Gigantyczna mobilizacja społeczna sprawiła, że władzę oddaje rząd nagminnie łamiący konstytucję i podstawowe zasady przyzwoitości.
Tysiące wyborców zaangażowało się w monitorowanie przebiegu wyborów, dziesiątki tysięcy oddało głos poza miejscem zamieszkania – co zwiększało jego siłę w przeliczeniu na mandaty. Kampania nie była, jak to zwykle bywa, tylko przestrzenią dla kandydatów i ich bezpośredniego zaplecza. Włączyli się w nią masowo obywatele. Nie będąc członkami partii nie mogą liczyć na żadne profity z tego tytułu, zrobili to dla sprawy – odsunięcia władzy, którą postrzegają jako zagrożenie. Bez nadzwyczajnej frekwencji nie byłoby tryumfu opozycji. To zobowiązanie, o którym politycy nie mają prawa zapomnieć.
Kampanie profrekwencyjne i okołowyborcze – te widoczne, skierowane do ogółu wyborców, w tym przekonanych i te bardziej dyskretne, precyzyjnie trafiające do wyborców niepewnych czy pójdą na wybory, okazały się decydujące dla nadspodziewanej i nieprzewidzianej w żadnych znanych mi analizach frekwencji.
Instrumentalną rolę odegrała emocja wywołana przez Donalda Tuska: której namacalnym przejawem były gigantyczne marsze w Warszawie oraz tysiące ludzi na spotkaniach na polskiej prowincji. Te wiece dawały energię i nadzieję, pomimo niekorzystnych sondaży. Żadna kampania wyborcza nie generowała takiego osobistego uwielbienia i zainteresowania liderem. Tusk zbudował sobie autorytet, osobistą pozycję i więź z wyborcami wykraczającą poza zwykłe sympatie polityczne dla partii i jej lidera. Od czasów Lecha Wałęsy z czasów Solidarności nie było polityka o takiej osobistej pozycji.
Jednocześnie w negocjacjach, które są chlebem powszednim w realiach wielopartyjnego rządu Tusk jest po prostu liderem największej z czterech partii, gdzie liczy się wielkość klubu parlamentarnego. Trudno oczekiwać, żeby Tusk wzorem Wałęsy mobilizował „ulicę” przeciw własnemu rządowi. Jak to napięcie między osobistą pozycją a liderem jednej z koalicyjnych formacji politycznych przełoży się na realia rządzenia przekonamy się już niedługo.
Obawa, że polaryzacja doprowadzi do anihilacji mniejszych partii nie sprawdziła się. Emocje mobilizowały, ale wyborcy głosowali świadomie. Taktyczne głosy oddane na Trzecią Drogę, aby ta przekroczyła 8% próg wyborczy dały jej – dawno niewidziane w sondażach – poparcie. To kredyt zaufania od wyborców opozycyjnych – a nie tylko fanów Hołowni czy Kosiniaka-Kamysza – który łatwo będzie zmarnować jeśli górę nad rozsądkiem weźmie tryumfalizm. Póki co zachowanie liderów PSL-u i Polski 2050 na to nie wskazuje.
Lewica okazała się partią ciekawych kandydatów, ale pozbawioną elektoratu. Gospodarczy socjalizm i poparcie dla LGBT łączy w sobie bardzo niewielu wyborców. Pomimo dobrych występów Włodzimierza Czarzastego na marszu 1 października i Joanny Scheuring – Wielgus w debacie przedwyborczej lewica straciła połowę oddanych na nią głosów i , co za tym idzie, mandatów w stosunku do roku 2019. Dopóki Platforma Obywatelska trzyma się tradycyjnej centroprawicowej tożsamości (pomimo zdecydowanej liberalizacji swojego elektoratu) lewica zapewni sobie przetrwanie, ale niewiele więcej.
Konfederacja ma odwrotny problem – to partia, która ma elektorat, ale zupełnie nieprzystających do niego liderów. Realne poparcie dla wolnorynkowych postulatów u najmłodszych wyborców (zmiany klimatyczne niestety nie okazują się dla większości z nich aż takim priorytetem) słabo łączy się z obyczajowym fundamentalizmem i katolicką ortodoksją. Zarówno lewica jak i Konfederacja żyją w „czasie pożyczonym” – pojawienie się autentycznej oferty dla liberalnych wyborców (na wzór kandydatury Rafała Trzaskowskiego) będzie końcem tych formacji.
Największym przegranym tych wyborów jest jednak ostatecznie nie Konfederacja, ale PiS. Żeby obronić się przed dezintegracją Kaczyński będzie za wszelką cenę mobilizował sprzeciw wobec niezbędnych reform koalicyjnego rządu. Trybunał Konstytucyjny, NBP, Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji i Rada Mediów Narodowych oraz przede wszystkim prezydenckie weto (kadencja Andrzeja Dudy kończy się w maju 2025 roku) i największy klub parlamentarny, to narzędzia, którymi będzie starał się przez następne półtora roku osłabiać demontaż PiSowskiego państwa. Politycy tego ugrupowania będą walczyć o swoje kariery, być może nawet osobistą wolność – zapowiada się niestety konflikt polsko-polski z nowym natężeniem.
Autor zdjęcia: Karol Szejner, źródło: Wikipedia