Tegoroczny mundial na nowo odgrzał dyskusję o koncepcji narodów. Lewica i liberałowie prześcigają się w jej negowaniu. Ale to tylko jedna strona medalu. Naród nie jest tylko – jak uważają jego krytycy – przebrzmiały i zbędny, lecz także ważny i przydatny. Państwowe flagi kibiców bywają źródłem opresji, ale dają nadzieję tym, którzy zostali odtrąceni przez inne kategorie polityczne.
[Od Redakcji: tekst pochodzi z XXIX numeru kwartalnika Liberté!, który ukaże się drukiem na początku września 2018 r.]
Z pewnością wyczynowy sport stał się pożądanym produktem kapitalizmu: zglobalizowanym, pozbawionym idei, łatwo wymienialnym na inne kapitały, podatnym na rynkowe manipulacje. Jan Sowa i Krzysztof Wolański w książce „Sport nie istnieje: igrzyska w społeczeństwie spektaklu” przedstawili szereg społecznych wypaczeń związanych z organizowaniem nieprzyzwoicie drogich widowisk. Ta patologia nie zamyka się wyłącznie w sferze teoretycznej, ma także wymiar całkiem praktyczny, o czym przekonają się kibice, gdy za cztery lata zasiądą przed telewizorami, żeby obejrzeć kolejny mundial. Zasiądą przed telewizorami, ponieważ na wycieczkę do Kataru mało kogo będzie stać.
Wraz ze sportem krytyce poddawane jest pojęcie narodu. Beztroska tej krytyki jest zaskakująca, ponieważ nieuchronnie prowadzi do opresji wobec najsłabszych.
Możliwość negacji narodu jest przywilejem Europejczyków, którym pozwala na to sytuacja ekonomiczna oraz polityczna.
Ci, który nie uważają się za konserwatystów, nie powinni traktować tego pojęcia pobłażliwie ani odwracać się od niego plecami, ale zadbać o to, aby sprawować nad nim kontrolę. Naród pozostaje najważniejszym kanałem komunikacji ze społeczeństwem. Kto tego nie rozumie, jak na razie nie może być politykiem.
Obecnie jedyną alternatywą wobec narodu pozostaje globalizm wraz z międzynarodowym kapitałem, co powinno być szczególnie istotne dla młodego pokolenia polityków, którzy podważają doktrynalnie liberalny porządek świata. Wszystkie rozwiązania ekonomiczne jak dotąd efektywne są wyłącznie na poziomie lokalnym (państw lub zrzeszających ich organizacji), a nie globalnym. Socjaliści podobny błąd popełnili dawno temu, gdy w latach 30. żyli wizją internacjonalizmu, zapominając o całkiem przyziemnych problemach wywołanych przez kryzys gospodarczy.
Przed lekceważeniem koncepcji narodu przestrzegał Karol Modzelewski w nagrodzonej Nagrodą Nike książce „Zajeździmy kobyłkę historii: wyznania poobijanego jeźdźca”: „Moim lewicowym […] przyjaciołom skłonnym do wiary w bliski koniec narodów doradzałbym nade wszystko ostrożność. […] Ich żywot nie jest wieczny, ale ich kres nie wydaje mi się bliski, a zmierzch może trwać długo; znacznie dłużej niż moje życie, a nawet życie młodych warszawskich anarchistów oraz ich jeszcze nienarodzonych dzieci. […] Nie należy zapominać, że społeczeństwo obywatelskie i demokracja istnieją tylko w obrębie wspólnot narodowych”.
Krótka pamięć krytyków narodu rzeczywiście jest zaskakująca. Nie tak dawno właśnie naród uratował nas przed urodzeniem się w świecie, w którym niewiele moglibyśmy zrobić, ponieważ o wszystkim decydowało nasze pochodzenie. Ta idea posłużyła francuskim rewolucjonistom do obalenia monarchii, a następnie uwiodła cały świat: polskich romantyków, którym dała siły do walki z trzema zaborcami, niemieckich socjalistów, którym pozwoliła podważyć hegemonię gospodarczych potentatów, czy włoskich bojowników, którym umożliwiła walkę z potężnym Kościołem.
Naród był pojęciem rewolucyjnym, ponieważ rozdzierał dawne hierarchie.
Nie tylko w wąskim rozumieniu absolutyzmu czy arystokracji, stanowiących po prostu jedno z wcieleń stosunków, w których ludzkość tkwiła przez stulecia. Od starożytności garstka szczęśliwców decydowała, jak powinna żyć reszta społeczeństwa. Pojawienie się narodów spowodowało, że wektor ten zaczął się odwracać, co odzwierciedlają początki konstytucji amerykańskiej („My, Naród”) czy polskiej („My, Naród Polski – wszyscy obywatele Rzeczypospolitej”).
Nie oznacza to oczywiście, że naród jest koncepcją pozbawioną wad.
Przez pierwszy okres był całkowicie nieodporny na wszelkie próby manipulacji ze strony tych, którzy za jego pomocą chcieli uzyskać dostęp do masowej władzy. Jako pierwszy dowiódł tego Napoleon Bonaparte, wykorzystując społeczne emocje do realizacji partykularnego planu. Później naród wielokrotnie wykorzystywany był przez politycznych cyników. Począwszy od Jeffersona Davisa, przez Otto von Bismarcka, skończywszy na tych, którzy pod narodowymi flagami doprowadzili do szaleństwa drugiej wojny światowej.
Błędem byłoby obwinianie o wypaczenia wyłącznie jednostek.
Koncepcja narodu sama w sobie pokazała, że masowa demokratyzacja niesie za sobą masowe zagrożenia.
W ubiegłym wieku przekonaliśmy się, że ludzie walczący w imię jakiejś idei potrafią być bardziej okrutni niż ci, których do walki zaprzęgali hetmani nieznanych królów. Naród okazał się (ze wszystkimi tego wadami i zaletami) pomysłem charakterystycznym dla racjonalnej i efektywnej nowoczesności, co jest przewodnią myślą „Nowoczesności i Zagłady” Zygmunta Baumana. Wymierna struktura państw narodowych z łatwością wyrzucała na bocznicę wszystkich tych, którzy nie wskoczyli do właściwego wagonu historii, o czym boleśnie przekonywali się Afroamerykanie czy Żydzi.
Jednak ograniczenie oceny tylko do tej perspektywy byłoby głęboko niesprawiedliwe. Do tej pory nie wymyślono kategorii, która byłaby (w wymiarze politycznym) równie skuteczna i egalitarna jak samostanowiący się naród. Także w znaczeniu praktycznym. Przez ostatnie stulecie naród przyczynił się do upadku kolonializmu oraz rozprzestrzenienia się współczesnych państw dających powszechny dostęp do systemu emerytalnego, edukacyjnego czy prawnego.
Flaga narodowa dająca równe prawa wszystkim ludziom, którzy czują się z nią, związani jest mimo niedoskonałości ogromnym osiągnięciem ludzkości.
Właśnie przez ten pryzmat warto spojrzeć na moment pojawienia się nowoczesnego sportu. Dawne dyscypliny (golf, polo czy tenis) zastąpione zostały przez te, które wyrosły w dzielnicach robotniczych: boks, rugby czy futbol. Wraz z narodową tożsamością niższe klasy społeczne zyskały prawo tworzenia kultury, co wcześniej było przywilejem garstki elit. W mgnieniu oka okazało się, że znaczna część społeczeństwa nie podziela gustu arystokracji, a proletariackie rozrywki zdobyły ogromną popularność.
Sport stał się nieodłączną częścią współczesnej kultury, która zespoliła wspólnoty ponad dotychczasowymi podziałami. W wielu przypadkach właśnie na stadionach przekraczano pierwsze granice etniczne czy klasowe. Masowość pozwoliła na nawiązanie porozumienie w skali makro, czego przykładem jest idea olimpizmu wraz z pięcioma kołami reprezentującymi pięć równych sobie kontynentów. Obecnie sport jest skomercjalizowany i coraz częściej sprowadza się do wytwarzania pożądanego przez rynek produktu, ale nie można zapominać o istotności procesów, do których się przyczynił i – mimo wszystko – wciąż się przyczynia.
Przez dekady zmagania na arenach sportowych były substytutem wojen.
W 1956 roku węgierscy piłkarze wodni wygrali z drużyną Związku Radzieckiego. Niezwykle brutalny mecz powszechnie uważany jest za ostatni epizod zakończonego niespełna miesiąc wcześniej powstania węgierskiego. Ervin Zádor, którego krew zabarwiła wodę, powiedział później: „Czuliśmy, że graliśmy nie tylko dla siebie, lecz także dla każdego Węgra. Ta gra była jedyną drogą, na której mogliśmy się im oprzeć”. Polscy kibice w podobnym kontekście pamiętają hokejową czy siatkarską rywalizację ze Związkiem Radzieckim. Wzajemny bojkot igrzysk olimpijski przez Stany Zjednoczone oraz Związek Radziecki był jedną z przyczyn tego, że zimna wojna nigdy nie przeistoczyła się w otwarty konflikt.
To jednak nie tylko kwestia przeszłości. Dla Ukraińców sport wciąż jest jedną z nielicznych okazji do wyrażenia sprzeciwu wobec agresywnej polityki Federacji Rosyjskiej. Zeszłoroczne mecze reprezentacji Syrii w eliminacjach mistrzostw świata spowodowały, że na ulicach Damaszku wspólnie świętowali chrześcijanie i muzułmanie, od wielu lat rozdarci przez wojnę domową. Część komentatorów uważa, że tegoroczne igrzyska olimpijskie zatrzymały eskalację konfliktu pomiędzy Koreą Południową a reżimem Kim Dzong Una.
Trudno oszacować, ile żyć sport uratował, ale z pewnością sprawił, że rozładowywanie napięcia w znaczne mierze przeniesione zostało do wymiaru symbolicznego.
Wymachujący narodowymi flagami kibice celebrują wartości, które dzięki nim zyskali. Choć w wielu miejscach na świecie łamane są podstawowe prawa człowieka, koncepcja narodu przynajmniej zakłada podmiotowość każdego, kto jest jego częścią. W przeważającej większości ci, którzy kibicują Polsce, Senegalowi, Kolumbii czy Japonii robią tak, ponieważ czują się Polakami, Senegalczykami, Kolumbijczykami czy Japończykami. To ogromny krok w kierunku zyskania przez człowieka pełnej możliwości definiowania samego siebie. Kolorowe trybuny – choć czasem irytują infantylnością i beztroską – są tak naprawdę hołdem oddanym ideom równości i wolności.
Beztroska krytyka narodu wynika z poczucia bezpieczeństwa, które mamy jako Europejczycy. Gdyby polskość przestała istnieć, bez problemu moglibyśmy zastąpić ją europejskością, zarówno w wymiarze politycznym czy ekonomicznym, jak i kulturowym. Ta tendencja jest coraz bardziej widoczna wśród bogatszych społeczeństw Zachodu, gdzie zaczyna się wykluwać tożsamość europejska. Według Eurobarometru mniej więcej 70 proc. Luksemburczyków myśli o sobie jako o obywatelach Unii Europejskiej, a niespełna 20 proc. rezygnuje z kategorii narodowych. W wypadku Niemiec czy Szwecji liczby te są mniej więcej o połowę niższe.
Nikt nie powinien mieć wątpliwości, że narody kiedyś przeminą.
Są bytami fikcyjnymi, a co za tym idzie – stosunkowo niestabilnymi. Anthony Giddens pisał o refleksyjnym projekcie tożsamości, w którym każdy człowiek definiuje siebie poprzez wiele kategorii. Dla Europejczyków naród to tylko jedna z nich. Warto pamiętać, że taki komfort jest naszym przywilejem, a nie globalną regułą. Dla znacznej części świata (w tym wielu społeczeństw, które uczestniczyły w tegorocznym mundialu) flaga narodowa stanowi jedyną nadzieję, a alternatywą pozostaje powierzenie swojego losu samolubnym tyranom lub bezdusznym rynkom.
Z koncepcją narodu związanych jest wiele niebezpieczeństw. Przede wszystkim ze strony tych, którzy wymyślony twór polityczny próbują wykorzystywać do udowodnienia własnej supremacji. Nie oznacza to jednak, że każdy, kto czuje się związany z narodową flagą, powinien budzić nasz sprzeciw.
Naród wciąż jest pojęciem ważnym i potrzebnym, a sport – nawet w tak komercyjnej formie jak piłkarskie mistrzostwa świata – jest tego najlepszym dowodem.
Jak pisze Karol Modzelewski: „Pogrzeb narodów wydaje mi się przedwczesny, a nawet ryzykowany, jak każda próba zaklinania rzeczywistości. Lepiej nie mówić, że nie ma takich zwierząt, dopóki one są. Sami się do nich zaliczamy i musimy się wśród nich poruszać, najlepiej z otwartymi oczami”.
[Foto: United Nations Headquarters, www.flickr.com/ (CC BY-NC-ND 2.0)]