Media poszukują Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, aby dać odpowiedź na pytanie, które od kilku tygodni jest zadawane w prywatnych rozmowach przez dziennikarzy i wyborców: czy ktoś wie czy kandydatka PO jeszcze kandyduje? Ostatnio znowu zaczęła się pokazywać, mimo że w marcu ogłosiła bojkot. Trzy dni temu pojawiła się w GW informacja, że kierownictwo jej partii zdecydowało, że Kidawa ma się nie wycofywać z wyborów. To jest najdziwniejszy przekaz wyborczy od lat. To ma zachęcić wyborców? Przecież z tego wynika, że kandydatka jest załamana, że nie chce, albo nie ma siły kandydować, albo nie widzi sensu tej pracy, ale partyjni bossowie zabronili jej dezercji.
Wcześniej ogłosiła, że nie będzie prowadzić kampanii. Ta decyzja wprawia w osłupienie. Dlaczego kandydatka nie chce prowadzić swojej kampanii? Przecież inni kandydaci to robią. Kidawa powiedziała, że nie ma sensu robić kampanii w czasie pandemii, bo ludzi teraz nie interesują wybory, tylko pandemia. To niech mówi o pandemii. Po prostu.
Inni kandydaci tak robią i wypadają lepiej niż na początku kampanii. Mają dużo mniej pieniędzy, dużo mniejszy i słabszy aparat partyjny i sztab PR, a mimo to pracują. Nawet w czasie pandemii można prowadzić kampanię w internecie, ta pandemia nie ma tu nic do rzeczy. A jeżeli ma, to właśnie tyle, że ludzie teraz całymi dniami siedzą w necie.
Inni kandydaci codziennie zwołują briefingi prasowe. Dziennikarze przychodzą, mikrofony trzymają na długich tyczkach, i w obrazie telewizyjnym wychodzi z tego niemal normalna kampania wyborcza.
Zachowanie MKB jest zupełnym zaskoczeniem i trudno o analogię. Ani w Polsce, ani na świecie. Zupełne kuriozum.
Albo ktoś chce być prezydentem albo nie. Wyborcy powinni mieć jasną sytuację. Przecież żeby wygrać, albo przynajmniej zrobić dobry wynik, to najważniejsze, zdecydowanie najważniejsze jest bardzo tego chcieć.
Ta dziwna, trudna do wyjaśnienia sytuacja będzie miała konsekwencje polityczne. W wyborach prezydenckich chodzi nie tylko o to, żeby je wygrać, ale też żeby skonsolidować swoich wyborców. W 2000 r. Unia Wolności zdecydowała się nie wystawiać kandydata i w efekcie jej elektorat został porzucony i zagarnięty przez konkurencję. Wtedy zwolenników UW zagospodarował Andrzej Olechowski, zrobił wynik, a następnie razem z Tuskiem i Płażyńskim stworzyli Platformę Obywatelską. UW przestała istnieć.
20 lat później PO popełnia błąd, dzięki któremu kiedyś mogła powstać.
I nic tu nie pomoże niedawna aktywizacja Borysa Budki, który w ostatnich dniach pokazuje się w mediach o wiele częściej niż Kidawa i promuje swoje dość ekstrawaganckie, niezbyt czytelne pomysły polityczne, chyba z góry skazane na porażkę. Taka skomplikowana gra polityczna jest zrozumiała jedynie dla koneserów polityki. Miliony zwykłych wyborców rozumują prosto: jak jest kampania prezydencka, to chcą usłyszeć kandydatkę na prezydenta. Tu się nie obejdzie bez śmiałej, aktywnej kandydatki.
Jeżeli MKB się nie ogarnie, to wyborcy siedzący w domach i godzinami oglądający internet i telewizję przerzucą się na innych kandydatów, a zatem również na ich partie. Polityka nie znosi próżni, jeżeli nie ma kandydata PO, to wyborcy PO przejdą do innych kandydatów i partii. W efekcie możemy mieć rewolucję sondażową na scenie politycznej, bo przecież ci wyborcy na kogoś chcą głosować. Nawet jeżeli nie mają zamiaru wziąć udziału w fejkowych wyborach (jak ja), to chcą usłyszeć swój głos od polityków, chcą zobaczyć, że ktoś sensowny w tym całym bałaganie czuwa, ma pomysły, jest gotowy pracować, nadaje się do przywództwa.
I kiedy PO niczego im nie proponuje, to przeniosą poparcie na inne partie. Przecież w startowaniu Hołowni głównie o to chodzi, żeby wykreować partię, a wybory prezydenckie są tylko okazją. PSL od dawna chce być partią nie tylko chłopską, ale małomiasteczkową, partią polskiej prowincji. Dezercja PO to dla PSL dar niebios.
Jeżeli ten dziwny bezruch Kidawy-Błońskiej dotrwa do wyborów, to najpierw będzie przegrupowanie sondażowe. Jeżeli ono się utrzyma w następnych tygodniach, to drugim krokiem będzie panika wśród polityków PO, którzy w takiej sytuacji nie będą myśleć o partii, tylko o własnej przyszłości. Ich przywiązanie do PO jest wyłącznie funkcją osobistych korzyści. Partia będzie tu tylko workiem z pieniędzmi, a raczej workiem subwencji z budżetu państwa, którą żal tracić i stanie się jedynym hamulcem ucieczki do innych partii. Albo atutem w negocjacjach nad powołaniem nowego bytu politycznego z innymi politykami.
Wydaje mi się, że w PO już mają świadomość, że płyną w kierunku góry lodowej, ale nikt nie wie co z tym zrobić, a natura każe im dbać przede wszystkim o własne cztery litery, a nie o partię.
Jakieś zmiany z tego się pojawią, z tego bałaganu coś się wyłoni, to nie może tak trwać wiecznie. Co najmniej od października wielu czekało na klęskę MKB i snuło plany, knuło. Tylko jeszcze nie wiadomo co się z tego wyłoni.
