Roman Giertych na listach PO. To gorzej niż zbrodnia. To błąd.
Dla całego pokolenia, które politycznie dojrzewało w czasach “pierwszego PiS-u”: Koalicji PiS – LPR – Samoobrona w latach 2005-2007 Roman Giertych uosabia najbardziej odpychające cechy nacjonalizmu i religijnego fundamentalizmu. Jako jedyny liczący się polityk – oprócz Antoniego Macierewicza, był przeciwnikiem członkostwa w Unii Europejskiej. Karierę rozpoczął od reaktywacji Młodzieży Wszechpolskiej. Jako minister edukacji skasował z listy lektur Witolda Gombrowicza. Sprzeciwia się prawom mniejszości seksualnych i jest zwolennikiem zakazu aborcji.
Trudno zrozumieć jak z takimi “zasługami” mógł być choćby rozważany jako idealny przeciwnik dla Jarosława Kaczyńskiego. Przecież ze swoimi poglądami spokojnie mógłby znaleźć miejsce czy to w PiS-ie czy Konfederacji. I to na ich prawym skrzydle. Prawdziwą kontrą dla Kaczyńskiego jest Franek Sterczewski, który jako jedyny w Koalicji Obywatelskiej otwarcie skrytykował umieszczenie Giertycha na listach wyborczych, czy Aleksandra Wiśniewska, która wiele lat poświęciła na pomoc uchodźcom wojennym w Jemenie czy Ukrainie a nie ultra-konserwatywny Giertych!
Być może celem ściągnięcia Giertycha jest to, żeby wylądował w areszcie – natomiast przy pełnej kontroli PiS-u nad aparatem ścigania trudno liczyć, że zrobią cokolwiek, co może przyczynić się do utraty władzy, szczególnie po tzw. sprawie Sawickiej.
Najbardziej radykalni zwolennicy Platformy oczywiście przełkną kolejnego sojusznika w walce z PiS-em – nawet jeśli Giertych propaguje w swoich kanałach social media teorie spiskowe o rzekomym zamiarze wkroczenia Polski na zachodnią Ukrainę – narracje w pełni zgodne z linią wytyczoną przez propagandę Kremla. Natomiast Giertych nie ma żadnego własnego elektoratu, nawet w formie teoretycznej jak Tomasz Kołodziejczak, i nie jest też żadnym “dopalaczem” poparcia dla KO ponad to, co i tak oferuje już Donald Tusk.
Nie sposób znaleźć jakiegokolwiek racjonalnego uzasadnienia dla tak kardynalnego błędu KO. Giertych oczywiście przebił się w mediach i można spodziewać się, że zrobi wszystko, żeby o sobie przypomnieć. Trudno uznać to jednak za korzyść dla KO – a raczej za bardzo poważne ryzyko utraty poparcia.
Dla kilkudniowego medialnego newsa Platforma popełnia dwa strategiczne błędy. Po pierwsze, anuluje wysiłki podejmowane na rzecz zbudowania poparcia wśród zwolenniczek wielotysięcznych czarnych protestów. Po wielu miesiącach deklaracji o twardym poparciu dla aborcji do 12 tygodnia okazuje się, że jest to sprawa warunkowa. Wezwanie przez mecenasa na pomoc żony i córki w celu wystawienia mu świadectwa postępowości było najlepszym dowodem na to jak sam niewiele w tej sprawie ma do zaoferowania.
Po drugie, KO odbiera sobie – i wszystkim, którzy na Giertycha przymykają oko, wiarygodność w światopoglądowej walce z Konfederacją. Dziś powstrzymanie postępów tej partii, szczególnie w grupie 30-40 letnich zorientowanych na wolność mężczyzn, to warunek podstawowy dla choćby szansy na nie-PiS-owski rząd po wyborach. Dokładnie tej grupie, której Platforma pokazała Giertycha, który wprowadził Krzysztofa Bosaka i ludzi jego pokroju do polityki. To już nie strzał w stopę, ale nieomal sabotaż.
Zwolennicy teorii spiskowych mogliby uznać, że Tusk chce wzmocnić lewicę kosztem Platformy. Niestety lewica, o ile może teoretycznie przejąć część zdegustowanych wielkomiejskich wyborców KO, to ze swoim antyliberalnym kursem nie jest w stanie na serio zdyskontować błędów tej partii i przyciągnąć rozczarowanych “mainstreamem” wyborców.
Wzięcie Romana Giertycha na listy Koalicji Obywatelskiej to jak powiedzieć jej zwolennikom: “Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam Pan zrobi”? Część z nich zagłosuje, ale się nie ucieszy – czyli nie będzie wspierać PO w social mediach na kluczowej ostatniej prostej. Część – mniej zainteresowana polityką stwierdzi, że jednym i drugim chodzi tylko o władzę i zostaną w domach.
Z perspektywy czasu może okazać się, że to nie marsze zwołane przez Tuska 4 czerwca czy 1 października, ale 27 sierpnia, dzień, w którym ogłosił start Giertycha z list KO, był punktem zwrotnym kampanii. Lepszego prezentu Sławomir Mentzen i Jarosław Kaczyński nie mogli sobie wymarzyć. Jeszcze nie jest za późno, żeby tę przesyłkę zwrócić do nadawcy.
Autor zdjęcia: Jacek Dylag