„Wiele osób pyta mnie, dlaczego nie zostałem w kraju, dlaczego nie walczę o swoją ojczyznę. Oni nie rozumieją, że to nie jest moja wojna. Nie ma strony, po której mógłbym walczyć. Mogę tylko walczyć o swoje marzenia. Nie w Syrii. Tu, w Polsce. Bo ta wojna szybko się nie skończy”.
Stać się niewidzialnym
Umówiliśmy się w centrum Warszawy. W galerii handlowej. Zadzwoniłam, żeby powiedzieć: „Spóźnię się”. Po dziesięciu minutach: „Już jestem. Gdzie Cię szukać?”. On: „Będę przed głównym wejściem”.
Pod drodze mijałam różnych mężczyzn. Uśmiechałam się do każdego, kto nie wyglądał jak Polak. Kto miał ciemniejszy odcień skóry. Ciemną oprawę oczu. Mógł być każdym z nich.
Ale to nie był żaden z nich. Hisham stał na zewnątrz. Kilkanaście minut później powiedział: „Żeby normalnie żyć, musiałem opracować strategię przetrwania: ciężko pracować, stać się niewidzialnym”.
Jest w Polsce od roku 2014.
Żywe tarcze
Nie mam odwagi zapytać Hishama o Aleppo – jego rodzinne miasto. Już go nie ma. Dzień przed naszym spotkaniem oglądałam przekaz, na którym widać olbrzymie przestrzenie zamienione w gruzowiska. Korespondenci mówią wprost: cel prezydenta Syrii jest jasny – chce to miasto zrównać z ziemią.
3 grudnia, dokładnie wtedy, gdy rozmawiamy, na Aleppo spadają kolejne bomby. Od trzech miesięcy wojska Baszara Al-Asada i Władimira Putina odbijają z rąk rebeliantów wschodnią część miasta. Służby medyczne informują: od 28 listopada odnotowaliśmy 50 zgonów. To 22 mężczyzn, 12 kobiet i 16 dzieci. Liczba ciężko rannych to 7001.
W ciągu tygodnia ze wschodniej części Aleppo uciekło około 50 tys. osób. To ci, którym udało się uniknąć śmierci. Niektórym uciec od „sprawiedliwości” wymierzanej przez reżim Baszara Al-Asada się nie udało. Jak alarmuje ONZ, część mężczyzn po kontrolach prowadzonych przez Siły Zbrojne Syrii ginie bez wieści.
Od września trwa ofensywa, od połowy listopada wzmożone ataki koalicji Syria–Rosja. W tym czasie rebelianci zaczęli przesiedlanie mieszkańców okolicznych wiosek do Aleppo. To żywe tarcze.
„Tylko w ciągu ostatnich 26 dni zginęło 800 osób. Szacuje się, że od 3 do 3,5 tys. jest rannych. Ze wschodniej części Aleppo wciąż nie może się wydostać blisko 150 tys. mieszkańców. Wszyscy czekają na wyrok śmierci – wyliczył 8 grudnia Staffan de Mistura, specjalny przedstawiciel ONZ ds. Syrii.
Tydzień później
Baszar Al-Asad ogłosił swoje zwycięstwo. Zwycięstwo nad rebeliantami. Mieszkańcy zachodniej części miasta skandowali na jego cześć. W tym samym czasie w „wyzwalanym” – jak to określił sam prezydent – wschodnim Aleppo umierali ludzie. ONZ raportowało: do domów wchodzą żołnierze. Mordują. Podano konkretne liczby, wyliczono ofiary: 82 osoby. W tym 11 kobiet i 13 dzieci. Napisałam do Hishama. Jak to możliwe, że z jednego miasta docierają do nas tak różne przekazy: pełne radości (z zachodniego Aleppo) i tak dramatyczne (ze wschodniego Aleppo). Przecież mieszkają tam ci sami ludzie – Syryjczycy, sąsiedzi.
„Mieszkańcy zachodniej części miasta od początku wspierali Baszara Al-Asada. W przejęciu kontroli nad wschodnim Aleppo widzieli szansę na zakończenie wojny. Ale moim zdaniem to nie jest koniec. Jeszcze nie teraz.”
Demokracja, czyli „wynaturzenie praw boskich”
Wojna w Syrii trwa od roku 2011, to jest od czasu, gdy w Tunezji wybuchła Arabska Wiosna, a w Damaszku zaczęły się pokojowe demonstracje.
Od roku 1971, gdy władzę objął ojciec Baszara – Hafiz Al-Asad – każda niesubordynacja była surowo karana. W więzieniach bezterminowo i bez wyroków przetrzymywano tysiące osób. Dziesiątki tysięcy poddano torturom. Wielu zginęło bez wieści.
Władze i teraz nie pozostały bezczynne. 25 kwietnia 2011 r. w mieście Dara, niedaleko granicy z Jordanią, Siły Zbrojne Syrii zaczęły strzelać do demonstrantów. Brutalna reakcja miała zatrzymać falę rosnącego sprzeciwu. Skutek był odwrotny. W kolejnych miastach manifestowano niezadowolenie. I w kolejnych miastach rozpoczął się krwawy proces pacyfikacji. Pacyfikowali rekrutowani spośród zwykłych obywateli. Ale dla niektórych poczucie wspólnoty było silniejsze niż rozkaz. Zaczęły się dezercje, które zasiliły szeregi opozycji. W lipcu powstała Wolna Armia Syrii.
W ciągu kolejnych lat konfliktu prodemokratyczni bojownicy zostali zdominowani przez tych, którzy dysponują pieniędzmi i bronią – muzułmańskich radykałów, dla których demokracja jest formą „wynaturzenia praw boskich”.
Wojna domowa szybko stała się kluczowa dla tzw. Państwa Islamskiego. Syria była odpowiednim miejscem pod budowę kalifatu. 23 stycznia 2012 r. powstała syryjska delegatura irackiego Państwa Islamskiego i Al-Kaidy – Front Al-Nusra.
Prezydenta Baszara Al-Asada wsparli przywódcy Iranu, libańskiego Hezbollahu i Rosji. Wolną Armię Syrii – prezydent Turcji Recep Tayyip Erdoğan, a umiarkowaną syryjską opozycję – Stany Zjednoczone i koalicja państw zachodnich. Przy czym warto zaznaczyć, że po latach konfliktu organizacji opozycyjnych jest w Syrii kilkaset. Każdy w tej wojnie ma swój interes. On – dla Syryjczyków – był czytelny od samego początku. Tak wspomina go Hisham: „Gdy zaczęła się Arabska Wiosna, dostrzegliśmy szanse dla naszego kraju. Ale to trwało krótko. Bo wraz z tą szansą pojawiła się świadomość, że w Syrii to będzie trwało dłużej niż w Egipcie czy Tunezji. Rząd reżimowy miał zbyt wiele wspólnych interesów z krajami Wschodu i Zachodu. I oczywiście wojna nie była dla nas rozwiązaniem. Ale szybko się okazało się, że trzeba było wziąć do ręki broń, żeby się chronić przed zbrojnym reżimem”.
„To nie jest moja wojna”
Kraj opanowała wojna. Włoska dziennikarka Francesca Borri w 2013 r. opisywała ją tak: „Wojna w Syrii to brudna wojna, wojna jak z ubiegłego wieku, toczona w okopach przez rebeliantów i lojalistów, którzy znajdują się tak blisko, że mogą na siebie wrzeszczeć, gdy wymieniają strzały. To moja pierwsza linia frontu, gdzie, nie uwierzycie, używają bagnetów – bagnetów, które widzieliście wyłącznie w książkach historycznych. Dzisiejsze wojny to wojny dronów, ale tu, w Syrii, walczy się o każdy metr, o każdą ulicę, i jest to kurewsko przerażające”2.
Hisham w tym czasie przebywał w sąsiednim Libanie. Pracował dla telewizji. Jego rodzina przebywała w Stambule.
„Wiele osób pyta mnie, dlaczego nie zostałem w kraju, dlaczego nie walczę o swoją ojczyznę. Oni nie rozumieją, że to nie jest moja wojna. Nie ma strony, po której mógłbym walczyć. Mogę tylko walczyć o swoje marzenia. Nie w Syrii. Tu w Polsce. Bo ta wojna szybko się nie skończy”.
Ilu żyje? Ilu spotkało Allaha i ma święty spokój?
Jak podaje ONZ, od marca 2011 r. swoje domy opuściło 11 mln Syryjczyków3. Wielu z nich schronienia szukało w sąsiednich krajach. 2,5 mln dotarło do Turcji. 1,1 mln do Libii. 100 tys. do Egiptu i ponad 600 tys. do Jordanii. Ta liczba stanowi 10 proc. całej jordańskiej populacji. To dane Amnesty International z lutego 2016 r.4.
W listopadzie 2012 r. do Jordanii pojechali Katarzyna Boni i Wojciech Tochman. Relacjonowali, że w tym kraju tylko co piąty syryjski uchodźca trafia do któregoś z obozów utworzonych przez wysokiego komisarza Narodów Zjednoczonych ds. uchodźców. Reszta z nich mieszka poza obozami – w wynajętych mieszkaniach albo tak zwanych nieformalnych osadach, czyli namiotach na pustyni5.
86 proc. z nich żyje na granicy ubóstwa. Wielu umiera, zanim przekroczy granicę. Niektórzy wracają do kraju. Według jordańskiego rządu w 2013 r. było to 90 tys. osób. „Ilu z nich wciąż żyje? Ilu znowu wróciło do Jordanii? Ilu spotkało Allaha i ma święty spokój? Nie wiadomo”6.
Decydujące 5 minut
Hisham dwa razy uniknął śmierci. Raz przeżył bombardowanie i detonację tuż za swoimi plecami. Drugi raz udało mu się przebiec granicę, zanim pięciu snajperów patrolujących przejście rozpoznało ruchomy punkt. „Prawdopodobnie mieli pięć minut przerwy. A ja szczęście”. Od dwóch lat jest w Polsce. Dołączył do braci, którzy studiowali w Warszawie w ramach programu wymiany studentów. Tu obronili swoje prace magisterskie.
W Polsce wnioski o azyl w 2014 r. złożyło 115 Syryjczyków. W roku 2015 – 289. W sierpniu ubiegłego roku 157 Syryjczyków trafiło do Polski dzięki staraniom Fundacji Estera. Jej prezes – Miriam Shaded – zabiega o to, by do naszego kraju przyjeżdżali chrześcijanie.
Hisham nie rozumie tego podziału. „W Aleppo nie było dzielnic wyznaniowych. Moimi sąsiadami byli Żydzi, Irakijczycy, Somalijczycy. Sam jestem muzułmaninem i nie wyobrażam sobie, dlaczego ktoś teraz chce nas dzielić. Nie rozumiem, dlaczego wyznanie jest podstawą do podjęcia decyzji o tym, komu należy pomóc, komu uratować życie”.
Polityka otwartych drzwi
Niedługo po rozpoczęciu konfliktu w Syrii świat zobaczył, jak przemytnicy robią interes na tych, którzy uciekają przed śmiercią. Na tych, którzy nie zdecydowali się na podróż tratwą przez Morze Śródziemne.
Wpisuję w wyszukiwarkę hasła: „uchodźcy; ciężarówka; nieżywi”. Wynajduję bezbłędnie artykuł z sierpnia 2015 r. Na austriackiej autostradzie znaleziono porzucony samochód. A w nim 71 ciał: 59 mężczyzn, 8 kobiet oraz 4 dzieci. Wszyscy pochodzili z Syrii. Wszyscy desperacko próbowali dostać się przez Węgry do Austrii. Wyjść z naczepy, w której zaczęło brakować tlenu”.
Niektórym udało się przeżyć. We wrześniu 2015 r. światowe media nieustannie pokazywały, jak wygląda największy kryzys uchodźczy od czasów drugiej wojny światowej. W 2015 r. do Europy dotarło ponad milion osób. To pięć razy więcej niż rok wcześniej – informowała Międzynarodowa Organizacja ds. Migracji (IOM).
W chaosie, jaki zapanował, trudno było znaleźć odpowiedź na pytanie: ilu spośród przybyłych to rzeczywiście uchodźcy, którzy uciekli przed wojną i prześladowaniem.
Odpowiedź kanclerz Niemiec Angeli Merkel była jasna: „To nie ma znaczenia. Przyjmiemy wszystkich”.
Polityka otwartych drzwi przez niektórych została przyjęta z entuzjazmem. Do czasu. Niezadowolenie z powodu niekontrolowanego napływu migrantów zaczęło rosnąć, a komentatorzy ocenili kategorycznie: decyzja Merkel podważyła stabilność wspólnoty krajów europejskich.
How to go to Germany?
„Wiem, że zalecano przyjmować pierwszą falę uchodźców z Syrii. Bo to w większości byli ludzie wyedukowani. Z wyższym wykształceniem. Znający język angielski. Chętni do pracy. Gotowi do asymilacji w wyznaczonym kraju. Wtedy można było mieć nad migracją kontrolę. Później do Syryjczyków dołączyli inni i wraz z nimi wkradł się chaos” – mówi Hisham, który w morderczej wędrówce nie uczestniczył. Przyleciał do Polski samolotem. Z Libanu.
Ten chaos widziałam na własne oczy w sierpniu 2015 r. W Serbii i na Węgrzech. Rozmawiałam z tymi, którzy uciekli przed śmiercią. Dzieci pokazywały blizny, które zostały na ich wątłych ciałach po wybuchu bomby. Dorośli byli bardziej powściągliwi. Uciekali wzrokiem, gdy pytałam o Aleppo. Płakali. I czekali na pociąg do bezpiecznego świata. W rękach trzymali bilety. Jak się okazało, 1 września były już nieważne. Premier Węgier, Viktor Orbán zamknął granice i zatrzymał pociągi. Na dworzec weszło wojsko. Byłam tam razem z nimi. Otoczona kordonem. Nikt wtedy nie znał odpowiedzi na pytanie, co dalej.
Europa pogrążona w neurozie
Przez cały czas od powrotu do Polski nie mogłam zrozumieć: jak to możliwe, że wojna w Syrii trwa od lat, organizacje humanitarne nieustannie alarmują o próbach przedostania się uchodźców na kontynent europejski; informacje o martwych ciałach wyławianych u wybrzeży Włoch i Grecji są podawane niemal codziennie, a my jesteśmy zdziwieni, gdy docierają do nas żywi. Próba pokonania granic nie na tratwach, ale na nogach, była kwestią czasu. Była do przewidzenia. Zatem czemu się dziwiliśmy?
To pytanie w październiku 2015 r. zadałam w rozmowie z Olivierem Royem. Ekspert w dziedzinie islamu politycznego nie miał wątpliwości: „Przede wszystkim przestaliśmy przewidywać pewne rzeczy. Widzimy, ale pozostajemy krótkowzroczni. Tak wygląda polityka Europy od czasów konfliktu w Jugosławii. Zderzamy się z problemem, ale go nie przewidujemy. Istotny jest też emocjonalno-psychologiczny wymiar tego problemu. Europa jest pogrążona w swego rodzaju neurozie. I nie potrafi sobie z nią poradzić”7.
Temu neurotycznemu stanowi zaczął towarzyszyć strach. Olivier Roy na ten argument miał wówczas kategoryczną odpowiedź: „Nie importujemy terrorystów z Bliskiego Wschodu. Wszyscy terroryści to drugie lub trzecie pokolenie imigrantów. To efekt radykalizacji młodych ludzi. Islamski terroryzm to fenomen europejski. Dlatego nasz strach nie jest strachem przed terrorystami, ale przed islamizacją”8. Miesiąc później światem wstrząsnęła fala zamachów.
Z krwią na rękach
W listopadzie terroryści zaatakowali Paryż i Saint-Denis. Zginęło 130 osób. Ponad 300 zostało rannych. Przygotowywałam relacje z kraju opanowanego strachem i żałobą. Codziennie budziłam się „we krwi”. Codziennie powtarzał się jeden sen: ja pod ciałami ludzi. Zastanawiałam się, czy są martwi, czy tylko martwych udają. Tak jak ja. Obmyślałam plan ucieczki. Czołgałam się w bezpieczne miejsce. Próbowałam odgadnąć, czy krew na moim ciele jest moją krwią, czy ich.
Tymczasem pamiętliwi hejterzy i facebookowi „przyjaciele” przypomnieli relacje, które razem z Marcinem Nowakiem robiliśmy z Bałkanów i dworca Keleti (dla Polskiego Radia, „Liberté!”, „Gazety Wyborczej” i „Medium Publicznego”). Zapamiętuję jeden komentarz: „Macie krew na rękach”.
Dlaczego Francja
„Dlaczego Francja?”, „Dlaczego my?”, „Przecież nasz kraj był naszym krajem” – tak na zamachy zareagowali Francuzi i te pytania – zgodnie z relacją kolegi, który w czasie zamachów był w Paryżu – zadawali sobie paryżanie.
Zamachowcy urodzili się w Europie. W Belgii i we Francji. Niektórzy z nich walczyli w Syrii. Są jednymi z niemal dwóch tysięcy młodych Francuzów, którzy wyjechali z kraju, by walczyć u boku dżihadystów. Wrócili do kraju, nad którym kontrolę Francja przejęła po pierwszej wojnie światowej. Na 26 lat.
Po zamachu w Nicei wszyscy zadawali sobie pytanie, jak to możliwe, że do doszło do tej tragedii. Gdzie były służby bezpieczeństwa? Kim byli zamachowcy? Dlaczego Francja? Na to ostatnie odpowiedzieli dziennikarze.
Tygodnik „Time” wskazał kolonialną przeszłość Francji. Pamięć o militarnej obecności Francji na terenach Bliskiego Wschodu, w Afryce Subsaharyjskiej oraz w Syrii i Libanie jest wciąż żywa. Świadomość, że w wielu krajach wciąż istnieją bazy tego kraju, jest powszechna. Poczucie wykluczenia – mimo prowadzonej polityki integracji – dotyczy coraz większej liczby osób. W świecie zsekularyzowanym niebezpieczeństwo, że ci niezadowoleni zwrócą się w stronę religijnych ekstremistów, jest czymś niemal oczywistym. Ale nie dla Hishama. „Rząd reżimowy faktycznie niejednokrotnie podgrzewał atmosferę, przypominając kolonialną przeszłość Francji, sugerując, że kraj chce powrotu do czasu, gdy wojska stacjonowały w naszym kraju. Ale to propaganda. Większość z nas patrzyła z przerażeniem, jak zamachy zaczęły być wykorzystywane przez skrajnie prawicowe partie w Europie. Tymczasem dla nas – zwykłych uchodźców – to było krzywdzące”.
To krzywdzące uproszczenie zaczęło przybierać na sile. A fałszywą informację potraktowano jako argument w dyskusji: „Przyjmować uchodźców czy nie?”. Fałszywą informację zaczęły powtarzać media społecznościowe.
„Jak ta dzicz ma się zasymilować w Niemczech?”
„Półtorej godziny temu na granicy Włoch i Austrii na własne oczy widziałem ogromne zastępy imigrantów. Przy całej solidarności z ludźmi znajdującymi się w ciężkiej sytuacji życiowej muszę powiedzieć, że to […] budzi grozę… Ta potężna masa ludzi – przepraszam, że to napiszę – to absolutna dzicz… Wulgaryzmy, rzucanie butelkami, głośne okrzyki «Chcemy do Niemiec». […] Autokar, w którym się znajdowałem z grupą, próbowano rozhuśtać. Rzucano w nas gównem, walili w drzwi, żeby je kierowca otworzył, pluli na szybę… Pytam, w jakim celu? Jak ta dzicz ma się zasymilować w Niemczech? Czułem się przez chwilę jak na wojnie…” To obszerny fragment bardzo drobiazgowo opisanej sytuacji z 4 września 2015 r. Przeczytałam go z trwogą. Dwa dni po tym, gdy sama wróciłam od uchodźców. Ostrożnie założyłam, że faktycznie tak mogło być. Że poziom frustracji mógł wywołać falę agresji. Jednocześnie coś nie pozwalało mi w te relację uwierzyć. Powtarzając za autorem wpisu – w jakim celu mieliby to robić? Atak nie ułatwiłby im przejścia przez granicę. A taki był przecież ich cel. Zastanawiający był też brak zdjęć uzupełniających tę emocjonalną relację.
Powód? Jak sprawdziła „Gazeta Wyborcza”, autor swoją relację pisał z Warszawy. Policja nie odnotowała przytoczonej przez niego sytuacji. Lista nieścisłości jest długa, tymczasem tekst nadal jest dostępny w internecie. Jako fakt. „Wolne media” (które, mówią „stop masowej manipulacji”), „Kresy.pl”, „Fronda”, „Niezalezna.pl” – nadal na swoich portalach utrzymują tę fałszywą „relację”. Jej autor również.
„Komu należy pomóc? – To zależy”
Z ciekawością śledzę wpisy tych, którzy uchodźców w Polsce nie chcą. Do jakiegoś stopnia rozumiem, a nawet podzielam ich strach. Rozumiem i podzielam, gdy używają argumentów merytorycznych.
Histeryczne podawanie rzekomo prawdziwych informacji budzi moją czujność. Raz pozwoliłam sobie na komentarz pod postem kolegi. Na zdjęciu byli dwaj ciemnoskórzy mężczyźni, którzy mieli zgwałcić kelnerkę w jednej z warszawskich restauracji. „Czy to sprawdzona informacja, czy propaganda antyuchodźcza?” – zapytałam.
Chętnych do odpowiedzi było wielu. Pisali głównie mężczyźni. I jedna kobieta. Ich tłumaczenia nie dotyczyły opublikowanej informacji, ale bezpośrednio mnie, osoby, która – żeby zrozumieć zagrożenie (założenie: oni je rozumieją. Ja nie) – powinna pójść do jednej z dzielnic muzułmańskich w Brukseli z opaską na ramieniu. A później z nimi wszystkimi (tymi, którzy prawdopodobnie mnie zgwałcą, pobiją, upokorzą) do gazu…
Niestety nie mogę przytoczyć pełnych wypowiedzi, ponieważ autor posta je usunął. Poprosiłam go, by na potrzeby artykułu tę publikację przywrócił albo wysłał mi jej skan. Odpowiedział krótko: „Nie pamiętam”. Nalegałam: „To zaledwie pięć miesięcy temu. Szkoda, że nie pamiętasz, co usunąłeś z Facebooka”. Odpowiedź: „Nic nie usuwam”.
Posta nie ma. Mogę się tylko domyślać, że dla osoby, która próbuje zaistnieć w świecie mediów, agresywne komentarze znajomych i brak reakcji, mogą być niewygodne. Wizerunkowo.
O wizerunku w mediach mówi też Hisham: „To, że media pokazują akcydentalne przypadki lub że utożsamiają terrorystów z Syryjczykami, jest dla nas krzywdzące. Wiele osób, które szuka schronienia w Europie, to ludzie wykształceni. Chociaż nie zaprzeczam – wśród nich, jak wszędzie, są i dobrzy, i źli”. Ale czy to oznacza, że nie należy pomagać? Komu więc należy pomagać? „To zależy” – tak na to drugie pytanie odpowiedziała jedna z nauczycielek w rozmowie z Wojciechem Tochmanem.
Europa nie zdaje egzaminu z solidarności
„To nie jest moja wojna” – słowa Hishama wydają mi się kluczowe do zrozumienia problemu, przed jakim stoją nie tylko Syryjczycy, lecz także mieszkańcy Europy. My wszyscy. Bo to też nie jest nasza wojna. Ale dzieje się na naszych oczach. Nie można być obojętnym wobec cierpienia ludzi, którzy po prostu chcą żyć!
Doktor Pietro Bartolo codziennie – od 24 lat – widzi tych, którzy dopływają do wybrzeży Lampedusy. Ich cel to Europa. „Są w stanie znieść każde cierpienie, tortury, upokorzenia, bicie i gwałty, byleby tylko dotrzeć na miejsce. Są tak zdeterminowani, że wpisują w koszty podróży ryzyko śmierci. I wypływają, chociaż wiedzą, że mogą utonąć. Wielu z nich nie potrafi pływać, większość nigdy wcześniej nie widziała morza. I tu, na miejscu, po tej całej męce, spotyka ich rozczarowanie”9. Bo tu na miejscu – nieświadomie – stają się powodem, który wzmaga kryzys solidarności Europy.
Nigel Farage wykorzystał tę słabość i doprowadził do brexitu. To we Francji wzmocniło pozycję szefowej Frontu Narodowego Marine Le Pen. Premier Włoch Matteo Renzi przegrał referendum. Do głosu doszedł Ruch Pięciu Gwiazd – zwolennicy wyjścia z Unii Europejskiej. W Niemczech spada poparcie dla Angeli Merkel, a jeszcze na początku 2015 r. wynosiło 67 proc. W sierpniu 2016 r. – 45 proc.
Strach przed „innym” się wzmaga. I jest podsycany. Podsycany przez populistów. I chociaż nie są dominującą siłą, to jedno jest pewne: Europa nie zdaje egzaminu z solidarności. Nie zdaje egzaminu w obliczu kryzysu uchodźczego. Otwarcie granic to za mało. Ci, którym udaje się przeżyć, wymagają opieki. W zamkniętych obozach ujawniają się patologie, wobec których często jesteśmy bezradni. Przykładem tej bezradności był obóz w Calais. Przykładem wielopokoleniowych zaniedbań – zamachy.
W tych warunkach podział na „nas” oraz „ich” się umacnia. Gdzie w tym zakleszczeniu jest miejsce dla ludzi, którym trzeba pomóc? We wrześniu 2015 r., po spotkaniu z uchodźcami, napisałam: „Polska to nie jest kraj dla Syryjczyków”.
Nie jest. Bo według większości sondaży nie chcemy ich w naszym kraju. Ponad rok później zaczynam mieć wrażenie, że w Europie też brakuje miejsca dla Syryjczyków. Każda osoba, która dokładnie w tej chwili ginie, zwiększa coraz mniej znaczące dla nas liczby. Każda osoba, która w tej chwili dociera do granic Europy, wzmaga strach i daje pożywkę populistom. Każdej z tych liczb przypisane jest konkretne imię i nazwisko oraz wielka – i ludzka – potrzeba przetrwania i życia. I tęsknota.
„Kiedyś ją odwiedzę. W Aleppo”
„Kiedy Arab opuszcza ukochaną kobietę albo drogą mu ojczyznę, czuje gurbę. To nostalgia, wyobcowanie, świadomość wygnania i żal za utraconym. Dręczące poczucie bycia nie u siebie. Słowo gurba wywodzi się od ciemnego słowa garaba znanego w islamie jako przeciwieństwo słowa szaraka. Szaraka to wschodzące słońce, obcowanie z Bogiem.
Garaba – tego nic nie ukoi. Tylko powrót”10.
Dwa tygodnie przed wyjazdem Hishama z Syrii zmarła jego matka. Nie zapytałam dlaczego.
„Poszedłem na jej grób. Chwilę przed tym, zanim opuściłem Aleppo. Obiecałem jej, że kiedyś do niej wrócę. Odwiedzę ją. Kiedyś…”
1 Dane te podaję za depeszą agencji Reuters z 3 grudnia 2016 r.
2 F. Borri, Syria to nie jest miejsce dla nikogo, „Gazeta Wyborcza”, lipiec 2013.
3 Dane z września 2016 r.
4 https://www.amnesty.org/en/latest/news/2016/02/syrias-refugee-crisis-in-numbers/
5 K. Boni, W. Tochman, Kontener, Warszawa 2014.
6 Tamże, s. 51,
7 Islamski terroryzm to fenomen europejski – rozmowa Joanny Łopat z Olivierem Royem, „Liberté!”, numer XXII, kwiecień–czerwiec 2016 r.
8 Tamże.
9 J. Mikołajewski, Wielki przypływ, Warszawa 2015.
10 K. Boni, W. Tochman, Dz. cyt.