Oburzenie w Zgorzelcu. To, leżące bezpośrednio przy granicy z Niemcami, miasto sąsiaduje z saksońskim Görlitz, gdzie jak w całym tym landzie trwa właśnie kampania przed wyborami do landtagu. W poprzednich niezły wynik uzyskała tu niestety neofaszystowska NPD i wprowadziła kilku swoich przedstawicieli do lokalnego parlamentu. Potem udało się to jej jeszcze w innych landach dawnej NRD, gdzie liczyć ona może na wyższe poparcie niż na zachodzie kraju, nie ze względu na silniejsze resentymenty narodowościowe, ale bardziej napiętą sytuację socjalną.
Na plakatach wyborczych NPD, jak zawsze, umieściła hasła ksenofobiczne. Tak jak w głębi kraju straszy Turkiem, tak tuż przy granicy z Polską straszy Polakiem. Z jej punktu widzenia jest to racjonalna strategia wyborcza. Na plakatach znalazło się między innymi hasło o zatrzymaniu „polskiej inwazji”. Mało przyjemne, ale odpowiada to na obawy najuboższych Niemców o miejsca pracy i swój portfel.
Burmistrz Zgorzelca uznał, być może i słusznie, że jego obowiązkiem jest wyrazić dezaprobatę wobec kampanii NPD. Tego typu populistyczne rozbudzanie niechęci pomiędzy narodami jest oczywiście paskudne. To kwestia niepodlegająca dyskusji. Rzeczniczka burmistrza podkreśliła, że hasła neofaszystów „przyczyniają się do utrwalania krzywdzących stereotypów i podsycają antypolskie nastroje”.
Czyli powodują to samo, co zazwyczaj kampanie PiS, a wcześniej jeszcze wyraźniej LPR. Kto sieje wiatr, zbiera burzę. Można protestować, ale warto pamiętać o tym, że za sprawą naszych własnych prawicowców nie jesteśmy bez winy w zakresie „utrwalania krzywdzących stereotypów i podsycania nastrojów”. To czyni słuszny protest władz Zgorzelca mało wiarygodnym. Warto pamiętać o tym przed następną kampanią u nas. Być może warto wtedy powstrzymać się od retoryki a la NPD.