Dwie linie metra są, dwa nowe stadiony też, wyremontowane nawierzchnie kilkuset ulic, Most Północny i Trasa Mostu Północnego, a obok wielki węzeł komunikacyjny Młociny z nową linią tramwajową na Tarchomin. Pojawiły się Muzeum Chopina, Centrum Nauki Kopernik, Muzeum Pragi, Muzeum Polin i odnowione Muzeum Warszawy, 13 wielkich parkingów Parkuj i Jedź, Oczyszczalnia Ścieków Czajka, 1400 nowych autobusów niskopodłogowych, 200 nowoczesnych tramwajów, nowe składy metra, dziesiątki kilometrów ścieżek rowerowych, system rowerów miejskich Veturilo, sieć siłowni plenerowych, Bulwary nad Wisłą, Park Fontann, przebudowane Krakowskie Przedmieście, gigantyczna iluminacja świąteczna zimą. Warszawa jest już tak przyzwyczajona do nowych inwestycji infrastrukturalnych, że na nikim tu już nie robią wrażenia. I to właśnie stanowi problem.
Nie da się mówić o wyborach samorządowych w Warszawie, nie odnosząc się do sukcesu rozbudowy infrastruktury w mieście, ani nawet nie zaczynając od tej sprawy, bo jest zjawiskiem o tak dużej skali, że wywołuje skutki społeczne o znaczeniu wyborczym. 12 lat rządów Hanny Gronkiewicz-Waltz to okres rozwoju infrastruktury w Warszawie, na pewno większego niż w jakimkolwiek innym okresie w historii Warszawy. Trzeba albo nie wiedzieć o czym się mówi, albo mieć wyjątkowo złą wolę, żeby powiedzieć tak jak Jacek Sasin, ówczesny kandydat na kandydata na prezydenta Warszawy, który w listopadzie 2017 wygłosił w Polskim Radiu kuriozalne zdania: „Popatrzmy, co w ostatnich latach powstało w Warszawie? Tylko wieżowce w centrum, ani żaden most, ani żadna inwestycja kulturalna”.
Jacek Sasin odpadł z konkurencji, w Warszawie nie sprawdził się pisowski chwyt „Polska w runie”, który skutecznie zadziałał w kampaniach wyborczych 2015 roku. Wówczas, jak to opisał prof. Janusz Czapiński, zadziałało zjawisko „prywatyzacji sukcesu” – Polacy skwitowali wzruszeniem ramion rozwój infrastruktury drogowej, dworców kolejowych itd., bo za sukces uważali wyłącznie swój prywatny sukces osobisty. W Warszawie jest inaczej – tu inwestycje są rzeczywiście blisko ludzi, mieszkańcy są wśród nich na co dzień i korzystają z nich masowo. Bulwary, Park Fontann, Veturilo, Centrum Nauki Kopernik są ogromnymi sukcesami frekwencyjnymi, tak znaczącymi, że władze miasta musiały w pośpiechu rozbudowywać Bulwary, system rowerów, organizować nowe terminy pokazów fontann na Podzamczu, żeby nadążyć za liczbą chętnych. Tu rozbudowa miasta stała się odczuwalnym sukcesem setek tysięcy ludzi, a nawet jeśli sukces jest zbyt szumnym słowem to przynajmniej źródłem osobistego zadowolenia.
Robi wrażenie widok kilkudziesięciu tysięcy ludzi na raz wylegających w pogodne dni nad oba brzegi Wisły, efektownie urządzone przez władze miasta – początkowo tylko w weekendy, a teraz również i w piątkowe i czwartkowe wieczory. Podobnie zaskakują bezpłatne plenerowe siłownie popularne wśród niezasobnych mieszkańców blokowisk. Nie da się powiedzieć, że to wszystko zabawa wyłącznie dla młodych i bogatych. Dokładnie na tym polega znaczenie tego, co się w ciągu ostatnich 12 lat wydarzyło w Warszawie – że w mieście, które dotychczas było wielką, betonową sypialnią upowszechnił się wielkomiejski styl życia, który objął najpierw klasę średnią, a następnie również tych mniej zarabiających, w tym nawet część seniorów, którzy są ważnym segmentem elektoratu, bo frekwencja wyborcza wśród nich jest zawsze wyższa niż średnia dla wszystkich wyborców.
Zadziwiają powtarzające się mimo to próby kwestionowania tego – wydawałoby się – niekwestionowanego sukcesu i to nie tylko w wykonaniu kolejnych pisowskich kandydatów na kandydatów, ale i wśród działaczy ruchów miejskich. Ludzie głosują nogami – jeżeli chodzą na to przebudowane Krakowskie Przedmieście, na Bulwary, do siłowni plenerowych i do wyśmiewanego przez działaczy Parku Fontann, to widocznie są im one potrzebne. Krytykowanie tych rozwiązań, albo mówienie, że „przez 12 lat w Warszawie nic się nie zmieniło”, uchodzi w oczach wyborców za oczywisty wyraz zacietrzewienia albo życia w bańce, z dala od spraw, którymi żyją zwykli ludzie. W ten sposób wyborów po prostu się nie wygra.
JEDŹMY, NIC NIE WOŁA.
Nieraz mówi się o politykach, że leją wodę. Ale kiedy przychodzi do obietnic rozdawanych przed wyborami samorządowymi częściej leją asfalt. Istnieje ryzyko, że i tym razem po prostu usłyszymy litanię nazw ulic, które mają zostać wyremontowane albo poszerzone, lub nazwy nowych tras itd. Jednak dotychczasowy sukces rozbudowy infrastruktury jest dla PO taką samą pułapką, jak dla przeciwników PO. Naturalnym odruchem polityków jest bowiem prosta kontynuacja tego, co dobre. Jeżeli jakiś proces się sprawdził, to wydaje się, że najlepiej niczego nie zmieniać, tylko robić tak, jak przedtem. Np. jeżeli mieszkańcom spodobał się most, to obiecać im następny most; jeżeli spodobała się sieć siłowni plenerowych, to wystarczy obiecać jej rozbudowę albo wymyślić jakiś inny duży, efektowny obiekt.
Wydaje się jednak, że czas fascynacji mieszkańców rozwojem infrastruktury już dobiegł końca. Ile można się cieszyć z czegoś, do czego już się przyzwyczaiło? Obfitość tych nowych, efektownych rozwiązań spowodowała właśnie przyzwyczajenie do nich – już nie robią takiego wrażenia. To nie znaczy, że mieszkańcy są nimi znudzeni, nie. Po prostu oczekują nowych, wciąż nowych, ale uważają, że to naturalna kolej rzeczy, a nie jakieś szczególne osiągnięcie. Paradoksalnie skupienie się na kontynuacji rozwoju infrastruktury nie byłoby krokiem naprzód, lecz zastojem w wyobrażeniach sprzed lat, kiedy braki infrastrukturalne były tak ogromne, że wręcz wołały o nowe inwestycje. Teraz zostały zaspokojone, już nie wołają.
Warszawie roku 2018 potrzeba nowych pomysłów, a nie nowych obiektów.
Trzeba iść do przodu, szybkim krokiem, może raczej jechać niż iść, bo liczy się tempo. Duch tego miasta polega właśnie na ciągłej zmianie, na błyskawicznym rozwoju, wytyczaniu sobie ciągle nowych horyzontów, być może nawet kompulsywnym szukaniu tego, co nowe i nowoczesne. I na zniesmaczeniu zastojem. Wygra ten kandydat, który zdoła oczarować nowymi ideami, nowymi kierunkami rozwoju i przekonać do nich mieszkańców.
Nie jest celem tego tekstu odrabianie pracy domowej za polityków i wręczanie im na tacy treści ich postulatów. Zbyt często podają za swoje poglądy to, co poprzedniego dnia wyczytali w mediach. Nie chcemy dowiedzieć się o nich tylko tyle, że potrafią czytać. Niech się wysilą i pokażą na co ich stać. Żeby im ułatwić możemy jedynie wskazać, że opisywana wyżej zmiana stylu życia mieszkańców Warszawy na pewno będzie mieć swoje konsekwencje w tym, na co będzie wrażliwy ich słuch jesienią 2018 roku.
Podnoszenie jakości codziennego życia, szczególnie zdrowia i czasu wolnego, to kwestie które same się narzucają, kiedy się patrzy na nowy styl życia w mieście. Ale czy akcent postawić po prostu na służbę zdrowia, czy na rozwój instytucji kultury albo przestrzeni publicznych, lub opieki nad dziećmi czy jakiejś innej dziedziny życia – to należy zostawić kandydatom, ich inwencji i darowi przekonywania. I miejmy nadzieję, że nie skończy się na wyświechtanej propozycji walki ze smogiem – nawet obecny, konserwatywno-wsteczny rząd już trzy razy ogłaszał rozpoczęcie walki ze smogiem.
Jeżeli Warszawa jako kandydatów na radnych i na prezydenta otrzyma partyjnych mianowańców, przesuniętych przez partie na odcinek stolicy w celu „zrobienia wyniku”, to szansa na nowe idee odsunie się o cztery lata. Z drugiej strony przesadne albo wydumane teorie działaczy ruchów miejskich, wyobcowanych z życia zwykłych ludzi, mogą ośmieszyć ich samych, a może nawet też niegłupie idee, doprowadzone przez nich do absurdu.
Jeżeli natomiast kandydaci wybiją się na autonomię od macierzystych ugrupowań i od utartych schematów postępowania i w celu odniesienia osobistego zwycięstwa wyborczego w Warszawie zechcą porwać wyborców nowymi koncepcjami, to możemy mieć w stolicy najciekawszą merytorycznie od wielu lat kampanię wyborczą. Trzeba tylko ruszyć głową, rozejrzeć się i zorientować, że pewien etap życia samorządu w Warszawie dobiegł końca z sukcesem – pierwsze, podstawowe potrzeby miasta zostały zaspokojone. Teraz trzeba na nowo zdefiniować jaki cel ma mieć ten samorząd po 2018 roku.