Partie polityczne wystawiają swoich kandydatów na prezydenta Warszawy. Zazwyczaj są to osoby powszechnie rozpoznawalne. Pojawiła się próba zupełnie innego podejścia.
PO, PiS, Europa Plus, Solidarna Polska i SLD wystawiają swoich kandydatów opierając się na wzorcach znanych od lat: działacz polityczny, najlepiej o znanym nazwisku, ale bez zakorzenienia w sprawach ściśle lokalnych. Żaden z partyjnych kandydatów nie bywa na debatach publicznych, od których aż wrze w Warszawie. Żaden nie wypowiada się na aktualne, ważne tematy lokalne. Ponieważ odzywają się tylko w sprawach ogólnokrajowych nic nie wiadomo o ich poglądach na stołeczną przestrzeń publiczną, komunikację, gospodarkę odpadami, ciszę nocną, reprywatyzację. Sprawia to wrażenie jakby Warszawa zupełnie ich nie obchodziła, a kandydowanie było jedynie ich pustą ambicją i zadaniem politycznym powierzonym do wykonania przez partię.
Ta ewidentna słabość kandydatów partyjnych otwiera furtkę dla kogoś „spoza układu politycznego.” Od dawna mówi się, że warszawiacy „kupiliby” kogoś autentycznie oddolnego, zaangażowanego w sprawy lokalne. Wśród ruchów miejskich od dawna wyczuwa się ciśnienie na odejście od formuły działania niepolitycznego i wykorzystania społecznej niechęci do zawodowych, rasowych polityków. Odpowiedzią na ten popyt stara się być Joanna Erbel, która w czwartek, 20 marca ogłosiła swoją decyzję o kandydowaniu. Ta bardzo znana w środowisku lokalnych działaczy doktorantka socjologii o radykalnych, lewicowych poglądach jest związana z ruchami anarchistycznymi, z Kongresem Ruchów Miejskich, Krytyką Polityczną i Partią Zieloni, z ramienia której bez powodzenia kandydowała na radną w 2011 roku i obecnie kandyduje na prezydenta Warszawy.
Działalność miejska czy polityka?
Dwa lata temu wraz z grupą anarchistów włamała się do zamkniętego Baru Prasowego przejmując go w celu wydawania darmowych posiłków dla ludności. Występowała też z poparciem dla squattersów zajmujących prywatne pustostany, dla Piotra Ikonowicza utrudniającego akcje komornicze, dla akcji oburzonych w Krakowie i Warszawie i protestujących przeciwko organizacji EURO 2012 w Polsce. Ma ogromne poparcie „Gazety Stołecznej” (lokalny dodatek do „Gazety Wyborczej”) i co jakiś czas występuje jako bohaterka dużych artykułów w „Newsweeku”. W 2013 „Newsweek” zamieścił całostronicowy artykuł, w którym opowiadała o swoje poliamorii (miłość na raz do więcej niż jednej osoby), kilka miesięcy później kolejny, w którym mówiła o swoim biseksualizmie, a w styczniu b.r. kilkustronicowy wywiad, w którym wyraziła poglądy na tematy gospodarcze. Jest przeciwniczką dużych zagranicznych inwestorów, którzy jej zdaniem zniewalają pracowników, pozbawiają ich praw pracowniczych i stawiają w sytuacji wegetacji, bo taką strategię przyjęło państwo, a w dodatku nie płacą podatku lokalnego i nie przyczyniają się do rozwoju.
Dotychczasowe jej wypowiedzi i działania szły na konto działaczki miejskiej. Jednak ogłoszenie decyzji o kandydowaniu stawia pod znakiem zapytania dotychczasową szczerość intencji. W Warszawie mówiło się od dawna, że będzie kandydować, ale sama zainteresowana publicznie tego nie potwierdzała, przedstawiając się jako niezależna działaczka społeczna. Teraz, kiedy okazało się, że ma przygotowaną kampanię partyjną łatwo zadać pytanie czy dotychczasowa aktywność była rzeczywiście bezinteresowną działalnością dla mieszkańców czy tylko przygotowaniem do politycznej kariery.
Salon vs. życie szarych ludzi
Intensywna działalność dała jej dużą popularność środowiskową, ale niemal żadnej rozpoznawalności powszechnej. Okazuje się, że trwała obecność w elitarnym świecie nawet pomimo poparcia części mediów nie daje przełożenia na poparcie tych, którzy z założenia mieli być podstawą elektoratu, czyli ludzi niezasobnych i zmarginalizowanych życiowo. Daje o sobie znać rozdźwięk pomiędzy elitarnością, salonowym opowiadaniem o biedzie i posługiwaniem się skomplikowaną terminologią naukową, a deklarowanym egalitaryzmem. Brak prawdziwego zakorzenienia w społeczeństwie przynosi teraz złe skutki. Nic dziwnego, że jak na razie wydaje się, że jej kandydatura stanowi co najwyżej ciekawostkę socjologiczną. Dotychczas była tak mało znana wśród wyborców, że jej nazwisko w ogóle nie było uwzględniane w badaniach opinii społecznej dotyczących wyborów prezydenckich w Warszawie.
Przed Joanną Erbel trudne zadanie zdobycia głosów w najbogatszym mieście w Polsce. Jeśli chce zdobyć szerokie poparcie musi udowodnić, że faktycznie ma kontakt ze zwykłymi ludźmi, że zna ich sprawy z własnego doświadczenia, a nie tylko z książek. To trudne dla osoby bardzo młodej, nie posiadającej rodziny, pochodzącej z zamożnego środowiska, obracającej się w świecie drogich, modnych kawiarń i naukowych dysput. W dodatku wizerunek osoby daleko wykraczającej poza normy mainstreamu na pewno nie pomoże w zdobyciu ponad 50% głosów. Trzeba ją podziwiać za podjęcie ryzyka, bo jeśli wyborów nie wygra to utraci zaufanie jakim cieszą się w mediach i w społeczeństwie bezinteresowni działacze społeczni, a zyska złą sławę i niechęć, którą zwyczajowo są obdarzani w Polsce politycy.