Alijew dołączył do grona niemal setki azerskich więźniów politycznych, którzy trafili za kratki bo odważyli się skorzystać z gwarantowanych im konstytucyjnie praw.
Choć żaden z niesłusznie więzionych dziennikarzy czy aktywistów nie zasłużył na swój los, surowy wyrok dla Intigama Alijewa, prawnika i laureata międzynarodowych nagród praw człowieka, jest szczególnie szokujący.
Miałam okazję poznać Alijewa na wiosnę 2011r. Podróżowaliśmy razem do Gandży, drugiego co do wielkości miasta w Azerbejdżanie, na proces młodego aktywisty. Alijew, którego z powodów politycznych nigdy nie przyjęto w szeregi izby adwokackiej, nie mógł oficjalnie reprezentować oskarżonego, ale uparł się, że będzie służył bezinteresowną pomocą i nieoficjalną poradą prawną.
Na oko niepozorny i łagodny, zaimponował mi wtedy siłą z jaką stawał w obronie demokratycznych wartości.
Dopiero później dowiedziałam się, że żaden inny azerski prawnik nie zgłosił tylu spraw do Europejskiego Sądu Praw Człowieka co Intigam Alijew – łącznie ponad 200. Wygrał niemal 40 z nich, a 30 kolejnych czeka na decyzję.
Podczas, gdy wielu jego kolegów z branży jak ognia unikało spraw politycznych, dla Alijewa sprawy polityczne stanowiły jego portfolio.
„Jeśli wiesz, że postępujesz właściwie , czegóż tu się bać. Strach nigdy nie jest dobrym doradcą,” argumentował.
Łatwo mówić, ale w autorytarnym kraju takim jak Azerbejdżan, gdzie można wylądować w więzieniu za niepoprawny politycznie status na Facebooku, praca na rzecz praw człowieka wymaga szczególnej odwagi.
Represje przeciwko działaczom społeczeństwa obywatelskiego nasiliły się latem zeszłego roku, na fali politycznych zmian na Ukrainie. Czołowe osobistości kraju, w tym wielokrotnie nagradzana na świecie dziennikarka śledcza Hadidża Ismajlowa, obrońca praw człowieka Rasul Dżafarov (niedawno skazany na 6,5 roku więzienia) i dziesiątki innych, trafili za kratki na podstawie wątpliwych oskarżeń.
Azerbejdżan jest niechlubnym liderem regionu jeśli chodzi o liczbę więźniów politycznych – ma ich niemal dwukrotnie tyle, co Białoruś i Rosja razem wzięte.
Dwa lata po naszym pierwszym spotkaniu zobaczyłam Intigama Alijewa w Pradze, gdy odbierał nagrodę czeskiej organizacji People in Need za swój wyjątkowy wkład w pracę na rzecz praw człowieka.
Wyróżnienie przyjmował z pokorą i skromnością. – Naprawdę nie było nikogo innego kto bardziej by zasłużył na tę nagrodę? – pytał z niedowierzaniem.
Taki już był. Zawsze przejęty troską o innych, nigdy o siebie.
Nigdy nie skorzystał z rozlicznych ofert emigracji za granicę, nawet w obliczu niebezpieczeństwa aresztu. Nie mógł i nie chciał zostawić ludzi, którym na co dzień pomagał.
„Dysydentem nie zostaje się z dnia na dzień, bo właśnie postanowiłeś wybrać tę niezwykłą ścieżkę kariery – pisał czeski dysydent Vaclav Havel. „To osobiste poczucie odpowiedzialności i szereg złożonych okoliczności zewnętrznych wrzucają cię w wir wydarzeń.”
Jak i Havel, ceniony literat i dramaturg, którego pokojowe protesty doprowadziły w końcu do obalenia komunistycznego rządu dawnej Czechosłowacji, Alijew wcale nie zamierzał zajmować się polityką. To trudna sytuacja w ojczyźnie, ogromna odwaga osobista i poczucie odpowiedzialności skierowało go na drogę współczesnego dysydenta.
W Czechach i Norwegii doprowadziła go do prestiżowych nagród. W Azerbejdżanie – prosto do więzienia.
„W Azerbejdżanie ci, którzy zajmują się obroną praw człowieka, piszą o korupcji i fałszerstwach wyborczych, uznawani są za kryminalistów. Więc i ja jestem jednym z tych kryminalistów. Nie martwcie się o mnie. Pomóżcie pozostałym więźniom politycznym,” – apelował Intigam Alijew po swoim aresztowaniu w sierpniu ubiegłego roku.
Komentarz ukazał się na łamach czeskiego dziennika „Lidove Noviny” i na stronie anglojęzycznej wersji magazynu „Nowa Europa Wschodnia”.