Wszelkie afery nie ruszają już mieszkańców, którzy wybaczą władzy wszystko, byle nie dopuścić do rządzenia miastem „tego drugiego stronnictwa”. W tak zabetonowanym środowisku, kandydat drugiej strony nie przejdzie.
Uśmiechnięci, pełni energii, z chustą zamiast garnituru z ciasno zawiązanym krawatem. Z pięknymi hasłami na ustach ogłaszają się jako niezależni kandydaci. Przekonują jak bardzo obrzydza ich krajowa polityka i wypowiadają jej przedstawicielom otwartą wojnę „w imię mieszkańców”. Dopiero po dokładnym przyjrzeniu możemy dostrzec jak wiele elementów ich ubioru i stylu bycia jest zwykłą przykrywką, pod którą kryje się stary system, a piękna chusta powiewa, bo przyczepionym do niej sznurkiem zręcznie kołysze lalkarz – stary partyjny włodarz.
Choć zarzekamy się, że nienawidzimy zmian, to jednak często po cichu ich wyczekujemy. Rutyna staje się po dłuższym czasie nudą, od której wygodnie nam jest po prostu uciec. W takiej sytuacji znajdują się mieszkańcy wielu miast, w których lokalni włodarze zapuścili swoje korzenie w każdym aspekcie życia miasta, szczególnie w miejskich spółkach. Jakakolwiek rotacja w tych organach jest fikcją, realizowaną na potrzeby marketingowe i tworzenie ułudy „świeżości”. Ta ułuda w niektórych miejscach przechodzi na zupełnie inny poziom – do wystawienia „niezależnego” kandydata na prezydenta.
Wiele miast w Polsce jest pochłonięte PO-PiSowską wojną. Jedna strona trzyma twardo całe miasto, a druga występuje w roli opozycji totalnej. W konsekwencji co wybory toczy się między dwoma stronnictwami wojna totalna. Jej wynik rzadko jednak nas zaskakuje. I platforma i PiS mają w Polsce swoje bastiony. Miasta zdobyte już dawno temu, w których każdy ich kandydat wygrywa wybory w cuglach. Wszelkie afery nie ruszają już mieszkańców, którzy wybaczą władzy wszystko, byle nie dopuścić do rządzenia miastem „tego drugiego stronnictwa”. W tak zabetonowanym środowisku, kandydat drugiej strony nie przejdzie.
Tak powstają więc kandydaci niezależni. Pierwszy ich rodzaj. Przemycony pod płaszczykiem niezależności kandydaci partii, która sama na tyle wielki elektorat negatywny, że nie przebije betonowego muru. Zamiast walić w niego głową, wrzucają swojego „niezależnego” kandydata w wielkim koniu trojańskim.
Istnieje jednak gorszy rodzaj kandydatów niezależnych. Są to kandydaci niezależni od tych głównych partii politycznych. Ta niezależność jest jednak w rzeczywistości o wiele gorsza, bo w gruncie rzeczy nikt nie jest w pełni niezależny. My po prostu nie wiemy od kogo taki człowiek jest zależny. W takiej sytuacji do gry wchodzą ukryci gracze, rozgrywający szachy polityczne naszym kosztem. Właściciele wielkich fabryk, przedsiębiorstw niekoniecznie lubianych w mieście rzucają tony pieniędzy na człowieka, który ma być „wreszcie kandydatem ludzi”. W ten sposób ci wielcy ludzie mający swoje własne interesy i wielkie środki finansowe na ich realizację znajdują to, czego brakowało im do tej pory – poparcie ludzi. Ci ludzie manipulowani kłamstwami o pięknej nowej rzeczywistości wolnej od starych koneksji i nepotyzmu idą do wyborów rozentuzjazmowani, żeby wybrać wreszcie rozwiązanie wszystkich ich problemów. Prawdziwy problem majaczy jednak dopiero na horyzoncie. Wtedy, gdy ten wspaniały, niezależny kandydat po zwycięstwie wyborczym podpisze zgodę na wybudowanie nowej fabryki, spalarni śmieci, czy innej niechcianego wielkiego zakładu.
W zbliżających się wyborach samorządowych kandyduję do Rady Miejskiej w swoim mieście, więc najprościej mi o takich zjawiskach pisać na lokalnych przykładach. W Inowrocławiu niektórzy widzą w tych wyborach szansę na polityczne przesilenie i zmianę władzy. Z tego powodu swoją kandydaturę w wyborach prezydenckich zgłosiły aż cztery osoby „niezależne”. Jedna z nich z ramienia prawa i sprawiedliwości zasiadała kilka kadencji w różnych radach, a przez dwa tygodnie pełniła obowiązki prezydenta mocą rozporządzenia pisowskiego wojewody. Druga niezależna kandydatka przez kilka lat była wiceprezydentką, a nawet zasiadała w zarządzie spółek miejskich. Dzisiaj na jej banerach widnieją piękne podpisy „Nie róbmy polityki. Twórzmy miasto”. Liderem jej listy do Rady Miejskiej w moim okręgu jest Przewodniczący Rady, słynący z umiejętności ubezpieczenia wszystkiego, czego ubezpieczenie, nawet w pokręcony i bardzo absurdalny sposób, wydaje się możliwe. Kolejny kandydat na prezydenta kampanię wyborczą prowadzi de facto od sierpnia, pół roku przed rozpoczęciem formalnej kampanii, wydając potężne pieniądze, dosyć wielkie jak na właściciela szkoły jazdy z kilkoma pojazdami.
Może się zdarzyć, że kandydat niezależny będzie naprawdę kandydatem ludzi, bez żadnego cichego wsparcia lokalnych magnatów. Przy takich kandydatach radzę sprawdzać i weryfikować dokładnie ich jedną umiejętność – skuteczność. Czy bowiem niezależny kandydat, który trzykrotnie musiał podchodzić do rejestracji listy, żeby w końcu uzyskać uchwałę o przyjęciu rejestracji będzie prezydentem skutecznym? Czy będzie w stanie prowadzić ciężką i skomplikowaną politykę miasta, wymagającą wnikliwego zapoznania się ze specjalistyczną dokumentacją, gdy nie jest w stanie zarejestrować szybko i skutecznie list wyborczych, a jego pełnomocnikiem jest żona? Taki kandydat nie ma po prostu struktury ludzi odpowiednio przygotowanych do pełnienia w mieście funkcji publicznych. Prawdziwego sztabu ludzi gotowych do przejęcia władzy w mieście nie tylko z dobrodziejstwem inwentarza, ale z całą skrzynią wyzwań stojących nie tylko przed nowym włodarzem, ale przed jego drużyną. Bo nikt nie rządzi samodzielnie.
W najbliższych wyborach każdemu czytelnikowi życzę, aby głosował na ludzi, których zna. Często mieszkamy obok siebie i mamy wspólne zmartwienia i problemy. Wiemy kto i jak sobie z nimi radzi. Wiemy kto naprawdę zna nasze potrzeby, bo te potrzeby są jego własnymi. Wiemy, że pochodzi z naszego miasta i rzeczywiście o to miasto będzie dbał, jeśli nie dla nas, to dla siebie i dla swojej rodziny. Takich kandydatów drodzy czytelnicy Wam życzę.