Trudno w przypadku Leszka Millera potraktować jego pomysły, aby „wynagrodzić krzywdy transformacji” jako coś innego niż rozpaczliwą próbę „wmaślania” się jakiejś części elektoratu przez szefa lewicowej partii zagrożonej radykalną klęską wyborczą. Ale coś, jak to mówią, jest na rzeczy, skoro rozmaici intelektualni lewicowcy wypisują podobne dyrdymały o doznanych krzywdach pod adresem wielce udanej polskiej transformacji.
Można by rzecz skwitować znakomitym komentarzem Wojciecha Młynarskiego o malarzu, który namalował transformację, ale po 25. latach doszedł do wniosku , że trzeba ten obraz trochę przemalować. Bo on namalował zbiorową mądrość, a teraz musi ją zastąpić zbiorową głupotą.
Ale to by było zbyt proste. Skoro chcemy wynagradzać krzywdy, to należy przywrócić stan poprzedni, który – co logiczne – był stanem lepszym od obecnego. Oczywiście, nie da się przywrócić tego, co przepadło, jak np. państwowych gospodarstw rolnych, gdzie można było nic nie robić i jeszcze dokraść sobie trochę z państwowego. Nie da się też, na przykład, przywrócić „ścierwolatki”. Tak bowiem nazywaliśmy kiełbasę nasyconą wodą tak dalece, że można ją było wyżymać; kiełbasę, która po 48. godzinach w lodówce przybierała „ekologiczny”, zielony kolor, nie nadając sie do jedzenia. Kartek na mięso też się nie odtworzy. Itd, itp.
Ale można inaczej. Nasz poziom życia jest dziś statystycznie o 150% wyższy niż w ostatnim roku komunizmu (a uwzględniając różnice jakości zapewne o 300%). Czy to znaczy, że tym, którzy obnoszą się z owymi krzywdami należy obniżyć ich dochody o 60%? No, bo skoro wówczas było lepiej, to taki logiczny wniosek sam się nasuwa. A tych – wcale licznych – którzy już wyszli z socjalistycznych blokowisk należy przeprowadzić do nich z powrotem?
Pewne zmiany są możliwe. Na starcie transformacji ponad 60% gospodarstw domowych posiadało jedynie czarno-białe telewizory. Tego rodzaju operacja „wyrównująca krzywdy” jest możliwa. Tym, którzy zgłoszą się o „wynagrodzenie krzywd” należy kupić telewizory czarno-białe, a posiadane przez nich telewizory kolorowe, w tym te płaskie, wziąć do depozytu. Powstaje tylko pytanie: na jak długo? Czy chętni do otrzymania rekompensaty za tę okropną transformację wytrzymali by długo w skansenie, na który patrzyli przez lata transformacji z taką nostalgią?
Jest rzeczą oczywistą, że ani tak niskiego poziomu konsumpcji, ani tak niskich standardów życia nie udałoby się odtworzyć w ramach „wynagradzania krzywd” – i nostalgikom PRL-u mimo wszystko żyłoby się lepiej niż przed 1989r. Tyle, że pozostałym mieszkańcom III RP byłoby o tyle lepiej, że nostalgicy zapewne nie wytrzymaliby długo tego „wynagradzania krzywd” i zaczęliby głośno domagać się powrotu do współczesności.
Tym bardziej, że ani pracownikom PGR, ani innym pracownikom dawno zbankrutowanych, czy zrestrukturyzowanych i dziś pracujących pełną parą firm nie udałoby się odtworzyć tego, co tak naprawdę jest (rzadko uczciwie wypowiadanym) pragnieniem niektórych przynajmniej nostalgików. Mianowicie, socjalistycznego środowiska pracy. To, co było – i u bezrefleksyjnych nadal jest – siłą napędową poczucia krzywdy, to niemożność zrealizowania marzenia, by mieć kapitalizm w sklepie i socjalizm w robocie.
Obrazowo określił to ówczesny ambasador Niemiec w Warszawie, opowiadając jakże charakterystyczną historyjkę o „Ossi” (tak „Wessi”, czyli Niemcy z zachodu, nazywali Niemców ze wschodu). Opisał on pracowników dwóch fabryk samochodów byłego NRD, którzy urządzają demonstrację na rzecz subsydiowania obu fabryk przez rząd niemiecki. Najciekawszy – stwierdził ambasador – jest jednak fakt, że pracownicy obu tych fabryk przyjeżdżają do pracy swoimi „Volkswagenami”. Sami nie są bowiem chętni do tego, by korzystać z wyprodukowanych przez siebie samochodów…
