W jednym z felietonów zwróciłem uwagę na symboliczną przegraną PiS-u, ePiSkopatu i w ogóle kościoła jako organizacji, która zaangażowała się jednoznacznie – i to wielce agresywnie! – po stronie „nowych Krzyżaków” i jednej stronie szerszego politycznego konfliktu. Demonstracja paru tysięcy młodych ludzi pokazała, że mają dość tej atmosfery i – nie ukrywajmy – nadmiernej roli kościoła katolickiego w państwie.
Sądziłem, że to przesłanie zaktywizuje przede wszystkim młodych, gdyż starszych irytowała np. jawna agitacja pisowska księży, ale nie zabierali publicznie głosu i co najwyżej przestawali chodzić na nabożeństwa. Ale okazuje się, że byłem zbyt wielkim pesymistą, bo – jak słyszałem – w Rzeszowie, głosami kilkuset do kilkunastu odrzucono (już ponoć „klepnięty” na górze) projekt postawienia kaplicy w jakimś osiedlu. W miejscu, gdzie chłopcy tradycyjnie grali w piłkę. Okazało się, więc, że i starsi powiedzieli: „basta”! Myślę, że nie będzie to ostatnie tego typu wydarzenie. „Próby głosu” ze strony tych, którzy dotychczas bali się ostracyzmu społecznego, będą się powtarzać.
Ale przegranych w tej nowej sytuacji jest więcej. I to nie tylko po jednej stronie. Przewidywania dotyczące zdolności SLD stania się reprezentantem zwolenników nowej obyczajowości społecznej są, moim zdaniem, złudne. Porównanie 2-3 tysięcy uczestników owego „inteligentnego tłumu” z zaledwie dwustu aktywistami tej partii na warszawskim Placu Konstytucji wskazuje, iż są to zupełnie różne środowiska.
Mnie osobiście to nie zaskakuje. Po pierwsze, większość haseł zawłaszczonych przez lewicę, to są stare hasła liberalne. Już w XVIIw. filozof John Milton sugerował, żeby prawo przestało „zaglądać ludziom do łóżka”. Prawo i moralność – wskazywał – to zupełnie różne sfery życia społecznego. To, co z punktu widzenia dominującej moralności uznawane jest za naganne, nie interesuje prawa, chyba że czyny niemoralne zagrażają porządkowi społecznemu. Ten nurt myśli liberalnej rozwijał się potem przez stulecia, znajdując swoją kulminację w epoce Oświecenia.
Prawdopodobieństwo, że ludzie myślący podobnie, jak ów inteligentny tłum opowiedzą się za jakąś formacją liberalną, a nie lewicową, czy wręcz lewacką, bierze się z tego, że obok swego – jak to niegdyś określano – libertynizmu (preferencji dla swobód obyczajowych) potrzebują oni liberalizmu, czyli swobód w gospodarce. Są to ludzie często wykształceni, kreatywni, szukający w wykonywanej pracy nie tylko rosnącego wynagrodzenia, ale także możliwości samorealizacji.
A tę kombinację wysokich dochodów i sensownej pracy daje tylko liberalna, wolnorynkowa gospodarka. Oferta SLD pod rządami Napieralskiego daje im wprawdzie propozycję swobód obyczajowych, ale łączy to w sprawach gospodarki z anachronicznym marksizmem, mentalnością żebraczo-roszczeniową (jak ten typ myślenia określił kiedyś celnie pewien profesor psychologii organizacji).
Tego owi młodzi ludzie nie „kupią”. Owszem, jeśli PiS dalej tworzyć będzie takie Wariatkowo jak obecnie, to do SLD przyjdą owi roszczeniowcy. Zwolennicy państwa, w którym żyje się „z ręką w kieszeni sąsiada” (wedle definicji Ludwiga Erharda, ojca niemieckiego „cudu gospodarczego” po II wojnie światowej). Ale to już będzie zupełnie inna bajka…