Wszystkie próby upolitycznienia władzy sądowniczej przez koalicję rządową przyniosły nam niewyobrażalną skalę destrukcji polskich sądów. (…) Dziś dzieli nas potężny mur i niezależnie od tego, jak głośno byśmy nie krzyczeli – „ Panie Ziobro, zburz ten mur!” – on będzie stawiał przed nim kolejne palisady i zajadle go bronił, bo na tym murze cholernie mu dziś zależy.
Mimo że wszedł na mównicę powolnym krokiem, starając się za wszelką cenę pokazać spokój i opanowanie, to można było zauważyć zdenerwowanie ministra. Sapanie go zdradziło. Pokazało, że wcale nie jest mu obojętny los jego największego dziecka – Izby Dyscyplinarnej. Walka z „sędziowską korporacją” stała się jego głównym celem politycznym już bardzo dawno. Wchodził na ministerialne korytarze z tym właśnie zadaniem. Każdy polityk ma wartości, z którymi idzie do wyborów. Wartości, które są jego cechą rozpoznawczą. One zwiększają jego więź z elektoratem i stają się bronią przeciw innym rywalom. Lepper prowadził swoich polityków na wojnę z całym światem, przez który „Polska znalazła się w okrążeniu”. Kukiz wypowiedział z kolei wojnę niesprawiedliwemu systemowi wyborczemu. Zbigniew Ziobro postanowił uporać się z sędziowską „kastą”. Trzeba przyznać, że skutecznie zakneblował usta tym, którzy byli mu nieprzychylni. Wykorzystał małe potknięcie koalicji PO – PSL w postaci wybrania o kilku sędziów za dużo w swojej kadencji, żeby przewrócić całe domino ostatecznie prowadzące do przejęcia prawie pełnej kontroli nad władzą sądowniczą. Dlatego właśnie, gdy 24 marca zabrał głos na debacie w Sejmie, praktycznie od razu ruszył do ataku wyprzedzającego, który miał pokazać, że może i PiS się wycofa z niektórych kroków w sądownictwie, ale Solidarna Polska nie zejdzie ze swojego stanowiska ani o milimetr.
Ziobro nie krył się długo z intencją. Od razu wytyczył nową-starą linię frontu. Stwierdził, że to żaden spór o praworządność, tylko o suwerenność. Ma zamiar bronić polskich sądów przed inwazją brukselskich biurokratów. Dostało się Hiszpanom (że im więcej wolno), bezczelnym polskim parlamentarzystom głosującym w PE przeciwko Polsce (bo chcą zepchnąć Polskę Zjednoczonej Prawicy na peryferie europejskiej cywilizacji!) i oczywiście Niemcom (tu lista ich win, przytoczona przez ministra sprawiedliwości, jest naprawdę długa). Zanim przejdę do wyjaśniania tych oczywistych bzdur lidera Solidarnej Polski i zestawiania ich z rzeczywistością, pozwolę sobie wyjaśnić, skąd wzięło się tak mocne uderzanie w narodowe wartości i bronienie rzekomej suwerenności.
Otóż przyjaźń Ziobry z PiS-em dawno już się skończyła. Partia Kaczyńskiego połknęła już praktycznie cały elektorat ziobrystów i wiadome jest, że samodzielny ich start oznaczałby koniec kariery radykałów. Ich naturalnym kierunkiem jest Konfederacja. Wzbudzanie nienawiści do innych państw i polaryzację dyskusji można przecież wpisać w program skrajnej prawicy w Polsce. Ziobro buduje sobie po prostu pozycję negocjacyjną. Dalsze stawianie się PiS-owi prędzej czy później zakończyłoby rządy PiS-u, a otworzyło możliwość przedterminowych wyborów. Co w takiej sytuacji może zrobić Ziobro? Spójrzmy na sytuację w Konfederacji. Sondażowy spadek umieszcza ich coraz częściej pod gilotyną progu wyborczego. Spadek ten jest o tyle boleśniejszy, że partia balansująca na granicy wejścia do Sejmu traci dodatkowo tych wyborców, którzy nie chcą swojego głosu stracić i z dużym prawdopodobieństwem wybiorą tą listę, która na pewno ten próg przeskoczy, nawet jeśli nie do końca się z nią zgadzają. Kolejną ważną kwestią jest walka o wpływy w Konfederacji między narodowcami, a „wolnościowcami”. Początkowo większość poparcia płynęła do tej formacji właśnie dzięki popularności korwinistów. Oni więc mieli kluczowe zdanie w wielu kwestiach i raczej nie przytaknęliby wówczas koalicji z byłym reprezentantem Zjednoczonej Prawicy, którą Korwin często przezywał skrajną lewicą ze względu na wszystkie świadczenia socjalne. Problem jednak w tym, że moim zdaniem w obecnej Konfederacji więcej do gadania ma raczej Ruch Narodowy. Konflikt między Dziamborem a Korwinem stał się prezentem dla Krzysztofa Bosaka – ten został oficjalnym kandydatem na prezydenta całej formacji. Bardzo dobry wynik, jaki w tych wynikach zdobył, tylko przyciągnął do konfederatów kolejne masy wyborców. Krzysztof Bosak coraz częściej pojawiał się w mainstreamowych mediach, a medialne wykreowanie się na szczęśliwego męża i odpowiedzialnego ojca, czuwającego nad konserwatywną rodziną, pozwoliły mu przejąć inicjatywę w swoim środowisku. Wybuch wojny i reakcja „antybanderowskiej” Konfederacji, kreującej się na obrońców polskiego interesu przed ukraińskimi uchodźcami, kradnącymi Polkom mężów nie zadziałała tak, jak się tego spodziewali i wytłukła tej antyeuropejskiej bandzie z głowy marzenia o dwucyfrowym wyniku wyborczym. W gorszym świetle przedstawili się jednak korwiniści, bo o ile wszyscy konfederaci wyrażali sceptycyzm co do pomocy Ukraińcom, o tyle Korwin w swoich niektórych wpisach był jawnie antyukraiński. Taka sytuacja wywołała podział – trójka posłów opuściła partię kierowaną przez ruską onucę i ogłosiła założenie nowej. To jednak oznacza kolejne zwiększenie wpływu narodowców w całej frakcji. Podział po stronie wolnorynkowców spowodował bowiem zwiększenie obecności w mediach właśnie Krzysztofa Bosaka. O ile wcześniej podejrzewaliśmy, że może mieć kluczową rolę, o tyle teraz możemy być pewni, że to on stał się główną postacią Konfederacji. A przecież Bosak wcale nie jest takim wielkim obrońcą wolnego rynku. Ciężko sobie go wyobrazić w takiej roli, skoro każda praca, jakiej w życiu się podejmował, była w praktyce opłacana z naszych podatków. Bardzo młodo został posłem LPR. Był trenerem windsurfingu. Potem podejmował próby ukończenia studiów – każdorazowo kończyły się dla niego niepowodzeniem. Chwilę popracował w biurze jednego z posłów. Wolny rynek nie był więc dla niego zbyt łaskawy. Dlatego właśnie najważniejsze będą dla niego postulaty narodowe i światopoglądowe.
W tym miejscu wracamy do Solidarnej Polski, obierającej coraz bardziej eurosceptyczny kurs, podczas gdy ich koalicjanci próbują się zbliżyć do wspólnot międzynarodowych w obliczu wojny na wschodzie. Już niejednokrotnie SolPolowcy zapraszali na swoje wydarzenia narodowców. To ewidentne wyciągnięcie ręki w ich kierunku miało zapewniać podłoże pod dobre negocjacje. Teraz natomiast ich kroki w prawą stronę stają się jeszcze częstsze niż przedtem. Mogą zapewnić konfederatom kluczowy w kontekście progu wyborczego procent głosów, a Bosakowi zapewnić zdominowanie wolnorynkowców. Ziobro ma więc miejsce, w które może się spokojnie udać. Dlatego Solidarna Polska tak mocno staje w obronie swojej reformy sądownictwa. Teoretycznie malutka partyjka trzyma w szachu cały parlament. Tych kilkunastu posłów jest PiS-owi potrzebne jak woda spragnionemu po długiej wędrówce na pustyni. Ziobro jednak, choć ma tylko jedną, malutką butelkę wody, wie jak wielkie ona ma znaczenie. W przypadku impasu w sprawie sądów, PiS będzie zmuszony do ogłoszenia przedterminowych wyborów, a więc odłożenia przyjazdu funduszy europejskich do Polski o kolejne miesiące. Czy uda mu się zwalić winę na opozycję, skoro ich koalicjanci zagłosują przeciw? Dwunastoprocentowa inflacja i wysokie stopy procentowe wykurzą wtedy z domów ludzi i dopompują głosów opozycji. PiS nie zbierze samodzielnej większości i znowu będzie potrzebował Ziobry do rządzenia. Tym razem jednak w pakiecie z narodowcami, którzy poprą zapewne pisowskie szwindle w sądach w zamian za maksymalne dociśnięcie pasa antyaborcyjnego, albo jakąś ustawę anty-LGBT.
Widzimy więc, że wojna o sądy de facto jest także wojną o wszystko. Skoro już poznaliśmy stawkę – skupmy się na argumentach Zbigniewa Ziobry. Możemy skorzystać z dwóch ważnych wypowiedzi Solidarnej Polski – jednej z przytoczonego wyżej przemówienia marcowego w sejmie, a drugiej z konferencji Ministerstwa Sprawiedliwości analizującej projekt prezydencki. Jednym z argumentów użytych przez to środowisko jest naruszenie swobody suwerennego państwa poprzez wkraczanie UE w sferę zarezerwowaną państwu członkowskiemu – w kreowanie kształtu władzy sądowniczej. Ich zdaniem biurokraci z Brukseli na siłę chcą decydować za nas w tym zakresie. Nie jest to oczywiście prawda. Unia Europejska faktycznie występuje do Polski z oczekiwaniami pewnych zmian. Wiążą się one jednak z naruszeniem równego prawa do sprawiedliwego sądu w całej Unii Europejskiej przez polski rząd. Stricte polityczny sposób wyboru sędziów sprawia, że polscy obywatele w rzeczywistości mają mniejsze szanse na sprawiedliwość w polskich sądach niż obywatele innych państw członkowskich. W takim razie to nie ekspansyjne zachcianki biurokratów z Brukseli, tylko złamanie europejskich zasad przez polski rząd. Zbigniew Ziobro, czytając to od razu, zapewne wyciągnąłby jedną ze swoich tarcz – „Ale Hiszpania i Niemcy też wybierają KRS w sposób polityczny!”. Otóż, nie do końca. Owszem, w Hiszpanii ostatecznie wyboru dokonuje parlament, podobnie jak w Polsce. Tyle, że tam, listę kandydatów ogłaszają sędziowie, a parlament nie ma najmniejszego prawa zmienić kształtu tej listy przed głosowaniem. W Polsce kandydatów zgłaszają kluby w sejmie, a weryfikuje je marszałek. W Polsce lista musi uzyskać 3/5, w Hiszpanii również, ALE u nas w razie niewybrania w tym trybie wystarczy bezwzględna większość – czyli opozycja równie dobrze mogłaby nie przyjść, a wynik byłby taki sam. W Hiszpanii jest potrzebny kompromis między rządem a opozycją. Poza tym w Hiszpanii sześciu członków rady wybiera izba niższa, a sześciu izba wyższa. U nas Senat jest kompletnie pominięty. Widzimy więc, że mechanizm hiszpański o wiele bardziej odzwierciedla to, o czym mówi Ziobro – że obywatele, oddając głos, wybierają skład KRS. U nas ten przywilej wbrew słowom Ziobry mają natomiast tylko ci, którzy oddali głos na koalicję rządzącą, a więc mniej niż połowa głosujących. Widzimy więc – żaden z Ziobry obrońca demokracji.
Przejdźmy teraz do ulubionego przykładu ministra – Niemców. Otóż tam komisja wybierająca sędziów składa się faktycznie z polityków. Tylko że są to politycy wszystkich partii, reprezentujący proporcjonalnie skład Bundestagu. Głos więc ma każda strona polityczna, a nie jak u nas – tylko ekipa rządowa. Warto tu również poruszyć sprawę, którą przywołał Krzysztof Bosak. Stwierdził on, że polski Trybunał Konstytucyjny nie jest pierwszym, który ogłosił wyższość prawa krajowego nad prawem unijnym. Faktycznie, Federalny Trybunał Konstytucyjny u naszych zachodnich sąsiadów również tak uczynił. Różnica jednak polega na tym, że w Solange I ogłosił on, że nie będzie respektował wyższości prawa unijnego, dopóki prawa podstawowe nie uzyskają w tym systemie należytej ochrony. Kiedy już ją uzyskały, w Solange II ten sam trybunał orzekł, że dopóki ta ochrona będzie – RFN będzie respektował wyższość prawa unijnego. Polski Trybunał Konstytucyjny po prostu ogłosił, że nie będzie respektował tych praw niezależnie od warunków, łamiąc zasadę pierwszeństwa – fundamentalną podstawę prawidłowego funkcjonowania całej wspólnoty. Jest różnica, prawda?
Teraz proponuję zająć się ziobrowsko-kaletowską analizą projektu prezydenckiego o Sądzie Najwyższym. Na samym początku jednak zaznaczę, że sam nie uznaję tego projektu za ideał, ani za coś dobrze wróżącego polskiemu sądownictwu. Jest to po prostu projekt, który małymi krokami przybliża nas do kompromisu z Unią, a więc do uzyskania potrzebnych nam wszystkim funduszy z KPO. Powody, przez które nie darzę więc tego projektu sympatią, są zgoła inne niż te Ziobry. Przerażający jest dla mnie na przykład sposób, w jaki rozwiązano problem Izby Dyscyplinarnej. Ma w jej miejsce powstać nowa Izba – Odpowiedzialności Zawodowej – do której ma zostać wylosowanych trzydziestu trzech sędziów. Na razie brzmi dobrze. Problem jednak w tym, że sprawy dyscyplinarne ma rozstrzygać wybrana przez prezydenta z tej trzydziestki trójki jedenastka. Wystarczy więc, żeby wśród całej trzydziestki trójki wylosować przynajmniej sześciu „neosędziów”. Śmiesznie małe jest prawdopodobieństwo wylosowania mniejszej liczby osób wybranych po 2015 roku, niż sześć. Prezydent wrzuca więc tą szóstkę do jedenastki i już – większość orzekających w sprawie dyscyplinarnej jest propisowska. Jak już mówiłem, Ziobro i Kaleta czwartego maja mówili, że martwią ich jednak inne rozwiązania z tego projektu. Pomijając wszystkie ich tezy o dyktacie UE, oddawaniu suwerenności w imię kasy ze wspólnoty – boją się o przewlekłość postępowań. Jest to faktyczne ryzyko, przyznaję. Wystarczy, że któraś ze stron zgłosi chęć sprawdzenia obiektywności sędziego i już postępowanie znika z wokandy nawet na pół roku. Śmieszy mnie jednak ten zarzut, bo to właśnie Ziobro obiecywał skrócenie długości postępowania, a jego reformy ostatecznie spowodowały jeszcze większą w nich obsuwę.
Wszystkie próby upolitycznienia władzy sądowniczej przez koalicję rządową przyniosły nam niewyobrażalną skalę destrukcji polskich sądów. Potrzeba naprawdę długich rozważań i odkrywania kolejnych możliwości na odpartyjnienie tego systemu. Przy obecnym kształcie władzy jest to jednak niemożliwe. Tym bardziej dopóki ministrem sprawiedliwości jest człowiek najbardziej za tą destrukcję odpowiedzialny. W aktualnej sytuacji możemy więc liczyć co najwyżej na małe ustępstwa, które otworzą nam strumień cennych funduszy z UE. Na prawdziwą reformę sądownictwa przyjdzie nam jednak jeszcze długo czekać. Dzieli nas bowiem potężny mur i niezależnie od tego, jak głośno byśmy nie krzyczeli – „ Panie Ziobro, zburz ten mur!” – on będzie stawiał przed nim kolejne palisady i zajadle go bronił, bo na tym murze cholernie mu dziś zależy.
Fundacja Liberte! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi, 14 – 16.10.2022. Partnerem strategicznym wydarzenia jest Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji już wkrótce na: www.igrzyskawolnosci.pl
