W poniedziałek, 13 lipca 2010, zmarł prałat Henryk Jankowski. Jedno z najgłośniejszych nazwisk polskiego kościoła ostatnich 30 lat, a także jedna z najsilniej obecnych w świadomości publicznej osobowości z Pomorza. Prałat z gdańskiego kościoła św. Brygidy był bez wątpienia człowiekiem, obok którego nie sposób było przejść obojętnie. Miał wielu przyjaciół w roku 1980 i latach następnych, miał ich wielu także w latach 90-tych, jakkolwiek często byli to już zupełnie inni przyjaciele. Zawsze miał też wrogów. Nie mogło być inaczej, gdyż był człowiekiem niepokornym, o silnej osobowości, pewności siebie, zacięciu i zdecydowaniu.
Gdy wspominam dziś księdza Jankowskiego mam przed oczyma trzy obrazy. Pierwszy to oczywiście symbol jego wielkiego bohaterstwa i imponującego ludziom podobnie myślącym, a w tym także moim rodzicom, odważnego sprzeciwu wobec totalitarnego komunizmu i zniewolenia Polski, Polek i Polaków. Henryk Jankowski z Lechem Wałęsą i Tadeuszem Mazowieckim na czele protestujących w gdańskiej stoczni. Prałat odprawiający nabożeństwo dla ówczesnych bohaterów, którym otucha i wiara były w tamtych dniach tak bardzo potrzebne. Prałat wysłuchujący spowiedzi, dający siły do walki i oporu. Takim objawiał się niekiedy także w ostatnich latach, gdy pojawiał się bezinteresownie pośród prostych ludzi, czujących się zagubionymi w polskiej rzeczywistości.
Obraz drugi to jego grób Pański na święta wielkanocne. Szczególnie ten jeden, najbardziej przerażający, ale było ich kilka. Parokrotnie wywoływały wielkie i bolesne kontrowersje. Unia Wolności, a w efekcie także i ja, zestawiona ze zbrodniczymi instytucjami obu XX-wiecznych totalitaryzmów. Zabolało mnie to jako człowieka wtedy u progu dorosłości. Poczułem niechęć i złość, która tak często jawi się jako konieczna reakcja na widoczną nienawiść z drugiej strony. Z tym korelowały także homilie prałata, w których pojawiały się wątki antysemickie. Prałat politycznie zaangażował się po stronie o przeciwnych poglądach względem moich, ale to akurat czyniło i nadal czyni mnóstwo kapłanów. Jednak jako osoba wpływowa mógł zaszkodzić Polsce promując jaskrawą antyeuropejskość, a szczególnie pozwalając ludziom pokroju Andrzeja Leppera pławić się w osłabłym, lecz nadal mocnym blasku kapelana „Solidarności”. Polityczne kontrowersje spowodowały choćby to, że na początku lat dziewięćdziesiątych pomysł nadania prałatowi państwowego odznaczenia przez Niemcy został zawetowany przez kancelarię prezydenta Lecha Wałęsy, a dokładnie wetował go poufnie Jarosław Kaczyński.
Obraz trzeci to obraz najświeższy. Prałat promujący sprzedaż wina ze swoim wizerunkiem, angażujący się w szereg innych, jak się okazało dość nieudanych przedsięwzięć biznesowych. Budziło to sprzeciw hierarchii kościelnej dużo silniejszy aniżeli w przypadku politycznych wystąpień prałata. Nie brakowało cierpkich komentarzy pod jego adresem.
Henryk Janowski uosabiał właściwie wszystkie cechy charakterystyczne dla polskiego kościoła w ostatnich 30 latach. Bohaterstwo i inspirująca rola dla zwycięskiej walki Polaków z komuną. Niepotrzebne i budzące wręcz zgorszenie zaangażowanie w politykę i to po stronie sił skrajnie prawicowych, nietolerancyjnych, dalekich od chrześcijańskiego języka miłości bliźniego. Oraz materialna interesowność, skrywana dość słabo lub nieudolnie.
Co jednak grało w duszy prałata Jankowskiego na tych kolejnych etapach życia? Co było autentycznym Jankowskim, a co pozą lub wynikiem emocji, które także i dla kapłanów pełnią rolę złych doradców? Co było wynikiem wpadnięcia w pułapkę oczekiwań ukochanego przezeń „zwykłego ludu”, który wszak oczekiwał radykalnych poglądów i mocnych słów w trakcie mszy św.? Dlaczego bywał zawsze tak serdeczny i przyjacielski w osobistych spotkaniach z ludźmi o politycznych poglądach, które publicznie traktował z całym arsenałem negatywnych epitetów? Jak zmieniła prałata choroba ostatnich lat życia, gdy jednak mocno złagodniał? I w końcu pytanie najtrudniejsze. Jaki jest jego bilans? Na plus czy na minus? W żaden sposób nie podejmuję się na te pytania odpowiedzieć. Warto być jednak optymistą, bowiem Bóg prałata Henryka Jankowskiego już osądził. Lepiej i sprawiedliwiej, bo obiektywnie. Obiektywnie ustosunkować się do prałata mógł w zasadzie tylko Bóg. Mam głęboką nadzieję, chcę i wierzę w to, że był miłosierny.