Trochę jest wstyd pójść do kina na Wstyd albo Sponsoring. Oba filmy są reklamowane bezwstydnie. Oba są o seksualności. Oba są o nas. O mężczyznach i kobietach. O relacjach. Ale przede wszystkim o samotności. O tym, że boimy sie kochać ludzi.
Tymczasem każda miłość, może być ostatnią miłością na ziemi.
Po drodze do kina mijamy billboardy. Na nich piękne kobiety reklamują swoje ciała. Dopiero potem jakieś ubranie, perfumy. Produkt. Za szybą kiosku okładka popularnego magazynu dla kobiet i tekst zapowiadający artykuł – 10 pozycji, które przeniosą Cię w krainę rozkoszy. W tym zdaniu wyróżnia się słowo „Cię” (nie „Was”). To taki wyraz emancypacji?
Nagość, seksualność jest oswojoną, jest oczywistym elementem naszej rzeczywistości. Możemy ją kupić. Wstyd zaczyna się wtedy gdy dotykamy intymności. Słabości.
O mężczyznach
Na ekranie kinowym pojawia się postać mężczyzny. Brandon, bohater filmu Wstyd, leży w niebieskiej pościeli. Sam.
Steve McQueen, reżyser filmu, wprowadza nas w studium samotności. Samotności obezwładniającej. Jego bohater żyje tak, żeby nie czuć. Jest singlem. Jest karierowiczem. Jest uzależniony od pornografii. Jest w pułapce swojej samotności. Oswojonej samotności.
W dużej (w tym przypadku nowojorskiej) metropolii, samotność oswaja się tak; pracuje się w dużej korporacji. Każdy w swoim boxie, przeszklonym akwarium. Twarze współpracowników ogląda się przez szybę, ewentualnie przy ekspresie z kawą. Mieszka się w ekskluzywnym apartamentowcu. Przed sąsiadami chronią dobrze wyciszone ściany. Na ulicy anonimowy tłum. W barze single, którzy chcą seksu bez zobowiązań. I go dostają. A jeśli nie, to w komputerze czeka zawsze gotowa i chętna pornografia. Albo telefon i prostytutka. Wszystko można kupić. Wszystko ma swoją cenę. Wystarczy wyjąć portfel.
O kobietach
Na telefon i mężczyznę z portfelem czekają Lola i Alicja. Obie marzą o drogich kosmetykach. O pięknych domach. Pięknym ekskluzywnym życiu. Jak z billboardu, który mijają gdy idą do kolejnego klienta, kolejnego sponsora.
Loli nie przeszkadza zapach obcego ciała, spermy. Jej przeszkadza zapach biedy. Alicja jest Polką. Przyjeżdża do Paryża i przeszkadza jej to, że nie może kupić sobie drogich butów. Nie może znaleźć mieszkania. Dlatego znajduje sponsora. Pan jest miły. I mieszkanie, które jej wynajmuje jest miłe. W ogóle mieszkać w Paryżu jest miło.
Ci mężczyźni są najnormalniejsi w świecie. I są w stanie zapewnić Loli i Alicji namiastkę wielkomiejskiego luksusu. Tych dziewczyn szuka Anna, reporterka kobiecego magazynu.
Anna ma świetną pracę, dobrze zarabiającego męża, dzieci, piękny dom. Wszytko to, o czym marzą bohaterki jej reportażu. Ale w tym spełnionym marzeniu jest nieszczęśliwa. Jest samotna.
O Wstydzie i Sponsoringu
Oba filmy są o miłości. O tej do której tęsknimy. I której nie da się kupić. Która wymyka się chwytom marketingowym.
Steve McQueen obnaża męskie i przede wszystkim ludzkie słabości. Na ekranie nie seks, nie pornografia zawstydzają, ale strach przed prawdziwym przeżyciem. Brandon żyje tak, żeby nie czuć. Porusza się w ascetycznej, bezosobowej (genialnie sfotografowanej przez Seana Bobbitta) przestrzeni. Ten film to operacja. Dotyka ciała, które uodporniło się na emocje inne niż te kupione. Inne niż te, które możemy projektować. Za które można zapłacić. To ciało płacze gdy na scenie pojawia się Sisi, siostra Brandona i piosenka „New York, New York”.
Ten film to bardzo intymne, bardzo silne przeżycie. Bardzo prawdziwe. Bardzo szczere.
Z każdą sceną samotność Brandona staje się naszą samotnością. Nie ma znaczenia płeć. Samotność nie ma płci. W dobrze skrojonym dramacie można przejrzeć sie jak w lustrze. Wstyd to krzywe zwierciadło skrzywień każdego człowieka. Jego intymności. Jego słabości.
Są filmy, które bolą i te, po których wychodzimy z kina obojętnie. Które kończą się gdy na ekranie pojawiają się napisy. Wstyd boli. Sponsoring efektownie opowiada niewygodną historię naszych czasów.
To historia o prostych dziewczynach, które ciałem płacą za swoje marzenia o wygodzie, o luksusie. Opowieść o nich jest zderzona z obrazem kobiety, która ma wszytko to, co one chciałyby mieć. A jednak nie czuje, że żyje. Tak jakby wygodne życie znieczulało, sprawiało, że jesteśmy obojętni. To świat rytuałów. Śniadanie. Dzieci wychodzą do szkoły. Mąż do pracy. Kolacja. Praca. Obowiązki. Z dnia na dzień. I przychodzi taki dzień, kiedy chcesz, żeby zabolało, żeby poczuć ciało, poczuć emocje. Poczuć, że żyjesz. Właśnie tego dnia poznajemy Annę. Ale z tego poznania nic nie wynika. Prześlizgujemy się przez ten dzień. Przez tę historię. Obojętni. Nic nie boli. Jej historia nie jest naszą historią. Przynajmniej nie jest tak opowiedziana. Przez prawie dwugodzinny seans, nie staje się naszą historią. Ciekawi. Intryguje. Kokietuje świetnymi zdjęciami Michała Englerta. Cudowną grą aktorską. Gwiazdorskimi nazwiskami. I dalej nie ma nic.
To film płytki. Szkicuje kilka tematów, które mogłyby zaboleć. Tymczasem są zaledwie zasygnalizowane i zbanalizowane.
Ofiary braku miłości
Tylko niektórych stać na to, by być sponsorami, ale prawie każdego stać na to, żeby kupić drinka.
Wchodzisz do baru. Kupujesz drinka. Sobie. Jej. Jak ci się poszczęści to kolejnego wypijecie w mieszkaniu. A potem w łóżku. I być może rano ona nie będzie chciała zostać na śniadaniu. To dobrze, bo kolejnego dnia jest kolejny bar, kolejny drink i kolejna okazja. I mogłoby się wydawać, że relacje międzyludzkie skomercjalizowały się. Łatwo je kupić. Wymienić. Oddać. To wygodne. Szybkie. Nie wymaga zaangażowania. Nie wymaga poświęceń.
Świat konsumpcjonizmu to świat prostych wyborów. Tych, które oddalają nas od prawdziwego przeżycia.
Emocje zatrzymują się gdzieś w okolicach pasa. Piotr w rozmowie z Tomaszem Kwaśniewskim (Duży Format nr 8/966) mówi, że dorastanie mężczyzn polega na tym, by zintegrować serce i penisa. W świecie szybkich drinków nie trudno być Casanovą, ale coraz trudniej jest stworzyć relację inną niż tylko fizyczną. To wymaga czasu. Integracja penisa z sercem musi pochłonąć parę ofiar.
A gdy pewnego dnia zakochasz się, nie będzie ci łatwo – mówi do Michela jego kolega z pracy w filmie Ostatnia miłość na ziemi.
O miłości (w czasach zmysłowej epidemii)
Są mężczyźni. Tacy jak Brandon. Jak Michel. Nie lubią gdy dziewczyna zostaje w ich łóżku do rana.
Są kobiety. Ofiary tych mężczyzn. Jest nadzieja. Zapowiada film głos z offu. I jest ciemność.
Są razem. Kobieta i mężczyzna. Michel i Susan.
Na początku są bardzo ostrożni. Są ze sobą tylko fizycznie. Każde z nich ma jakąś przeszłość, jest po jakiś przejściach. Po chwili tracą dla siebie głowę. Zakochują się. A potem… nieznany wirus wywołuje dziwną chorobę. Ludzie tracą zmysły. Smak. Węch. Słuch. Wzrok…
Ostatnia miłość na ziemi to film o obezwładniającej sile miłości. Gdy przekroczy się granicę strachu za nią jest szaleństwo, obłęd, szczęście. Wystarczy zaryzykować.
David Mackenzie w niebanalny, przewrotny sposób opowiada banalną historię.
Jest ona. Jest On. Oboje są samotni. Spotykają się. Nieufnie. A potem nagle wybucha miłość i epidemia. Ten film nie łudzi nas kłamstwem o tym, że każda miłość jest inna, niepowtarzalna. On wynika z przeświadczenia, że każda miłość oglądana z zewnątrz jest szaleństwem. Jest śmieszna, bo ciągle powtarza ten sam schemat. Wszystko już było. Dlatego Mackenzie ubiera ten banał w katastroficzny dramat. Nie wiadomo czy to szaleństwo jest ich projekcją, czy czymś zupełnie niezależnym od nich. A może taka jest właśnie prawdziwa miłość. Paraliżuje. Świat znika. Istnieją tylko oni. A może to obraz świata, który nie istnieje bez prawdziwej miłości. Bez ciepła, dotyku, obecności. Może to obraz naszego świata, w którym emocje są filtrowane przez technikę. Komputer, telefon. Skype, Facebook. Nie pachną. Nie smakują. Nie można ich zobaczyć. Dotknąć.
Może to obraz świata, w którym mamy coraz mniej czasu na to, żeby spotkać drugiego człowieka i w efekcie boimy sie tego spotkania. Boimy się kochać ludzi.
Filmy, które bolą
O miłości, o samotności, o granicy czucia i o uczuciach można opowiadać banalnie. I zazwyczaj jest banalnie. Zazwyczaj są serwowane nam romanse podgrzewane happy endem. Są filmy i reżyserzy, którzy mają w sobie szczerość i tą szczerością umieją się dzielić. Ich refleksja może być naszą refleksją. Umownie, za pomocą fikcyjnych obrazów docierają do tego co intymne, co chowane pod maską codzienności skrojonej na potrzeby rzeczywistości, w której żyjemy, według norm. Norm, które każą uśmiechać się, nawet gdy boli. Sponsoring mógłby zaboleć, tymczasem ładnie się go ogląda. Ostatnia miłość na ziemi to obraz świata, w którym jest wiele bólu, ale i sposoby na radzenie sobie z nim. Wstyd – boli.