To w sumie zabawne, że to, kto zostanie premierem, zależy od sprawności radzenia sobie w jednominutowych wystąpieniach publicznych w trakcie telewizyjnych debat. Podczas tych krótkich przemów, w czasie których politycy starają się zaprezentować nam jako jedyni zbawcy kraju a przy okazji spektakularnie zaorać przeciwników, wielu ludzi podejmuje decyzje komu powierzyć rolę szefa rządu. Wygrywa ten, kto okaże się sprawniejszy w samochwalstwie, tanich żartach i kłamstwach ubieranych w szaty obietnic wyborczych. To trochę tak, jakby prezesów wielkich korporacji wybierać spośród utalentowanych cyrkowców…
Premier w naszym systemie politycznym ma naprawdę sporą indywidualną władzę i duży zakres odpowiedzialności. Jego praca to nie tylko posiedzenia rządu, przyjmowanie zagranicznych gości i przemówienia przed kamerami. To przede wszystkim nadzór nad kilkunastoma ministrami, rozwiązywanie konfliktów między nimi, podejmowanie trudnych decyzji w sytuacjach kryzysowych. Premier musi być w stanie myśleć strategicznie, analizować skomplikowane sytuacje i podejmować decyzje, które będą służyć interesowi zbiorowemu, godząc różne partykularyzmy. To praca, która wymaga elastyczności, odporności na stres i gotowości do działania na wielu frontach równolegle. Szef rządu ma być jednocześnie dyplomatą, strategiem i liderem. Żeby wygrać debatę przedwyborczą wystarczą popisy przed kamerą, sprawne powtarzanie gotowych frazesów i refleks stand-upera, jednak nie wiele ma to wspólnego z kompetencjami potrzebnymi do sprawowania funkcji premiera.
Gdyby więc traktować wybory jako proces rekrutacji na najważniejsze urzędy w państwie, to jest on kompletnie dysfunkcjonalnie zorganizowany. Chyba tylko w polityce wybór na najbardziej wymagające stanowiska prowadzony jest w sposób kompletnie nie pozwalający na sprawdzenie u kandydatów kluczowych kompetencji. Dużo w tym winy dziennikarzy, którzy nie są w stanie zorganizować politykom innych form zaprezentowania wyborcom własnych kwalifikacji do rządzenia państwem niż pseudo debaty będące absolutnie niestrawną telewizyjną papką.
Może nadszedł czas żebyśmy przestali się zadowalać tym pajacowaniem przed kamerami i zażądali widowiska na wyższym poziomie, w formule która pozwoli kandydatom ze sobą merytorycznie podyskutować, pospierać się na poważnie, zaprezentować swoje kompetencje. O tym, że to jest możliwe przekonują telewizyjne formaty z czasów gdy Telewizja Publiczna starała się wykonywać swoją ustawową misję i zatrudniała dziennikarzy, a nie partyjnych funkcjonariuszy. Przykładem takiej debaty było telewizyjne starcie z 2011 roku, pomiędzy Leszkiem Balcerowiczem a Jackiem Rostowskim na temat zmian w OFE. Sensowne argumenty padały z obu stron, widz miał szansę wyrobić sobie opinię i na temat reformy systemu emerytalnego i o samych politykach. Dlaczego w mediach przed wyborami nie udało się zorganizować żadnych tematycznych debat, pozwalających posłuchać rozmów liderów o problemach gospodarczych, o migracji, polityce zagranicznej, czy choćby pomysłach na ratowanie edukacji, czy służby zdrowia?
Nie stawiamy kandydatom na najwyższe państwowe urzędy takich wymagań. Chcemy taniej rozrywki, dostajemy klaunów. Zamiast poważnej wymiany argumentów i prezentowania swoich kompetencji oczekujemy od nich żonglowania bon-motami, zapasów w błocie, po których również widzowie wychodzą pobrudzeni. Pobrudzeni, zniechęceni do polityki, zażenowani poziomem ludzi, którzy mają nami rządzić. Wygrywają na tym populiści, którzy w poważnej debacie nie mieliby szans, ale dla odmiany w błaznowaniu i obrzucaniu się błotem radzą sobie znakomicie.
Powtórzmy – sprawność w jednominutowych wystąpieniach telewizyjnych nijak się ma do kompetencji potrzebnych do dobrego sprawowania funkcji premiera. Na tym stanowisku liczą się inne kompetencje i umiejętności. Dlaczego więc, do cholery, ekscytujemy się kto najlepiej wypadł i czy Tusk zaorał Morawieckiego przypomnieniem co ten mu kiedyś doradzał w sprawie emerytur, czy Morawiecki Tuska złotym wazonem?
PS Bezapelacyjnymi zwycięzcami debaty byli tzw. dziennikarze ją prowadzący. Nikt od nich dziennikarstwa nie oczekiwał a swoją rolę funkcjonariuszy partyjnych odegrali w pełni profesjonalnie i zasłużyli na sowite premie. Szkoda tylko, że z pieniędzy podatników.
Autor zdjęcia: S O C I A L . C U T
