Innych skutków takiego „wstawania z kolan” chyba nie można się było spodziewać? Po gwałtownej krytyce całego wspólnotowego wymiaru europejskiej negocjacji, odstręczającej i niesolidarnej postawie w szczycie kryzysu uchodźczego, wykorzystywaniu dramatu kolejnych aktów terroru w zachodniej Europie do akcentowania własnej ksenofobicznej narracji, naigrywaniu się z wielu wartości europejskich, tradycyjnym zantagonizowaniu partnera niemieckiego poprzez coraz bardziej karkołomne przywoływanie prostych analogii z czasami hitleryzmu i podsycanie płomyka gasnących w polskim społeczeństwie antyniemieckich fobii, zaskakującej prowokacji zorientowanej na nagłe i dramatyczne pogorszenie relacji z partnerem francuskim oraz oczywiście butnej i aberracyjnej postawie w sporze z instytucjami europejskimi o stan państwa prawnego w Polsce, Polska PiS w Unii Europejskiej znalazła się u samego dołu stołu negocjacji. Nie tylko przestała być partnerem, z którego zdaniem się inni liczą lub którego potrzeby i postulaty inni są skłonni uwzględniać, ale nawet stała się argumentem koronnym za przyspieszaniem projektów „Europy wielu prędkości”, za analizami orzekającymi, iż błędem było duże poszerzenie Unii na wschód w 2004 r. Dziś postąpienie wbrew interesom Polski, przynajmniej takim jak przedstawiają i interpretują je przedstawiciele pisowskiego obozu władzy, staje się nowym elementem politycznej poprawności na forum UE. Jak w soczewce sytuację tą unaoczni dyskusja o personalnym obsadzeniu stanowiska prezydenta Rady Europejskiej w nowej kadencji 2017-19.
To zjawisko niespotykane, być może wręcz ewenement o precedensowym kalibrze. Oto rząd Polski zamierza otwarcie sprzeciwić się wyborowi Polaka na stanowisko szefa RE, ponieważ osoba ta nie jest związana z partią władzy, a z opozycją. Jarosław Kaczyński w ostatnim wywiadzie otwarcie przyznał, że woli, aby na to stanowisko wybrana została osoba innej niż polska narodowości, aniżeli miałby je piastować jego dawny polityczny konkurent. Cóż, teraz rząd PiS, który ustawił się z własnej i nieprzymuszonej woli w roli jednego z dwóch najbardziej pogardzanych pariasów w UE, będzie właśnie to musiał negocjować. Rząd PiS będzie musiał wynegocjować od innych rządów zgodę na usunięcie Polaka z ważnego unijnego stanowiska i oddanie tego stanowiska przedstawicielowi jednego z tych innych krajów.
Zwykle walczy się o stanowiska dla swoich. PiS powalczy o odebranie swojemu stanowiska. Teoretycznie tak postawione zadanie negocjacyjne powinno być łatwe niczym trzykrotne przepłacenie za używany samochód. Można wręcz sformułować takie pytanie: Co PiS będzie w stanie w przyszłości w ogóle na forach unijnych wynegocjować, jeśli teraz nie udałoby się mu wynegocjować pozbawienia Polaka szefostwa w RE? Czy ktoś, komu nie daje się satysfakcji nawet, gdy prosi o zabranie mu z jego puli całkiem apetycznych fruktów, ma szanse wynegocjować utrzymanie sankcji przeciwko Rosji? Albo zwiększenie obecności militarnej NATO blisko jej granic? Może rezygnację z biznesowo dla zachodnioeuropejskich koncernów korzystnych projektów energetycznych z Gazpromem? Zmiany w polityce klimatycznej i przywrócenie do łask węgla kamiennego? Zgodę na wsparcie upadających kopalń dotacjami ze środków publicznych? Tłuste liczby w nowej perspektywie budżetowej w rubryce funduszy strukturalnych? Hej, a może od razu cały nowy traktat podstawowy dla Unii Europejskiej wyrosły z marzeń sennych Jarosława Kaczyńskiego?!
Całkiem możliwe, że PiS nie jest w stanie w Europie już nic wynegocjować. Powiem szczerze – sam nie życzę Polsce źle, tylko dlatego, że rządzą nami ci, a nie inni; ale gdybym był Belgiem, Duńczykiem, albo Włochem i widział, co PiS z tym krajem wyczynia, to przyjmowanie stanowiska zawsze przeciwstawnego rządowi Polski uczyniłbym jednym z czołowych atrybutów mojej polityki europejskiej. I tak właśnie wielu w UE już myśli. W każdym razie: jeśli PiS nie uda się wynegocjować tego, aby Polak stracił wysokie stanowisko unijne na rzecz Niemca, Hiszpana czy Słoweńca, to już tam nic, ale to nic nie wynegocjuje.
Bo dla przeciwników sposobu uprawiania polityki przez Kaczyńskiego debata o obsadzeniu stanowiska szefa RE jest po prostu idealną okazją, aby siarczyście zdzielić rząd PiS w pysk. Bez obaw o oskarżenia, że celowo i perfidnie szkodzą zawsze utabaczonemu i perpetualnie krzywdzonemu przedmurzu chrześcijaństwa, będą mogli zrobić przywódcy pisowskiej Polski dotkliwą przykrość. Takich okazji mają wiele, ale zwykle jest to transakcja wiązana, której częścią jest konieczność wzięcia na siebie oskarżeń o antypolskość, bycie pogrobowcem Hitlera itp. (głównie Niemcy są wyczuleni na takie reakcje neopokornej, prawicowej prasy znad Wisły). Tym razem jednak można to zrobić zachowując zupełnie wiarygodną narrację, że działania wymierzone w rząd PiS są w rzeczywistości propolskie. W końcu poparcie uzyskuje polska kandydatura, a irracjonalna reakcja oficjalnej Warszawy na tę decyzję świadczy tylko o zbyt głębokich podziałach i zbytniej intensywności sporu politycznego, który w Polsce najwyraźniej panuje. Ale to już nie problem innych państw Unii, a wyłącznie Polski. Ot i koniec narracji.
Twitter: @piotr_beniuszys