Niedawno przyglądałem się temu, co się dzieje w takich obozach dla uchodźców, jak Moria, zlokalizowana na greckiej wyspie Lesbos.
Pojęcie Krisis ukuli i spopularyzowali Grecy, jakieś trzy tysiące lat temu. Szczególnie teraz zapewne wciąż brzęczy im w uszach niemiły pogłos tego słowa. Po przejściach wywołanych przez zawirowania związane z euro, niedawno Grecja musiała stawić czoła napływowi migrantów z Turcji – a następna katastrofa już czai się tuż za rogiem.
Istnieje bowiem realne zagrożenie, iż epidemia koronawirusa (COVID-19) wywoła katastrofę humanitarną w ośrodkach dla uchodźców. W szczególności tych znajdujących się na greckich wyspach, w których przebywają dziesiątki tysięcy osób.
„Jesteśmy bardzo zaniepokojeni”, powiedział mi George Makris z organizacji Lekarze bez Granic. Dodał również, iż „higiena w obozach jest na bardzo niskim poziomie, nie ma możliwości zachowania wymaganego dystansu, dlatego też praktycznie nie będzie możliwości zahamowania rozprzestrzeniania się wirusa”.
Na Lesbos, gdzie pracuje Makris, do dnia 20. marca odnotowano kilka przypadków zarażenia. Ponad 20.000 osób przebywa na ograniczonych i przepełnionych przestrzeniach – przeważnie w namiotach turystycznych. Tysiące z nich nie mają bezpośredniego dostępu do wody. Na wyspie nie ma prawie żadnych łóżek do intensywnej terapii, testy na koronawirusa nie są dostępne.
Z punktu widzenia praktyków w zakresie pomocy humanitarnej istnieje tylko jedno rozwiązanie tego kryzysu: rezydenci obozów muszą zostać przeniesieni na ląd. Ci, którzy są schorowani i słabi, w pierwszej kolejności. Rząd Grecji i Unia Europejska mają obowiązek taki przerzut zorganizować.
Stanowisko to podziela Parlament Europejski. Juan Fernando López Aguilar, przewodniczący Komisji Wolności Obywatelskich, Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych, powiedział mi przez telefon, że problem zdrowotny w greckich placówkach wymaga „natychmiastowej reakcji europejskiej”. Jednak grecki rząd jak dotąd odmawiał relokacji uchodźców na kontynent, gdyż, mimo wszystko, w obozach nadal nie ma przypadków infekcji. Tydzień temu rząd wprowadził jedynie ograniczenia w zakresie przemieszczania się w stosunku do 42.000 rezydentów obozów. W związku z tym wolno im opuszczać obozy tylko w małych grupach, aby zaopatrzyć się w pożywienie – w ramach jednej takiej grupy dozwolona jest jedna osoba na rodzinę.
Tym, czego potrzebujemy teraz najbardziej, jest utworzenie humanitarnego mostu powietrznego. Dlatego też wzywamy do ewakuacji obozów.
Należy podjęty natychmiastowy wysiłek i przetransportować około 35.000 ludzi na kontynent. Najpierw winniśmy zakwaterować ich w miasteczkach namiotowych, a następnie w bardziej stałych obiektach, jak opisujemy w dalszej części niniejszego artykułu.
Aby ulżyć Grekom w tej trudnej sytuacji, państwa UE powinny przyjąć 10.000 uchodźców, którzy są gotowi wyjechać od razu. Powinniśmy zwrócić się o pomoc organizacyjną do Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji (IOM), która ma możliwość zapewnienia badań stanu zdrowia takich osób. Kolejny przypadek zastosowania modelu „humanitarnego transportu powietrznego” może być powtórką z ewakuacji 7.000 Żydów z Danii, uratowanych w 1943 r. przed deportacją do obozów koncentracyjnych.
Trzy tygodnie temu Komisja Europejska poprosiła rząd grecki o przewiezienie przynajmniej osób starszych i chorych w inną część greckich wysp.
Dopiero niedawno zakończyły się demonstracje przeciwko obecności uchodźców w regionie. Dziś niewiele osób nadal ma taki sam stosunek do całej sprawy. „Teraz wszyscy mają wspólnego wroga – koronawirusa”, stwierdził Michalis Aivaliotis, założyciel lokalnej organizacji pomocowej Stand By Me Lesbos.
Jak do tego doszło?
Na usta ciśnie się pytanie, co doprowadziło do tego, że obecna sytuacja jest tak trudna. Zarówno dla tych, którzy uciekają ze swoich ojczyzn przed wojną i życiem w niezwykle ciężkich warunkach, jak i dla państw, które ich przyjmują i goszczą.
Wojna w Syrii trwa od 2011 roku. Jak to możliwe, że to, co tak naprawdę powinno być zadaniem tak prostym do wykonania, nie zostało jeszcze osiągnięte? Mówimy o zapewnieniu godnych warunków i ochrony ludziom, bez względu na to, kim są i skąd pochodzą.
To zadanie o charakterze czysto logistycznym i organizacyjnym. Można by je sprawnie zrealizować przy użyciu odpowiednich zasobów służbowych i finansowych. Naprawdę nie powinno to stanowić problemu dla kontynentu takiego, jak Europa. Kontynentu, który wydawał się być inkubatorem i katalizatorem nowoczesnej, wzajemnie połączonej i zrównoważonej cywilizacji.
Z humanitarnego i służbowego punktu widzenia rodzaj bałaganu, jaki obserwujemy obecnie na Lesbos, może się przydarzyć na początku kryzysu. Nie ma na to jednak miejsca po wielu latach, gdy sytuacja została dogłębnie przeanalizowana i zdiagnozowana już dawno temu.
Jest to haniebny efekt braku wizji i przywództwa. Nasi politycy są podatni na najbardziej prymitywne narracje. To prowadzi z kolei do przyjmowania przez nich alarmistycznych, krótkowzrocznych polityk. A wszystko to po to, by zapunktować i zyskać poparcie potencjalnych wyborców, którzy odczuwają niepokój – zwłaszcza z tej części naszych społeczeństw, którym jeszcze nie wykazano korzyści wynikających z wdrażania nowoczesnych rozwiązań w zakresie polityki migracyjnej i integracyjnej.
Jest metoda
Jeśli będziemy dysponować zestawem odpowiednich narzędzi – powstanie specjalny zespół i zapewnimy wystarczający budżet, dzięki czemu możliwe będzie utworzenie obozów o satysfakcjonującym standardzie w trzy miesiące na i wdrożenie pierwszej fazy ich uruchomienia w sześć, – to będziemy mogli wówczas zakończyć kryzys europejski rozgrywający się nadal w Grecji. To nie jest droga operacja. To tylko kwestia odpowiedniego zarządzania i chęci.
Jeśli przeprowadzimy ten proces efektywnie, uda nam się położyć kres ludzkiemu cierpieniu i nadużyciom, doniesieniom o dzieciach ze skłonnościami samobójczymi, wykorzystywaniu kobiet, handlu ludźmi i prosperującej w tych okolicznościach mafii.
Warunki na greckich wyspach i polityka prowadząca do blokowania wniosków o azyl – będące naruszeniem prawa międzynarodowego – z pewnością pomogły uchylić drzwi dla handlu ludźmi i wyzysku.
Widziałem to wszystko na własne oczy, gdy byłem kierownikiem zmiany w obozach dla uchodźców Zaatari i w Hatay na granicy syryjskiej w 2015 i 2016 r. Początkowe restrykcje ściśle ograniczały swobodę przemieszczania się uchodźców w obozie liczącym 140.000 osób. Prostytucja, przemyt i wykorzystywanie dzieci były na porządku dziennym. Wiedzieliśmy, że syryjska mafia i sieci biznesowe, które miały powiązania z uzbrojoną opozycją, każdego miesiąca zarabiają miliony.
Brakowało nam jednak zasobów lub informacji wywiadowczych, by coś z tym zrobić.
To samo dzieje się teraz w Grecji. Gangi i przemytnicy ludzi żerują na desperacji i bezbronności osób próbujących dostać się do tego kraju. Kwitnie rekrutacja do domów publicznych, przedsiębiorstw wyzyskujących pracowników i gospodarstw rolnych w Europie. Dzieje się tak tylko dlatego, że zdesperowani uchodźcy czują, że nie mają innego wyboru. Dokumenty są bez trudu fałszowane przez międzynarodowe gangi. Dzieci znikają bez śladu – według Europolu i innych agencji zajmujących się ochroną dzieci, liczba zaginięć dobiła do dziesiątek tysięcy w ciągu ostatnich pięciu lat.
Pokonać strach przed migrantami
Właściwie zarządzane miejsca osiedlenia się dla uchodźców mogą powstrzymać ich niekontrolowany napływ do północnej części Europy. Odpowiedzialne prowadzenie zrównoważonych obozów dla uchodźców i przekształcanie ich w osady może naprawić całą sytuację.
Takie rozwiązanie pozwoliłoby zapewnić natychmiastową ochronę i dostępność procedur ubiegania się o azyl osobom najbardziej ich potrzebującym. Mowa tu także o wsparciu dla ofiar przemocy, a także leczeniu traumy. Konieczne byłoby opracowanie odpowiedniego procesu, który pozwoliłby udzielać uchodźcom pomocy na drodze do godnego powrotu do swoich ojczyzn lub też stwarzał im podobne możliwości w innych częściach świata.
Udawało się to już wcześniej i można ten sukces powtórzyć. Jednak by było to możliwe Europa musi być gotowa właściwie zainwestować w przyjęcie większej liczby uchodźców i zdesperowanych migrantów.
Aby tego dokonać, obozy będą musiały zostać przekształcone w zrównoważone osady i miasta mogące pomieścić setki tysięcy osób. Tak właśnie w wielu momentach historii człowieka radziły sobie różne społeczeństwa – miasta i osady powstawały w wyniku napływu uchodźców wypychanych z rodzinnych stron przez najeźdźców. Wiele z obecnie istniejących miast rozwinęło się w ten właśnie sposób.
Zapewnienie tymczasowego miejsca pobytu, przechowywanie dobytku uchodźców, tranzyt, czy też tworzenie obozów ad hoc, wyposażonych tylko w namioty lub przewoźne kontenery mieszkalne z dostępem wyłącznie do ogólnodostępnych przestrzeni do mycia się i przygotowywania posiłków nie wystarczą.
Rozwiązania tego typu są przeznaczone do radzenia sobie z kryzysem na krótką metę, podczas gdy w tym przypadku mamy do czynienia z sytuacją, która trwa już od jakiegoś czasu – co stało się dla mnie jasne podczas mojego pobytu w obozie Zaatari i w Turcji. Mieszkańców obozu po pewnym czasie ogarnął gniew – rabowali, wywoływali zamieszki i buntowali się przeciwko tamtejszym agencjom pomocowym i władzom. Sytuacja ta trwała do momentu, gdy pojawiła się jakakolwiek wizja i zrozumienie względem tego, czego uchodźcy tak naprawdę potrzebowali w zakresie przestrzeni i udogodnień im niezbędnych.
Wspólne toalety i kuchnie zostały szybko zdemontowane i wykorzystane jako materiały do budowy indywidualnych domów.
Gdy tylko obiekty komunalne zostały rozebrane i przekształcone w 14.000 prywatnych toalet i kuchni zainstalowanych w tychże domach, zbudowanych i urządzonych wedle gustów ich mieszkańców, w obozie nagle zapanował spokój.
Okazało się, iż tym, czego tak bardzo potrzebowali wszyscy mieszkańcy obozu było uznanie ich za jednostki z prawem do własnej tożsamości i zachowania poczucia godności.
To właśnie dlatego nawiązaliśmy współpracę z ekspertami w zakresie planowania przestrzeni miejskiej zarówno z sektora prywatnego, jak i publicznego, działających w Urban Land Institute w Chicago, Amsterdamie i hiszpańskiej Badalonie – by przeanalizować i dostosować dotychczasowy sposób projektowania i budowy obozów do potrzeb ich użytkowników.
W rezultacie wprowadzonych zmian, obóz Zaatari ogarnął spokój. Obecnie jest to miejsce, w którym realizowanych jest wiele innowacyjnych projektów wspierających rozwój w zakresie edukacji, technologii, sztuki i przedsiębiorczości. Ten początkowo ogromny obóz dla uchodźców stał się osadą z prawdziwego zdarzenia i inkubatorem przyszłych zmian.
Europa musi przygotować się na to, co od dziesięcioleci robią za nas Kenia, Jordania i Etiopia. Mówimy tu o przyjmowaniu przybyszów, udzielaniu im pomocy, a czasem także włączaniu i integrowaniu uchodźców i migrantów w ramach istniejących społeczności.
Obecnie, przez wzgląd na dążenie do utrzymania konsensusu politycznego w Europie, łatwiej jest tworzyć nowe duże ośrodki w różnych częściach kontynentu, z których możliwa jest koordynacja uchodźców oraz przygotowanie ich na powrót do ojczyzny lub dalsza relokacja. Tymczasem tym, czego owi ludzie potrzebują, to budowanie miejsc, w których będą się oni mogli rozwijać i nabierać sił, nie zaś pozostawać upchniętymi tam, gdzie nie będą rzucać nam się w oczy.
Tego typu rozwiązanie wymaga odejścia od typowej integracji dużej liczby przybyszów w strukturze społecznej i gospodarczej, gdyż sposób ten wywołał dotychczas liczne spory wewnątrz wspólnoty europejskiej.
Oto zatem alternatywy sposób, jak tego dokonać: najpierw należałoby w około dziewięć tygodni (włącznie z etapem przygotowawczym) zbudować wstępny ośrodek gwarantujący uchodźcom podstawowe zakwaterowanie (powiedzmy na 100.000 osób), zlokalizowany w kontynentalnej części Grecji. W praktyce oznaczałby to utworzenie pięciu odrębnych wiosek dla 20.000 nowo przybyłych mieszkańców – schemat ten zaś można dalej rozszerzać w zależności od zapotrzebowania. Takie rozwiązanie wymagałoby przeznaczenia łącznie ok. 2km2 ziemi na osadę. Na początek wystarczy planowanie w podstawowym zakresie oraz nieskomplikowana infrastruktura.
Poszczególne działki można by przydzielać tak, by umożliwić sprawne budowanie domów i tworzenie małych firm.
Powinien istnieć także łatwy dostęp do finansowania działalności gospodarczej, uzyskiwania pozwoleń na pracę i budowę. Głównym celem wprowadzenia takich rozwiązań jest wspieranie inicjatywy własnej wśród uchodźców.
Pomocne będzie także poszanowanie tradycji kulturowych poszczególnych grup. W przypadku zapewnianego schronienia i udostępnianej przestrzeni warto zacząć od tworzenia społeczności w oparciu o pochodzenie. Przede wszystkim, niezbędne jest zapewnienie bezpiecznej przestrzeni dla dzieci, kobiet i tych, którzy wymagają dodatkowej ochrony. Warto także zaoferować uchodźcom program szkoleń, by mogli zdobywać nowe umiejętności, które będą inwestycją w ich przyszłość.
Obozy zaprojektowane jako osady, a nie tylko jako obszary zarządzania kryzysowego, mogą i muszą stać się inkubatorami zmian oraz stymulatorem dalszego rozwoju każdego przebywającego w nich człowieka. Muszą pielęgnować oddolne inicjatywy ich mieszkańców, wspierać rozwój biznesu, przedsiębiorczości i edukacji.
W tym celu należy oddelegować do tego typu ośrodków pracowników socjalnych, aby rozmawiali z poszczególnymi uchodźcami, szkolili ich i wypracowywali w lokalnej społeczności mechanizmy wzajemnego wsparcia. Zabieg ten pozwoli nam przy okazji lepiej zrozumieć, jakie są historie danych osób i pokazać innym, w jaki sposób można sobie pomagać. Tym samym pomożemy każdej jednostce odzyskać tożsamość i godność, które wielu z nich straciło w trakcie ucieczki.
Nabywanie odporności, nabieranie siły i wyrobienie odpowiedniej perspektywy u poszczególnych osób doprowadzi do wzmocnienia całych społeczności i wypracowania konstruktywnego zaangażowania – docelowo zajmując miejsce gniewu, frustracji i agresji, które potrafią bardzo szybko eskalować.
Tylko pozytywne zaangażowanie i dialog mogą sprawić, że uda nam się przekuć ten kryzys w szansę – nie tylko dla tych, których ów problem dotyka bezpośrednio, lecz także dla całych społeczności, do których będą oni w przyszłości należeć. Niezależnie od tego, czy będzie to w nowym miejscu, czy też we własnej ojczyźnie.
UE zainwestowała w Turcję po to, by wesprzeć przyjęcie czterech milionów uchodźców. Celem tego wsparcia jest oczywiście powstrzymanie milionów przybyszów przed przeprawą w głąb kontynentu. Jednakże mimo, że powinniśmy utrzymać nasze dotychczasowe wsparcie dla Turcji i Bliskiego Wschodu, to należy również inwestować w samej Europie. Musimy dokonywać inwestycji w obszarach słabych strukturalnie i wyludnionych w efekcie rozwoju nowej populacji i węzłów handlowych.
Wydaje się, że budowanie dla nowych migrantów w pełni inkluzywnych ośrodków i miast, które mają potencjał by stać się siłą napędową naszych gospodarek krajowych, sprzyjających innowacjom i rozwojowi, powinno wydawać się atrakcyjnym rozwiązaniem dla ludzi historycznie zamieszkujących te obszary. W całej Europie już borykamy się z problemem braku siły roboczej, małej liczby młodzieży i niedostatku zapału. W wielu regionach Europa naprawdę podupada na zdrowiu pod względem demograficznym i ekonomicznym.
Według Eurostatu, „Od czasu osiągnięcia maksymalnego poziomu 336,4 miliona w 2009 r., populacja osób w wieku produkcyjnym w UE-28 znacznie się zmniejszyła – nie tylko jako odsetek całej populacji, lecz także w wartościach bezwzględnych”.
Inwestowanie w ludzi poprzez aktywne czerpanie z energii migracji opłaci się, jeśli tylko odpowiednio tę energię spożytkujemy. Korzyści z tego procesu będą mogły czerpać kraje goszczące uchodźców, stając się tym samym najlepszą inwestycją w dalszy ogólnoświatowy rozwój i pomogą nam stworzyć bardziej zrównoważone warunki życia na naszej planecie. Na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat Zatoka Perska, Chiny i azjatyckie miasta-państwa pokazały nam, jaki potencjał dla gospodarki mogą stanowić zjawiska migracji i urbanizacji.
Zjednoczone Emiraty Arabskie i Zatoka Perska prosperują dzięki milionom migrantów, którzy zasilili siłę roboczą tychże obszarów. Chinom to samo zjawisko pomogło to wyciągnąć z ubóstwa 800 milionów ludzi.
Obecnie jednak musimy ewakuować rezydentów obozów na Lesbos. Nie jest bowiem możliwe, by sprawować skuteczną kontrolę nad rozwojem epidemii koronawirusa na drodze monitorowania tego, kto z kim wszedł w kontakt i doradzania ludziom, by dobrowolnie się odizolowali.
Sytuacja w zakresie zdrowia uchodźców i uchodźców wewnętrznych, wysiedlonych w efekcie kryzysu w Syrii, uległa w ostatnich tygodniach pogorszeniu w efekcie zmniejszenia kwot wsparcia humanitarnego oraz spadku zainteresowania sprawą wśród Europejczyków.
Brakuje odpowiedniego stopnia planowania i dyskusji na temat wpływu koronawirusa na uchodźców i migrantów w trakcie panującej obecnie epidemii. Nie powinno nas to jednak dziwić w sytuacji, gdy jeden statek wycieczkowy pełen międzynarodowych turystów skupił na sobie dużo więcej uwagi ze strony prasy, polityków i decydentów, niż trzy miliony ludzi, którzy doświadczają nieustających bombardowań w Idlib.
Tym, czego potrzebujemy, jest opracowanie natychmiastowego planu w zakresie reagowania i ewakuacji uchodźców w odpowiedzi na epidemię COVID-19, jednocześnie stale współpracując z Turcją.
Artykuł ukazał się pierwotnie w j. angielskim 20/03/2020 w „The New Humanitarian”. Poglądy zawarte w tym artykule są poglądami autora i niekoniecznie odzwierciedlają stanowisko redakcyjne „The New Humanitarian”.
Przełożyła Olga Łabendowicz
Photo by Rostyslav Savchyn on Unsplash
