Gdyby uczciwie i konsekwentnie potraktować hasło „nic o nas bez nas”, to łatwo się zauważy, że narzucenie przez większość społeczeństwa określonego modelu życia wszystkim jest dokonaniem wyboru za kogoś, a więc jest z tym hasłem niezgodne. Jeśli samostanowienie, to dla każdego.
Jakie miejsce w polskiej tożsamości i w historycznie ukształtowanym polskim spojrzeniu na świat zajmuje wolność? Na płaszczyźnie deklaracji zapewne bardzo ważne. Szczycimy się uporczywą walką o wolność naszego narodu i państwa jako elementem także dziś dobitnie konstytuującym nasz obraz samych siebie. Ze swadą podkreślamy umiłowanie wolności tak daleko idące, że wręcz przeobrażające się w „skłonność do anarchizmu” i „wrodzoną” nieufność wobec każdej władzy. Akcentujemy pragnienie niezależności od obcych dyktatów i przymuszających do czegokolwiek układów zależności, wolę zachowania pełnej kontroli nad naszym życiem, zgodnie z zasadą „nic o nas bez nas” oraz prawo głosu. Ta wizja wolności jest stałym elementem narodowych uniesień i gromkich, pełnych patosu deklaracji. Jest przejawem „odświętnego” myślenia o wolności i niezależności, nawet jeśli spojrzenie na ostatnie 200–250 lat polskiej historii pokazuje, że owa „odświętność” była raczej okolicznością utrzymującą się przez przygniatającą większość czasu. Sytuacje „wyjątkowe”, czyli nieposiadania suwerennego i własnego państwa lub posiadania go w rzeczywistości realnego zagrożenia jego przyszłości, nie były bowiem w naszej historii wcale wyjątkowe, tylko standardowe. Polacy walczyli o wolność i niepodległość w okresie zaborów, okupacji hitlerowskiej i PRL-u, a drżeli przed perspektywą jej utraty w latach zabory poprzedzających, w Drugiej Rzeczpospolitej, a także w pierwszych latach Trzeciej Rzeczpospolitej. Czyli praktycznie ciągle. Patos spowszedniał, a pojęcie wolności w naturalny sposób utożsamiło się z wolnością narodu wyrażoną suwerennym państwem.
Wolność narodu jest oczywistym warunkiem budowy wolnego państwa, ale dalece niewyczerpującym tej problematyki. Doświadczenie historyczne zdecydowało, że polska tożsamość doskonale odnajduje się w sytuacjach walki o niepodległość i ochrony wiotkiej suwerenności przed wrogimi siłami z zewnątrz. Jest natomiast niezbyt dobrym źródłem poszukiwania wskazówek dotyczących kształtowania i zwyczajnego dalszego funkcjonowania suwerennego państwa, gdy już zostało ono odzyskane i skonsolidowane w ładzie międzynarodowym. Wolność narodu i państwa jest wypisana na trzepoczących sztandarach polskości, ale schodzi na dalszy plan, na dół listy priorytetów w realiach suwerennej polskiej polityki wewnętrznej. Polacy uwielbiają o wolność walczyć, gdy jej nie mają. Po 1989 r. można być może nawet rzec, że potrafią ją wywalczyć. Pytanie brzmi, czy potrafią z niej korzystać, gdy jest ona już do ich dyspozycji? Czy może jednak znaczenie wolności na płaszczyźnie codziennego funkcjonowania państwa polskiego jest raczej niedoceniane. Uważa się ją za daną raz na zawsze?
Nasuwa się jeszcze inne pytanie: jaka wolność pobudza wyobraźnię i budzi gorące i pozytywne skojarzenia w świecie polskiej tożsamości? Czy nie jest tak, że wartością bezdyskusyjną jest tylko wolność narodu jako zbiorowości, podczas gdy wolność obywateli, a więc jednostek w jego ramach staje się raczej sprawą kłopotliwą, gdyż jest czymś, czego Polak domaga się od Polaka, co może antagonizować interesy, wartości i postawy, w ten sposób osłabiając jedność i spójność narodową, oczywistą przecież, gdy idzie o walkę o suwerenność?
Na posterunku
Wpływ obu pojęć wolności na wspólnotę jest krańcowo różny, dlatego ich konfrontacja wydaje się nieunikniona. Nie jest to przy tym konfrontacja symetryczna. Podczas gdy z punktu widzenia trwania na posterunku w obronie zawsze zagrożonej suwerenności osłabianie jedności i zgody narodowej przez partykularyzmy i podziały ideowe jest działaniem niekorzystnym i powinno być jeśli nie zwalczane, to amortyzowane, kanalizowane i wyciszane, tak z punktu widzenia starań o urzeczywistnienie prawdziwie wolnego państwa – gwarantującego obywatelom szeroki zakres praw i swobody w kreowaniu własnego życia – wysiłki na rzecz umocnienia suwerenności tego państwa nie tylko nie są aktywnością konkurencyjną, ale wręcz warunkiem powstania i elementem składowym wytrzymałej konstrukcji państwa demokratyczno-liberalnego. Nic więc dziwnego, że w przypadku Polski – państwa i narodu o determinującym mentalność doświadczeniu utraty, braku i niemożności odzyskania niepodległości – troska o nią jest celem wspólnym dla niemalże wszystkich uczestników wspólnoty, niezależnie od odmiennych wizji kształtu tego własnego państwa. Polskie zorientowanie na ochronę niepodległości umacnia dodatkowo zjawisko podkreślone przez prof. Przemysława Czaplińskiego[1]. W jedynym w ostatnich 200–250 latach okresie istnienia mocnego i skonsolidowanego państwa polskiego, a więc w okresie Trzeciej Rzeczpospolitej, nie powstał jak dotąd żaden nowy wariant polskiej tożsamości. Nic dziwnego: w czasach nowoczesnych mediów i szybkiego tempa życia często nie pamięta się, że procesy świadomościowe czy tożsamościowe trwają przez pokolenia i 20 lat to za krótko, aby dokonała się głęboka przemiana. Oznacza to jednak, że polskość odwołuje się w dalszym ciągu do wzorców zaczerpniętych z czasów walki o suwerenność, a nie do wzorców z czasów pielęgnowania i pokojowego kształtowania politycznego ładu. Jeśli za punkt odniesienia uznać pozycję wolności indywidualnej w narodowej hierarchii wartości jest to naturalnie zła wiadomość. Skoro Trzecia Rzeczpospolita nie wykształciła jeszcze własnych wzorców polskiej tożsamości, to nie ma nadal wśród nich autentycznego wzorca polskiego liberalizmu, idei będącej przecież wielkim nieobecnym polskiej polityki w XIX i przez niemal cały XX w. Brak samorzutnie i przez pokolenia kształtującego się polskiego nurtu liberalnego nie może zostać w trybie ekspresowym zastąpiony wysiłkiem intelektualnego czerpania z dostępnych historycznych i współczesnych wzorców liberalizmu zachodnioeuropejskiego. One mogą się przydać przy formułowaniu elementów programów politycznych w krótkiej i średniej perspektywie, ale nie w procesie autentycznego przeobrażania polskiej tożsamości. A zatem pozostają bezradne w kontekście zadania wzmocnienia pozycji wolności indywidualnej w jej konfrontacji z dominującą pozycją wolności narodowej.
W rezultacie Polacy jawią się jako naród niepotrafiący korzystać z tego, o co tak usilnie stale walczy, z wolności. Będąc niejako świadomi tej okoliczności, skłaniamy się do tego, by nasza walka o wolność trwała bez końca. Niezależnie od oceny rzeczywistości, także w sytuacji, gdy wolność i suwerenność nie są już zasadniczo zagrożone. Propozycje głębszej integracji europejskiej – np. na polu wzajemnej kontroli stanu finansów publicznych, nadzoru nad bankami czy w przyszłości może także harmonizacji podatkowej – z rzadka wywołują relatywnie uzasadnione obawy o utrudnienia w prowadzeniu skutecznej polityki gospodarczej, natomiast natychmiast są identyfikowane jako krok na drodze ku ewentualnemu pozbawieniu Polaków wolności narodowej, a więc przejaw najwyższego zagrożenia. Polacy, zgodni w umiłowaniu suwerenności, różnią się w ocenie zagrożeń dla niej. Generuje to najcięższe, najintensywniej przeżywane i najgwałtowniej uzewnętrzniane wewnątrzpolskie konflikty polityczne. Część wspólnoty narodowej, która uznaje dzisiejszy poziom zagrożenia dla niepodległości za nieznaczny, przez co jest skłonna opowiedzieć się za poszerzaniem zakresu wolności indywidualnych Polaków w ich wolnym kraju, jest przez drugą część, wszelkie zagrożenia wyolbrzymiającą i zmuszoną do trwania na posterunku niekończącej się walki o wolność narodu, odsądzana od czci i wiary. Właśnie za sprawą kolosalnego znaczenia przywiązywanego do sprawy niepodległości wszelkie akcentowanie tematyki wolności indywidualnych jest przez zwolenników tezy o ich szkodliwym, rozsadzającym wspólnotę charakterze traktowane jako niewybaczalna apostazja i wyrzeczenie się samej esencji polskiej tożsamości. Stąd ta niebywała i niespotykana w innych krajach (często przeżywających przecież równie silne podziały polityczne) łatwość w stawianiu Polaka przez innego Polaka poza granicami narodu, w odzieraniu z tytułu do przynależności do wspólnoty losu, w kwestionowaniu dobrej woli jako podstawy działalności publicznej. Troska o sferę indywidualną jawi się w tej retoryce jako obca naleciałość i moda, wirus wynaradawiający i pozbawiający tożsamości, zamieniający córę lub syna Polaków w pożałowania godnych „tubylców”. Charakterystyką „prawdziwego Polaka” jest bowiem nieustająca walka z niechybnie wrogim, a tylko ukrywającym przejściowo swe antypolskie zamiary światem. To postawa Don Kichota, który walczyć będzie do końca świata niezależnie od istnienia przeciwników. Hipoteza o braku koniecznej sprzeczności pomiędzy celem narodowej suwerenności a indywidualnej wolności zostaje odrzucona. Aby powstrzymać „pochód” liberalnych reform wzmożona zostaje czujność, kreowane są tezy o trwającym także w Trzeciej Rzeczpospolitej faktycznym zniewoleniu narodu, który nadal wymaga poświęcenia i wyzwolenia. Każde wyjaśnienie jest dobre, aby tylko walka trwała. W tej wizji Polska to kraj serwilistyczny, „kłaniający się możnym”, „kondominium niemiecko-rosyjskie”, w którym dyskryminacja katolików przypomina czasy głębokiego PRL-u, media są zniewolone, a za całe zło odpowiada układ okrągłostołowy, zaprzeczający etosowi polskiej walki i najwyższego poświęcenia w imię niepodległości.
Kazus „prawdziwych”
Przekonana o swojej ekskluzywnej prawdziwości część Polaków stanowi ten odłam narodu, który mentalnie nie jest zdolny do korzystania z posiadanej wolności. Potrafi tylko o wolność walczyć, ale jej w zasadzie nie potrzebuje. Potrzebuje za to walki i nieustającego wzmożenia, w tym wyraża się jego fundamentalna tożsamość. Realny brak wrogów generuje konieczność ich sztucznego kreowania, co jednak nie jest zadaniem trudnym, ponieważ w tym celu z łatwością wykorzystuje się zapożyczenia historyczne. Przerażeni perspektywą korzystania z wolności, możliwością podejmowania samodzielnych wyborów w wymiarze indywidualnym ludzie ci uciekają więc w świat relatywnie hermetycznej, izolującej się i skrajnie nieufnej wspólnoty idei i ocen. Stanowią oni twór nietypowy, ujawniający niektóre cechy sekty (ufność w nieograniczone moce i niezachwiane racje charyzmatycznego lidera, potrzeba prostych tłumaczeń obrazu świata, a zwłaszcza własnych porażek niecną aktywnością wroga) przejawiający także cechy charakterystyczne dla silnie zdyscyplinowanej partii politycznej z całym systemem autorytetów, częściowo wyspecjalizowanych w analizie różnych problemów politycznych i społecznych. W retoryce tej grupy formułowane są w sposób otwarty przyczyny wrogości wobec wolnościowej emancypacji pojedynczych obywateli Polski.
Nie chodzi tylko o abstrakcyjne podkopywanie spójności narodu i osłabianie jego obronności przez wybujałe i ekstrawaganckie zachcianki jego członków. Chodzi o konkretne zwyczaje, obrzędy, zachowania, rytuały uświęcone i sprawdzone mądrością pokoleń. Stanowią one fundament polskości. Ich modyfikacja nie jest możliwa, gdyż od razu następuje ich całkowita utrata. Uzasadnia to presję na przymus pielęgnowania tradycji i wrogość wobec nowych aspiracji, modelów i stylów życia, które skoro w przeszłości nie były polskie, to nie mogą stać się polskimi w przyszłości. Ich zakorzenienie nad Wisłą stanowić może jedynie jedną z najjaskrawszych oznak przegranej walki o wolność narodu od obcych wpływów.
Jest to podejście antywolnościowe, ale szczere. Konkretyzuje i dosadniej nazywa problem zaznaczającej się konfrontacji pomiędzy celami wolności narodowej i celami wolności indywidualnej. Dla spojrzenia „prawdziwych” na problem wolności duże znaczenie posiada podejście Kościoła, który chętnie pozwala się wplątać w polityczny spór stając się przekaźnikiem nagłaśniającym propagandę trwogi o zagrożony byt suwerenny narodu. Kościół w zakresie walki o suwerenność jest w Polsce weteranem niezwykle zasłużonym, przez co stanowi jedno z głównych źródeł uwiarygodnienia wizji „prawdziwych”. Kościół jest ucieleśnieniem gorącego zaangażowania w wolność narodu i polską państwowość suwerenną przy jednoczesnym silnym odrzuceniu wizji wolności indywidualnej obywateli. Mimo że słabnie, nadal utrzymuje bardzo duże wpływy w odniesieniu do koncesjonowania elementów polskiej wolności. Jedne nazywa wolnością „prawdziwą” (życie w zgodzie z tradycją narodową i nauczaniem Kościoła), inne zaś „fałszywą” (wolność wyboru drogi życia w sprawach etycznych). Kościół jednak nie tylko służy politycznym celom „prawdziwych”, sam także odnosi korzyści z kreowania swojego wizerunku jako jednego z podmiotów dyskwalifikowanych, zwalczanych i zagrożonych. Ustanowienie na podstawie bardzo mocnych argumentów historycznych katolicyzmu jako elementu współkonstytuującego polskość czyni zeń, w retoryce walki o przetrwanie polskości, religię jednakowo zagrożoną, wymagającą obrony i żarliwości wiernych. Jest to bez wątpienia skuteczna metoda podtrzymywania zainteresowania życiem religijnym i przeciwdziałania procesom sekularyzacyjnym. Zamachem na wolność narodu są więc nie tylko brak miejsca na multipleksie dla TV Trwam, lecz także wszelkie doniesienia prasowe nagłaśniające nieprawidłowości lub problematyczne zjawiska w życiu Kościoła oraz naturalnie szkodzenie jego ekonomicznym interesom.
Kazus „lemingów”
Błędnym uproszczeniem byłoby jednak sprowadzenie polskiego problemu z korzystaniem z wolności do jednej grupy zdefiniowanej podziałami polityczno-ideologicznymi. Znaczna część społeczeństwa, wobec której „prawdziwi” odnoszą się z największym ładunkiem antagonizmu, zalicza się tzw. „lemingów”. Określenie to, które początkowo było pomyślane jako pejoratywne, stało się neutralne (dokładnie tak samo jak 200 lat temu określenie „liberał”), a nawet pozytywne i ułatwiające części społeczeństwa identyfikację. „Lemingi”, wbrew sugestiom ich wrogów, są ukształtowane w tej samej tożsamości kultu suwerenności narodowej, ale uznają, że brak realistycznych przesłanek, by obecnie wzniecać alarm i spodziewać się rychłej likwidacji wolnej Polski. Są także gotowe do znacznego wysiłku, aby wolność swą chronić i utrwalać, a wobec braku zagrożeń zewnętrznych koncentrują się na walce w konkurencji rynkowej, szczególnie na rynku pracy. Ekonomizacja ich spojrzenia powoduje jednak, że z posiadanej wolności potrafią korzystać tylko częściowo lepiej od „prawdziwych”. Na pewno chętnie i umiejętnie korzystają z możliwości wytworzonych przez wolny rynek i kapitalizm. Ich korzystanie z wolności w przytłaczającej większości przypadków polega na korzystaniu z wolności konsumenckiej, także ważnej, ale jednak drugorzędnej. „Lemingi” nie potrafią albo nie znajdują motywacji, by korzystać w pełni z indywidualnej wolności obywatelskiej.
W sytuacji zapewnienia w latach 1999 oraz 2004 przez elity polityczne Trzeciej Rzeczpospolitej najlepszych ze współcześnie dostępnych gwarancji suwerennego bytu państwa, „lemingi” preferują postawę „osiadania na laurach” i wycofania się z życia publicznego do sfer prywatnej, zawodowej i konsumenckiej. Możliwe, że wielu z nich czułoby się powołanych do działania i działałoby w rzeczywistości np. roku 1980, gdy toczyła się walka o wolność narodu. Nie budzi w nich jednak motywacji konieczność zaangażowania się w roku 2013 na rzecz reform istniejącego suwerennego państwa polskiego zmierzających do poszerzania zakresu wolności indywidualnej. Jest przecież wiele do zrobienia. Nieczytane przez prawie nikogo gazety i inne media codziennie donoszą o przejawach patologii, sprowadzających się do ograniczania wolności konkretnych ludzi. Nie tylko tych, którzy należą do którejś z mniejszości, lecz także tych, którzy przypadkiem znaleźli się w trudnym położeniu. „Leming” te problemy jednak ignoruje, nawet jeśli twierdzi inaczej. Filozofia życia „leminga” została w ostatnim czasie dobrze scharakteryzowana, nie tylko przez jego „prawdziwych” wrogów. „Leming” wybiera filozofię grillowania, maksymalizacji dochodów przez maksymalizację czasu pracy, urlopu w Egipcie, domu na kredyt, spłacania kredytu oraz dowożenia dzieci na zajęcia dodatkowe sześć dni w tygodniu. Siłą rzeczy (doba ma 24 godziny) oznacza to ignorowanie spraw publicznych i désintéressement stanem wolności w kraju. Nie ma woli i potrzeby, by przejmować cząstkę odpowiedzialności za dobro wspólne, za kierunek zdarzeń politycznych, za agendę rządzących. Są sytuacje wyjątkowe, takie jak odebranie partii „prawdziwych” władzy w 2007 r., co może wygenerować zryw jednorazowej świadomości, osiągającej rychłą kulminację w akcie wyborczym. Brakuje jednak dociekliwości, by zweryfikować, czy wybrańcy rzeczywiście realizują potem jakościowo inną politykę w obszarze wrażliwości wolnościowej.
Polityczni reprezentanci tej części społeczeństwa reagują na taką postawę wygodnictwem, demotywacją, negatywizmem i asekuranctwem. Jedyną dostępną strategią po 200 latach braku lub ulotnej niepodległości okazuje się średnio udane administrowanie zdobytym wolnym państwem, które jakoby nie stawia już przed rządzącymi żadnych ambitnych celów. Jeszcze kilka lat temu zauważało się dużą determinację w dążeniu do realizacji zadań koniecznych do konsolidacji suwerenności, „zakotwiczenia Polski w świecie zachodnim”, dlatego polskie działania na rzecz akcesji do NATO i UE charakteryzowały się relatywnie dobrym tempem i dużą skutecznością. Podobnej determinacji brak tam, gdzie nie o ochronę suwerenności chodzi, ale o wewnętrzne reformy prowolnościowe. Zmiany legislacji w odpowiedzi na ewolucję społeczną, ekonomiczną i kulturową są ślamazarne, a najczęściej zarzucane po odbyciu spektaklu i wyczerpaniu się wytrzymałości mediów na kilkudniową monotematyczność.
Agenda elit Trzeciej Rzeczpospolitej, kształtowana przez dezercję „lemingów” z obszaru spraw publicznych, przyjmuje formę groteskowej karykatury deklaratywnie liberalnego programu. Ogranicza się on do symbolicznej ciepłej wody w kranie, „orlika”, drogi rowerowej, oczyszczalni ścieków i oczywiście dobrego wykorzystania środków unijnych. Namiastką „wielkich celów”, mającą imitować dawne boje o wolność narodową i mobilizować „lemingów” do działania, okazuje się Euro 2012, które stanowiło największą nadzieję nie tylko na budowę lotniska czy remont dworca, lecz także na „powiew europejskiej swobody” nad Wisłą. O powodzeniu przygotowań do turnieju piłkarskiego mówiło się, a jakże, w kategoriach honoru i dumy narodowej. Skuteczne działanie okazuje się bowiem możliwe tylko wtedy, gdy skoro nie niepodległość, to chociaż duma i honor narodu są na szali.
Pomimo dobrego opanowania korzystania z wolności konsumenckiej przez „lemingową” większość społeczną coraz większych trudności nastręcza korzystanie z indywidualnej wolności gospodarczej. Niewiele zostało z buńczucznych zapowiedzi pionierów kapitalizmu, którzy podkreślali zamiar ukształtowania polskiej gospodarki na wzór ekonomii raczej amerykańskiej niż zachodnioeuropejskiej. Gdy duża część pierwszych dwóch pokoleń „lemingów” Trzeciej Rzeczpospolitej relatywnie się nasyciła i odniosła sukces w postaci spełnienia nadziei na realizację części aspiracji konsumpcyjnych jeszcze przed wybuchem kryzysu, pojawiła się tendencja zachowawcza polegająca raczej na zabezpieczeniu przez sieć państwa socjalnego zdobytego poziomu dobrobytu, nie zaś na woli dalszych podbojów rynkowych w imię szybkich zysków, ale przy sporym ryzyku. Socjalizmu w Polsce nikt nie chce, ponieważ kojarzy się jednoznacznie i z brakiem suwerenności narodowej, i wolności indywidualnej. Polska staje się jednak typowym krajem europejskim, w którym wygrywa opcja „społecznej gospodarki rynkowej” w formule hybrydowej, dość przypadkowo łączącej różne elementy bliskie polskiemu doświadczeniu: afirmację wspólnotowości i solidarności narodowej w postaci preferowania małej i średniej, a przede wszystkim „swojackiej” przedsiębiorczości, katolicką naukę społeczną, ordoliberalizm rodem z Niemiec lat 50. i 60. XX w., figurę czynu społecznego oraz, oczywiście, w imię prewencyjnej ochrony suwerenności gospodarczej państwa czuwanie przez rząd nad kluczowymi sektorami za pomocą tzw. narodowych czempionów.
Państwo z marzeń
Powyższe rozważania pozwalają dość precyzyjnie nakreślić preferowany model państwa, odpowiadający polskiej tożsamości. Niektóre elementy funkcjonującej dziś w Polsce demokracji liberalnej są zapewne wynikiem wyboru strategii w latach 90. na rzecz ulokowania kraju w zachodnim systemie wartości i stamtąd zostały zaczerpnięte raczej aniżeli są pochodną większościowego wyobrażenia Polek i Polaków. W marcu Lech Wałęsa dość trafnie, opisowo i barwnie naświetlił analizowany tutaj problem, nawet jeśli zapewne przesadzał, przypisując sobie poparcie aż 95 proc. rodaków. Lider zwycięskiego ruchu na rzecz wolności narodowej, z którego zrodziła się Trzecia Rzeczpospolita, uznał, że miejsce posłów homoseksualnych jest w ostatnich ławach sejmu, a nawet „za murem”. Dał w ten sposób wyraz temu, że w typowo polskim podejściu – nawet człowieka o jego dorobku życiowym – czym innym jest wolność polityczna i ustanowienie narodu autentycznym suwerenem w swoim państwie za pomocą demokratycznej metody wyboru władz, a czym innym prawne gwarantowanie w tymże państwie wolności osobistej i indywidualnej poszczególnym obywatelom o różnych interesach, potrzebach, koncepcjach życia i systemach aksjologicznych. Wałęsa przedstawił się nam jako „bojownik o prawa większości”, nie zaś jako obrońca praw mniejszości, które muszą znać swoje miejsce w szeregu, zależne od ich wielkości, a więc siły i liczebności głosów.
Oczywiście, debata na obszarze filozofii politycznej od kilku wieków – co najmniej od Benjamina Constanta – dostrzega ten dylemat. Nie ma żadnych gwarancji, że demokratyczna większość nie pogwałci praw i wolności indywidualnych obywateli w sposób równie brutalny, co jedynowładca-dyktator albo klika generałów. Dlatego różnica pomiędzy tyranią, w tym także okupacją i władzą obcą, a niczym nieograniczoną demokratyczną władzą większości jest pozorna. Cóż z tego, że wolny jest naród, skoro zniewoleni są ludzie go tworzący?
W Polsce wielu ludzi, tak jak Wałęsa, prawo do oddania głosu w wolnych i pluralistycznych wyborach w swoim niepodległym kraju traktuje błędnie jako esencję wolności (najjaskrawszym przejawem tego sposobu myślenia są głosowania w szkołach w celu ustalenia, czy większość chce uczyć się pod symbolem krzyża na ścianie, czy tego nie chce). To prawo ważne i konieczne, ale niewystarczające jako gwarancja wolności. Zarówno nieufni wobec współobywateli „prawdziwi”, jak i wyłączone z debaty „lemingi” często należą do społecznego mainstreamu. Uwzględnianie praw mniejszości w kształtowaniu wolnościowego ładu ich osobiście nie dotyczy, jest obojętne ich własnym interesom. Wielu z nich, wychowanych na micie o Polsce ofierze, uznaje za fakt przekonanie, że Polacy są wręcz niezdolni, by krzywdzić słabszych, tylko sami są krzywdzeni przez silniejszych. Przy tym założeniu obrona niepodległości jest wszystkim, a prawne gwarancje dla słabszych członków społeczeństwa w gruncie rzeczy niepotrzebne, krzywda im się nie stanie, nie z ręki Polaków. Dlatego proponuje się modus vivendi, polegający na samowyłączeniu się mniejszości ze strefy publicznej w zamian za względną tolerancję ich ukrytego istnienia.
Pozostaje pytanie o to, czy o taką wolność rzeczywiście warto walczyć. Gdyby bowiem uczciwie i konsekwentnie potraktować hasło „nic o nas bez nas”, to łatwo się zauważy, że narzucenie przez większość społeczeństwa określonego modelu życia wszystkim jest dokonaniem wyboru za kogoś, a więc jest z tym hasłem niezgodne. Jeśli samostanowienie, to dla każdego. W końcu równość statusu każdego człowieka jest formułowana zarówno w tradycji liberalnego oświecenia, jak i w tradycji chrześcijańskiej, a jarzmo poddaństwa narzucone ręką rodaka jest nie mniej gorzkie od jarzma obcego…