, ale podejmie próbę usunięcia z tej palety niektórych opcji, inne zaś zachowa tylko pod warunkiem funkcjonowania w niszach, czyli bez komunikowania swoich postulatów i opinii ogółowi społeczeństwa (zgodnie z ładem wymarzonym sobie przez ks. Ryana).
Pojawiło się już kilka wskazówek co do tego, jaką formułę może przyjąć „sPiStoszenie” zakresu wolności po roku 2015. Można wytyczyć tu kilka kierunków oddziaływania:
- Kultura: zapowiedź prowadzenia polityki kulturalnej preferującej projekty „prawomyślne” i finansowanie ze środków pluralistycznej światopoglądowo rzeszy podatników wyłącznie dzieł promujących wartości aprobowane przez partię rządzącą i dominującą religię. Projekty przez te ośrodki nietolerowane byłyby zaś nie tylko dyskryminowane przy podziale środków publicznych, lecz także zmagałyby się z presją władzy dążącej do ich odwoływania lub niepodejmowania (działania w stylu tych przeciwko „Golgota Picnic”).
- Przestrzeń: jak pokazuje postulat usunięcia Tęczy z placu Zbawiciela w Warszawie, rząd PiS mógłby okazać się skłonny wspierać i umacniać obecność Kościoła i symboli wiary w przestrzeni publicznej, jednocześnie eliminując z niej wszelkie elementy, które mogą być kojarzone jako krytyczne wobec preferowanych wartości. Należy się spodziewać ekspansji sacrum w przestrzeni publicznej i zawężania sfery profanum. Ten drugi proces miałby charakter arbitralny, na zasadzie represyjnych reakcji władzy pod adresem konkretnych, niemile widzianych obiektów czy miejsc.
- Media: pochodną ogólnych działań zorientowanych na przejmowanie mediów lub marginalizację mediów nieprzychylnych może się okazać nadanie mediom odpowiedniego profilu światopoglądowego i wypychanie opinii krytycznych wobec dominujących ocen moralnych na margines.
- Prawo: dość oczywiste dążenie do zmian przepisów, zorientowanych na ograniczenie wolności wyboru i wykreowanie mechanizmów generujących presję na podejmowanie określonych wyborów moralnych.
- Kościół: bliski sojusz władzy z Kościołem będzie dla niego źródłem przywilejów i możliwości wpływania na kształt zmian prawnych, ale i zagrożenia w postaci uzależnienia od władzy i bycia wykorzystanym przez nią jako mechanizm utrwalenia systemu władzy.
- Skrajna prawica: istnieje realna obawa, że rząd PiS-u może wykazywać się daleko idącą tolerancją wobec ekscesów skrajnej prawicy, tworzyć dla niej atmosferę częściowego przyzwolenia, zaś dla przedstawicieli środowisk reprezentujących konkurencyjne poglądy moralne atmosfery dyscyplinującego zagrożenia także pozaprawnymi działaniami środowisk skrajnych.
Przeciwdziałanie
Kompromis wokół systemu liberalno-demokratycznego jest w Polsce, w porównaniu z innymi europejskimi krajami, słaby i chwiejny. Łatwo jest zatem przeprowadzić w naszym kraju (choćby częściowo) pierwszy z kroków strategii Thaddeusa Kozinskiego. W Polsce istnieje też (pomimo dostrzegalnej laicyzacji) jednoznaczna przewaga religijna jednego z wyznań, katolicyzmu. Stwarza to sprzyjające warunki z punktu widzenia zadania pozyskania „szerokiej większości”. Przywiązanie Polaków do autorytetów moralnych, wszelakich wyroczni, a także wielokrotnie już okazywana przez liderów polskiego Kościoła utrata oporów przed zbliżeniem do ośrodków władzy i angażowanie się bezpośrednio w życie polityczne i procesy legislacji tworzą podatność na unifikację pozycji prywatnych i politycznych, czyli wprowadzenie nakazów i zakazów z nauczania Kościoła do polskiego ustawodawstwa. Niebagatelną rolę odgrywa tutaj ponadto koncentracja hierarchów polskiego Kościoła na prowadzeniu krucjaty w zakresie norm seksualności kosztem głoszenia Dobrej Nowiny.
Liberalne siły w Polsce muszą być przygotowane na „sPiStoszenie”. Trzy kierunki działań są tutaj kluczowe. Obok oczywistego działania na rzecz utrzymania mechanizmów liberalnej demokracji, konstytucyjnych gwarancji praw i wolności – po pierwsze – należy zapobiegać wykształceniu się skłonnej do antywolnościowego działania „szerokiej większości” i unifikacji pozycji prywatnych i politycznych. Po drugie, zablokowanie „szerokiej większości” nie powinno być interpretowane, jak zapewne chcieliby radykalni antyklerykałowie, jako wsparcie dla procesów laicyzacyjnych. Zamiast tego chodziłoby o wykazanie oczywistego faktu, że państwo wyznaniowe nie jest „panowaniem Chrystusa Króla”, tylko grupy śmiertelników, którzy w sposób zależny od ich osobistej interpretacji woli bożej podejmują takie, a nie inne działania. Zatem ograniczenie wolności nie następuje w imię panowania Boga, tylko konkretnych ludzi, którzy wykorzystali te mechanizmy, aby zdobyć dla siebie wielki zakres władzy. Po trzecie, unifikacji pozycji prywatnych i politycznych można przeciwdziałać, pokazując, że moralne zachowanie wymuszone przepisami prawa nie jest wartościowe z religijnego punktu widzenia. Tylko dysponując wolną wolą, poprzez swe realne wybory człowiek może wypełniać wolę Boga, w którego wierzy.
Tekst ukazał się w XIX numerze Liberte!
