Dym po racach w centrum Warszawy już opadł, choć pytania pozostały. Jeszcze długo będziemy analizować co właściwie stało się na marszu stulecia Niepodległości. Dlaczego uczestnikom nie przeszkadzały neonazistowskie hasła wykrzykiwane koło nich w stolicy zburzonej przez hitlerowców? Dlaczego rząd pozwolił na międzynarodową kompromitację?
Ten tekst nie jest jednak o tym. Zastanówmy się nad samą istotą Święta 11 listopada. Dyskutując o świętach i symbolach narodowych, warto być szczególnie ostrożnym. Trzeba uszanować różnorodną wrażliwość i wiele punktów widzenia na naszą wspólną historię. Nie można jednak tej dyskusji zaniechać. Polska ma 1000, a nie 100 lat historii. Postaram się pokazać dlaczego ta oczywista teza jest dziś tak ważna – na tyle, że może potrzebujemy nowego święta narodowego, by uświadomić to sobie i innym.
Po co są nam święta narodowe?
Po co są nam święta narodowe upamiętniające ważne daty w historii? Pewnie dla części z nas, na przykład historyków, sama dyskusja o historii, odkrywanie nowych faktów czy przypisywanie im nowych znaczeń, jest przyjemnością samą w sobie. Jednak dla większości nauka historii jest o tyle ważna, o ile pozwala nam zrozumieć siebie i odebrać lekcję na przyszłość. Historia może być zarówno przestrogą jak i drogowskazem. Może uczyć odpowiedzialności, ale źle rozumiana może też uczyć nieodpowiedzialności.
Święta narodowe mają tu szczególne znaczenie. Wszyscy rodzice doskonale wiedzą, że, z nielicznymi wyjątkami, dzieci nudzą się na lekcjach historii. Szybko zapominają czego się nauczyły, więcej czerpiąc z filmów i seriali niż z książek i podręczników. Natomiast święta narodowe mocno odznaczają się w codziennym życiu każdej rodziny. Dyskutujemy o nich, wywieszamy flagę, zakładamy kotyliony i idziemy na marsz albo nie idziemy na marsz i nie zakładamy kotylionów. Ilość emocjonujących dyskusji i różnorodnej treści wokół świąt narodowych sprawia, że na pewno mają one wpływ na to, jak historię postrzegają nasze dzieci. Oczywiście mają też wpływ na to jak historię postrzegają dorośli, choć wiemy doskonale jak trudno jest zmienić wyrobione przez lata zdanie na temat własnej tożsamości narodowej.
11 listopada i 4 czerwca
Po Marszu Niepodległości warto się zastanowić, którą datę w naszej historii powinniśmy uznać za najważniejsze święto narodowe, za święto fundacyjne dla naszej tożsamości. 11 Listopada jest, bez najmniejszej wątpliwości, niezwykle istotną datą. Udowodniliśmy jako naród, że mimo 123 lat zaborów, potrafiliśmy zachować język, kulturę i wolę walki o niepodległość ojczyzny. To święto ma też szczególne znaczenie, bo przez lata komunizmu nie było obchodzone. W jego miejsce weszła karykatura święta narodowego – 22 lipca – data de facto przejścia z jednej podległości pod drugą. 11 listopada to też okazja corocznego oddania hołdu Ojcu naszej niepodległości Józefowi Piłsudskiemu.
Okrągła rocznica jest zawsze okazją do specjalnego świętowania, a w przyszłym roku będziemy obchodzić 30-lecie odzyskania wolności w 1989 roku. O czym zatem przypomina nam 4 czerwca? Polska oczywiście była obecna na mapie w czasach komunistycznych, ale nie jako państwo w pełni niepodległe. Nie była krajem, w którym cieszyliśmy się wolnością zarówno osobistą jak i gospodarczą. Na nasze codzienne życie większy wpływ wywarł rok 1989 rok niż 1918. W ostatnich 30 latach Polska przeżywa wyjątkowy okres rozwoju gospodarczego, pokoju i wzrostu znaczenia na świecie. Staliśmy się członkiem NATO, Unii Europejskiej i weszliśmy do dwudziestki najbogatszych krajów świata. To wszystko było możliwe bez wojny domowej i kolejnego powstania, bo dwie wrogie sobie strony usiadły do okrągłego stołu, potrafiły się dogadać i tej umowy dochować. Pokazaliśmy drogę całemu regionowi. Mur Berliński upadł pokruszony uderzeniami młotów pneumatycznych, a nie wystrzałami z moździerzy czy karabinów i jest to też nasza wielka zasługa. Nawet jeśli ktoś odrzuca dziedzictwo okrągłego stołu, to nie powinien kwestionować wagi 4 czerwca w historii Polski. Ten dzień to też doskonały moment, by przypomnieć i docenić ludzi, którzy dzięki odwadze, mądrości i konsekwencji, wywalczyli wolność. Lech Wałęsa, Jacek Kuroń, Tadeusz Mazowiecki, Bronisław Geremek i inni – 4 czerwca to też jest ich święto.
Z perspektywy historycznej konflikty wewnętrzne, również dyskusja, która data: 11 listopada czy 4 czerwca jest ważniejsza, są rzeczą naturalną. Jak słusznie pisze historyk i filozof Yuval Harari: tożsamość narodowa wykuwa się wokół tego co dzieli, a nie wokół tego co łączy.
Pamiętam czasy komunizmu i odzyskana wolność jest dla mnie najcenniejsza, dlatego 4 czerwca to “moje” święto. Ale z równą dumą przypinam kotylion i wywieszam biało czerwoną flagę 11 listopada. Cieszy mnie bardzo, że budynki na całym świecie rozbłysły biało czerwonymi kolorami. Cieszy, ale też zastanawia. Jeśli chcemy, żeby tego dnia świat pamiętał o Polsce, to bardzo dobrze. Z drugiej strony, czy na pewno chcemy, żeby świat zapamiętał nas jako kraj ze stuletnią historią? Bo rozróżnienie pomiędzy stuleciem niepodległości kraju, a stuleciem kraju, jest w masowej komunikacji praktycznie niemożliwe. Sto to sto, a sto lat historii kraju to dość mało. Czy naprawdę chcemy być postrzegani jak niedojrzały nastolatek wielkiej rodzinie narodów, nawet jeśli czasem tak się zachowujemy; jak kraj któremu ciągle ktoś coś odbierał i który musiał zabraną niepodległość, a potem wolność odzyskiwać? Czy chcemy się uważać za kraj i naród któremu ciągle coś się od sąsiadów należy? Nie powinniśmy tego chcieć. Dlatego mam nadzieję że Egipcjanie patrząc na biało czerwoną piramidę pomyśleli o Polsce, ale nie pomyśleli o stuleciu Polski. Szczególnie z perspektywy Egiptu 100 lat wydaje się być niezwykle krótkim okresem. Promując stulecie, zapisujemy się do grona młodych, niedoświadczonych narodów. Zarówno my sami, jak i nasze dzieci powinny pamiętać, że jesteśmy krajem i narodem z 1000-letnią historią. Nawet 1000 lat to nie jest dużo z perspektywy Kairu, ale bardzo dużo z perspektywy Waszyngtonu.
Świętując odzyskanie niepodległości pamiętajmy, że zabory nie były jedynym podziałem w naszej historii. W średniowieczu sami zafundowaliśmy sobie podział dzielnicowy i nie byliśmy w tym jako kraj odosobnieni. Gdyby nie błędy naszych pradziadów, nie doszłoby do rozbiorów. Rozbiory nie tyle były sukcesem naszych sąsiadów, co były wielką porażką I Rzeczpospolitej. Ale czy I Rzeczpospolita miała jedynie porażki? Oczywiście że nie. Polska przez stulecia miała status europejskiego mocarstwa. Była wielkim krajem, spichlerzem Europy. Dostarczając energię, miała podobny status, jaki dziś mają kraje Zatoki Perskiej. Były momenty w naszej historii, w której to Europa musiała liczyć na Polskę, by ta uchroniła ją przed najazdem tureckim. Dziś my musimy liczyć na Unię Europejską, by ochroniła niezależność polskich sądów przed nami samymi. Na tym właśnie polega historia. Role się zmieniają. Warto się tego uczyć i o tym pamiętać.
Zjazd Gnieźnieński – święto polskiej państwowości
Dlatego w roku stulecia Niepodległości trzeba rozpocząć dyskusję o tym, czy nie powinniśmy ustanowić kolejnego święta. Święta polskiej państwowości. Święta modernizacyjnych aspiracji pierwszych polskich królów. Idealnie nadaje się do tego Zjazd Gnieźnieński, który odbył się w 1000 roku. Przełom tysiącleci musiał dla ludzi średniowiecza oznaczać dużo więcej, niż kolejne millenium oznaczało dla nas 18 lat temu. Wtedy rok tysięczny musiał mieć wagę wielkiego, jedynego swoim rodzaju, kosmicznego wręcz przełomu. Nie znamy motywacji i celów przyświecających Bolesławowi Chrobremu. Źródła pisane są skąpe. Możemy jednak z dużą pewnością domniemywać, że wybór słowiańskiego księstwa Polan w roku tysięcznym, na spotkanie z udziałem Cesarza Rzymskiego i Króla Niemieckiego Ottona III, władającego większością ówczesnej Europy, nie był przypadkowy. Pierwszy koronowany Król Polski pokazał, jeszcze jako książę, polskie ambicje tworzenia silnego kraju, który będzie brał współodpowiedzialność za los Europy, a zatem i świata. Na Zjeździe prawdopodobnie dyskutowano pierwszą wizję stworzenia zjednoczonej Europy, w której polski władca miał grać rolę pierwszoplanową. Nie wiadomo dokładnie, którego dnia to wydarzenie miało miejsce. Wiadomo, że odbyło się w marcu. Mógłby to być to na przykład 7 marca lub 15 marca.
Czy powinien być to dzień wolny od pracy? Niekoniecznie, nawet lepiej, żeby szkoły były wtedy otwarte. Natomiast powinno być to wielkie święto odpowiedzialności, w którym duma miesza się z poczuciem obowiązku. Dzień, w którym dyskusje o wielkich chwilach polskiej historii przeplatane są dyskusjami o smutnych i ciemnych momentach. Na przykład dyskusja o tolerancji okresu Kazimierza Wielkiego powinna się przeplatać z dyskusją o nietolerancji okresu międzywojennego. Mając zasłużone poczucie znaczenia i wielkości polskiego narodu, bo każdy naród jest na swój sposób wielki, możemy łatwiej, szczerze spojrzeć na tragiczne fakty z naszej historii, choćby na naszą współodpowiedzialność za losy Żydów w czasie II Wojny Światowej. Bez spojrzenia na zło, które wyrządziliśmy sobie i innym, nie będziemy w stanie być w pełni odpowiedzialnym członkiem wspólnoty międzynarodowej. Marcowe święto tysiąclecia polskiej państwowości mogłoby być tym, które zacznie zmieniać naszą narodową tożsamość, a raczej nie tyle ją zmieniać, co odkrywać na nowo. Pokazywać, jaka naprawdę jest albo może być.
Nie jestem historykiem tylko matematykiem. Dlatego nie zdziwi mnie ewentualna krytyka historyków postulujących inne daty i wydarzenia, które nadawałby się na święto narodowe, jak choćby rocznica chrztu. Rok 1000 i Zjazd Gnieźnieński ma jednak niezwykle symboliczne znaczenie, nie tylko za sprawą daty, ale przede wszystkim za sprawą idei tam omawianych. Idei, które wyprzedziły europejską rzeczywistość o niemal millenium.
Ponadto święto to mogłoby być pierwszym dniem, który by nas Polaków łączył. Zjazd Gnieźnieński ma wielkie znaczenie zarówno w kontekście świeckiej polskiej tradycji, jak i chrześcijańskich korzeni. W końcu Otton przyjechał do grobu Świętego Wojciecha. Mogłoby być to święto, któremu sens nadają spory i dyskusje o polskiej historii. Dzień, w którym uczymy się różnić, nie zmuszając się do tego, żeby się sztucznie jednoczyć. Moglibyśmy ze sporu o istotę Zjazdu Gnieźnieńskiego, którego przecież nigdy nie rozstrzygniemy, bo zabraknie nam historycznych argumentów, uczynić istotę samego święta. Pierwsze święto historycznej debaty, ale nie konfliktu. Pamiętajmy, że mamy 1000 lat historii, a nie 100. Zachowujmy się jak naród, który czuje odpowiedzialność za przyszłość swoją, Europy i świata. Zastanówmy się co z naszych doświadczeń możemy dać innym, a nie co nam się od nich należy. Potrzebujemy święta, które by nam o tym przypomniało.