W piątek 22 czerwca w Krakowie odbyła się Wodna Masa Krytyczna – obywatelski performance, poprzedzający premierę filmów Cecylii Malik i Piotra Pawlusa, a także wprowadzający do konferencji „6 rzek – instrukcja podróży”. Zachęcaliśmy krakowian do przyniesienia kajaków i pontonów. Uczestnicy mogli też rezerwować miejsca w łódkach, pożyczonych na ten dzień przez akademickie kluby sportowe (tu szczególne podziękowania dla Akademickiego Klubu Turystyki Kajakowej „Bystrze”), część została wzięta na pokład przez Krakowskie Wodne Tramwaje. Osoby, dla których miejsc zabrakło, wiernie towarzyszyły pływającym, spacerując wolno brzegiem. A na Wiśle radość była wielka! Przez godzinę uczestnicy Masy bawili się wyśmienicie, przesuwając się wolno pomiędzy mostami Dębnickim, a Grunwaldzkim. Były śpiewy, spotkania, podziwianie nawzajem swoich strojów, chlapanie… Nie każdy wsiadł do tradycyjnego kajaku bądź pontonu. Można było spotkać pływających w dziecięcym baseniku ogrodowym, na materacach, czy na desce surfingowej.

Masa Krytyczna to pojęcie z fizyki, zaadoptowane przez rowerowe ruchy społeczne. Oznacza minimalną masę jaka jest potrzebna, aby po rozszczepieniu jednego jądra atomowego, nastąpiła reakcja łańcuchowa. A więc twórczy ferment, zmiana. Rowerzyści w swoich przejazdach domagają się liberalizacji Prawa o Ruchu Drogowym, aby uczynić je przyjaźniejszym dla jednośladów, oraz większej dbałości samorządów w kwestii zwiększania infrastruktury rowerowej (ścieżki, parkingi, stojaki). Cóż, Polsce daleko jeszcze do krajów Zachodu czy Skandynawii, ale przynajmniej trzy miasta mają podpisaną Kartę Brukselską (Gdańsk, Kraków, Łódź), a prawo powolutku zmienia się na lepsze (np. w 2011 zlikwidowano parę martwych przepisów, takich jak nakaz zatrzymywania się wyprzedzanego rowerzysty, stworzono pojęcie śluz rowerowych czy zezwolono rowerzystom na jazdę środkiem pasa na skrzyżowaniach).

A do czego odwoływał się autorski projekt Wodnej Masy Krytycznej? Na pewno istotą jest zmiana. Zmiana w myśleniu o rzece i jej użytkowaniu. Bo kto może pływać po Wiśle? Samodzielnie, każdy kto ukończył 16 lat, jest trzeźwy i posiada na łódce kapok (pożądanym stanem jest ubranie go w ryzykownych momentach, ale według litery prawa wystarczy mieć go na pokładzie). Jest to więc jeden z tańszych pomysłów na sport czy transport. I na oglądanie miasta z nowej perspektywy. Oprócz popularyzacji sportów wodnych, wśród idei Wodnej Masy Krytycznej znajduje się „odzyskanie rzeki dla miasta”. Modne ostatnimi czasy „odzyskiwanie wszystkiego” nie jest pustym hasłem. Kraków leży nad rzeką (lub sześcioma, o czym będzie mowa za chwilę), ale poza Bulwarami Wiślanymi i kilkoma restauracjami na barkach, mieszkańcy nie wchodzą z Wisłą w interakcję. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu, na polskich rzekach kwitł ruch podobny weneckiemu, były plaże i miejsca do kąpieli. Z kolei krakowscy rolnicy z Bronowic byli zaopatrywani w wodę do mycia i podlewania roślin z nieistniejącej już dziś Młynówki Królewskiej. Rzeką podróżowano, nad nią odpoczywano, rzeka żywiła.
Większość osiedli ludzkich, w naszym regionie geograficznym, powstawała nad rzekami. Także liczne wioski, które teraz tworzą Kraków. I choć części tych rzek już nie ma i tak jestem szczęśliwa patrząc na wodną mapę miasta. Z pajęczyny rzek i strumieni, wyłania się Wisła i jej cztery dopływy: Prądnik, Wilga, Rudawa i Dłubnia. Jedna z dawnych rzek jest obecnie podziemnym kolektorem. Pięć wciąż na powierzchni, momentami wyglądających bardzo dziko, nie-miejsko. Po Wodnej Masie Krytycznej, o godzinie 22:00, pod Mostem Grunwaldzkim odbyła się premiera filmów, z rzekami w rolach głównych.

Cecylia Malik od jesieni 2011 roku spłynęła każdą krakowską rzeką, a jej podróże uwiecznił na filmach Piotr Pawlus. Same obrazy są niezwykle plastyczne, a muzyka perfekcyjnie dobrana. Budują napięcie i wprawiają w różnorodne nastroje w zależności od tego, którą rzekę oglądamy. Sama Malik, jak w większości jej projektów, jest kolorowo ubrana i stanowi ważny wizualny kontrapunkt dla obrazu. Siedzi w ciekawie zbudowanej łódce (trochę drewna, trochę butelek PET), która nie jest może bardzo wygodna, ale za to siedzący w niej jest wysoko, nad wodą, dobrze wyeksponowany. Sam Kraków w „6 rzekach” można odbierać dwojako/ Z jednej strony, można odczuć zdziwienie, że mamy tak blisko kawałek dzikiej, soczystej natury. Z drugiej, przerażają tony śmieci, jakich ludzie w mieście wciąż pozbywają się wprost do najbliższej wody. Artystkę w największą konsternację wprawił fakt wyrzucenia do rzeki okien. Ciekawe są też ujęcia obserwujących łódkę przechodniów. Zdziwienie i niezrozumienie malujące się na ich twarzach, jest odzwierciedleniem ich myśli. Nigdy nikomu nie przyszło do głowy pływać po osiedlowych rzeczkach. Bo to tylko element krajobrazu, zresztą drugo- lub trzecioplanowy. Projekt „6 rzek” ma zachęcać do korzystania z rzek, a takżę zmuszać do refleksji nad stanem wód obok nas. Bo jeśli je zaniedbamy, jeśli wybierzemy pierwszeństwo betonu nad wodą i zielenią, może nas potem kosztować dużo pracy powrót do sytuacji, jakiej nie doceniamy teraz.
Ciekawym przykładem jest tu sytuacja Łodzi. Łódź, jak każde dzisiejsze miasto, była z początku skupiskiem osad położonych nad osiemnastoma rzekami. Jej rozrost, industrializacja, gospodarowanie przestrzenią doprowadziły do ekologicznej destrukcji tychże wód. W większości przypadków rzeki zamieniły się w strumienie, czasem ścieki, a prawie połowa długości wszystkich dróg wodnych Łodzi płynie podziemnymi kanałami. Od połowy lat 90. działa tam społeczna koalicja na rzecz naturalnej regulacji rzek, pod przewodnictwem profesora Macieja Zalewskiego. Postulują oni zaprzestania betonowania korytarzy rzecznych, a zamiast tego budowę zbiorników, w których deszczówka, połączona z wodami rzek, oczyszczałaby się metodami biotechnologii ekologicznych. Częstym błędem w myśleniu jest również prostowanie rzek. Woda płynie w uregulowanych rzekach szybciej, co łączy się z większymi szkodami podczas powodzi. Jest także brudniejsza. Odtwarzanie naturalnych koryt z zakolami i małymi stawami jest powszechnie używane w polityce renaturalizacyjnej w Europie Zachodniej.

Większość rządzących Polską jest niewolnikami myślenia, że tylko regulacja może uratować nas przed powodziami. Jednak kolejne melioracje (a praktykowane są od czasów galicyjskich, poprzez 20-lecie, aż po dzień dzisiejszy) nie przynoszą efektów, jakich sobie życzymy, bo powodzie wciąż się zdarzają. Może należałoby wsłuchać się w środowisko, pochylić nad naukowymi ekspertyzami i podjąć działania minimalizujące skutki powodzi, jeśli w niektórych rejonach geograficznych nie da się ich uniknąć? Umacnianie brzegów rzecznych i wałów elementami zielonymi, nie jak dzisiaj betonem, budowa polderów, zakaz dziurawienia gruntu w odległości 50 metrów od stopy wału przeciwpowodziowego, a także budowanie pomp przy wałach – to efektywne sposoby ochrony przeciwpowodziowej, które nie pochłaniają tyle funduszy, ile nasze państwo marnuje na obecnie prowadzoną politykę. W polskich miastach wciąż modne są rury odprowadzające wodę burzową. A czy nie byłoby przyjemniej, łatwiej i bardziej w zgodzie z naturą, sadzić trawniki poniżej poziomu jezdni, na które spływałby nadmiar opadów, sam się oczyszczał i wsiąkał w ziemię? Poziom wód gruntowych nie obniżałby się, a w miastach panowałyby mniej sprzyjające warunki do alergii czy astmy.
Jest wiele pomysłów, co robić z polityką przeciwpowodziową, co z budownictwem nad- i narzecznym, co z rekreacyjnym użytkowaniem wody. Można zacząć o tym szeroko dyskutować, bo z pewnością jest między nimi wiele różnic. Mój postulat jest prosty: stop degradacji, zacznijmy pokojową koegzystencję z rzekami.
