Gdy piszę te słowa jesteśmy pomiędzy ogłoszeniem wyników exit poll i late poll a pierwszymi komunikatami o cząstkowych wynikach wyborów do Sejmu i Senatu. W tej rzeczywistości potencjalna Koalicja Demokratyczna, złożona z Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi i Lewicy, ma 248 mandatów poselskich i większość w Sejmie. Toczą się dywagacje o zachowaniu prezydenta Andrzeja Dudy – większość komentatorów spodziewa się, że zamknie on oczy na realia i powierzy w pierwszym kroku misję konstruowania rządu kandydatowi na premiera z PiS, jako że odwołana przez suwerena partia władzy, choć większość straciła, to będzie miała największy klub w nowym Sejmie. Ze strony PiS widać histeryczne próby przekonania PSL do udziału w koalicji, w tle dają się słyszeć pomruki o zamiarach przeciągania przez umierający reżim pojedynczych posłów na jego stronę.
Badania opinii publicznej od wielu tygodni przepowiadały kres rządów PiS. Partia reżimowa mogła jednak mieć nadzieję na pat, w którym potencjalnie mogłaby starać się zbudować nowy rząd z poparciem części lub całości klubu Konfederacji. Te nadzieje spełzły na niczym. Nawet z pomocą całej Konfederacji prawica ledwo dociera do poziomu 210 głosów w Sejmie. To bardzo daleko od większości. Klęska PiS i Konfederacji jest oczywista.
Opozycja demokratyczna, którą już niedługo będziemy mogli najpewniej nazywać Koalicją Demokratyczną, odniosła bezdyskusyjny sukces w trudnych realiach ordynacji z metodą d’Honta obniżającą potencjał demokratów startujących z trzech list, skrojonego pod PiS podziału mandatów pomiędzy okręgi wyborcze, skrajnie nienawistnej kampanii propagandowej TVP oraz pompowania w kampanię PiS dodatkowych pieniędzy przez spółki skarbu państwa poprzez okrężną drogę kampanii do tzw. referendum. Po stronie demokratów to zwycięstwo ma wiele matek i ojców, lecz rolę trzech trzeba uwypuklić.
Pierwszym autorem sukcesu opozycji jest Donald Tusk. Jego powrót do polskiej polityki dał sygnał milionom rozporoszonych wyborców antypisowskich, że mają lidera o jasnej strategii i celu, który daje ponadto realne nadzieje na wygraną z reżimem na tym nierównym boisku. Tusk wziął na siebie walkę na froncie czołowego zderzenia z PiS. Nie tylko wlał entuzjazm w serca milionów radykalnie antypisowskich wyborców opozycji demokratycznej (a ta grupa stanowi w elektoracie tejże opozycji większość), ale także przyjął na siebie ciężar niesłychanej i bezprecedensowej kampanii nienawiści, pomówień i kuriozalnych oskarżeń. Ustał i pozostał niewzruszony, pokazując wszystkim wokół słabość narzędzi machiny reżimu.
Drugim autorem sukcesu opozycji jest Szymon Hołownia. Jego „nie” dla wspólnej listy spowodowało wiele obaw wyborców demokratycznych, w toku kampanii stworzyło warunki do bratobójczych „spięć” w mediach społecznościowych i było kolosalnym ryzykiem z powodu zawieszenia sobie przez Trzecią Drogę poprzeczki w postaci ośmioprocentowego progu. Ostatecznie to jednak koncepcja Hołowni zatriumfowała 15 października, bo choć wśród ponad 13% wyborców Trzeciej Drogi pewien odsetek stanowią wyborcy „pożyczeni” z rezerwuaru KO – głosujący na listę Hołowni i PSL z obawy o nieprzekroczenie przez nią progu – to jednak dużo większa wydaje się ta grupa wyborców, którzy rzeczywiście potrzebowali odrębnej oferty opozycyjnej, umiarkowanej w retoryce, zorientowanej bardziej na walkę z klęską klimatyczną niż na rozmowy o Smoleńsku czyli mniej emocjonalnej, a bardziej pragmatycznej. Hołownia wziął na siebie walkę na froncie pozyskiwania wyborców labilnych. Wśród wyborców Trzeciej Drogi na pewno są tacy, którzy bez tej oferty nie poszliby do urn, są też tacy, którzy cztery lata temu głosowali na PiS i dla nich przejście bezpośrednio do grupy wyborców KO lub Lewicy byłoby psychologicznie za trudne. Przede wszystkim jednak Hołownia zabłysnął swoim występem w debacie na wrogim terenie stacji TVP, być może ratując nie tylko wynik własnej listy, ale także udowodniając odbiorcom przewagę intelektualną całej opozycji nad bełkoczącym Morawieckim.
Trzecim autorem sukcesu opozycji jest Ryszard Petru. Petru wziął na siebie walkę z Konfederacją na froncie pozyskiwania wyborców wolnorynkowych. Jeszcze zanim wszedł na listy Trzeciej Drogi, jako zupełnie wolny strzelec wystąpił w debacie z liderem Konfederacji. Fragmenty tego starcia zyskały w sieci wielomilionowe zasięgi, a Petru Mentzena ugodził tam tak dotkliwie, że skrajnie prawicowa partia się już nigdy po tym nie pozbierała. Słaby wynik Konfederacji jest dziś jedynym z powodów uzyskania większości przez Koalicję Demokratyczną.
Ale sukces opozycji wydaje się mieć jeszcze czwartego autora. To, że dziś możemy projektować większość dla demokratów, zamiast martwić się patem przepowiadanym przez większość sondaży, może wynikać z tego, że sondażownie zakładały frekwencję oscylującą wokół 55-60%. Tymczasem zagłosowało prawie 73% Polek i Polaków, ustanawiając rekord w dziejach polskiej demokracji. Te dodatkowe kilkanaście procent wyborców na pójście do lokalu wyborczego musiało się zdecydować w ostatnich dniach.
W 2015 r. wiele mówiło się, że PiS wygrał, bo wiele grup społecznych postrzegających siebie jako wykluczone czuło pogardę ze strony dotychczasowej władzy skupionej na rozwoju, a nie na jego społecznych kosztach. Być może obecnie zadziałał ten sam schemat.Czwartym autorem sukcesu opozycji jest być może Andrzej Duda, który postanowił („na prawach cytatu”) powtórzyć i nagłośnić skierowane pod adresem widzów filmu „Zielona granica” Agnieszki Holland słowa „tylko świnie siedzą w kinie”. Prezydencka wypowiedź odbiła się w kraju szerokim echem krótko przed wyborami i do żywego dotknęła wielu ludzi, nawet tych, którzy w kinie nie byli, lecz uznali tego rodzaju analogię za absolutnie uwłaczającą i niegodną, aby Polak je formułował pod adresem innego Polaka.
Po słowach Dudy „świnie” wyszły z kina i ustawiły się w kolejkach do lokali wyborczych. Niektóre stały tam do późnej nocy z termosami za pazuchą. PiS uczynił z obrażania ludzi wobec niego nieprzychylnych chleb codzienny polskiej „debaty” publicznej ostatnich ośmiu lat. Jednak Duda w swoim cytacie sięgnął po środki zbyt… plastyczne pod więcej niż jednym kątem.
15 października ludzie pisowskiego reżimu zebrali pierwsze plony swojej buty i pogardy. Przed nimi trudne miesiące i lata, w których dosięgną ich jeszcze o wiele bardziej bolesne konsekwencje. Niech nowy rząd nie zna litości dla złodziei, niedoszłych dyktatorów i kłamców.
Autor zdjęcia: Diego San