… zbiera burzę. I ustępstwa, nawoływanie do refleksji, branie na siebie (dla złagodzenia nastrojów) większej części winy za to, co się stało, n i e przyniesie pozytywnych efektów, rozumianych jako obniżenie tonu agresji w polskiej polityce. Wręcz przeciwnie, czego dowody zbieraliśmy przecież nie tak dawno, po katastrofie smoleńskiej. Najwyraźniej potrzeba wykazania wrażliwości na problemy innych, czyli – powiedzmy – naiwność (jeśli wierzy się w to, co się mówi) lub tanie efekciarstwo (jeśli robi się to tylko dla pokazania własnej dobrej woli) bierze górę nad elementarną zdolnością wyciągania wniosków z bardzo niedawnej przecież historii.
Czy ustępliwość rządu niemal we wszystkich sprawach, włącznie z hucpą wawelską, wniosła w okresie bezpośrednio posmoleńskim coś pozytywnego? Złagodziła nastroje? Przeciwnie. W myśl znanego ludowego porzekadła: „daj świni palec, to zechce całą rękę„, mieliśmy do czynienia z rosnącą serią obrzydliwych publikacji rozmaitych wierszokletów i równie niespełnionych, bo niecenionych, propisowskich naukowców (czy może raczej „naukawców”).
Jakiekolwiek słowa krytyki pod adresem zmarłego tragicznie Lecha Kaczyńskiego – nieuchronne w kampanii prezydenckiej, gdzie punktem odniesienia była realna (i fatalna jakościowo) jego prezydentura – wywoływały chór potępienia ze strony PiS. Przybierając pozy zgorszonych uczestników konduktu pogrzebowego różne pańcie (potem zresztą wyklęte przez Jarosława Kaczyńskiego) wołały: „Fe, w naszej tradycji leży mówienie o zmarłym tylko dobrze„.
Zresztą miało to swój sens z ich perspektywy. Nasze społeczeństwo okazało się emocjonalnie niedojrzałe i smutne, żałobne miny oraz wychwalanie pod niebiosa żywych i umarłych – obu braci Kaczyńskich – ogłupiło jedną czwartą wyborców. Niemądra, a w dodatku szkodliwa, narzucona sobie przez jedną stronę konfliktu spolegliwość może zaszkodzić także i w nieodległej przyszłości.
Należy mieć świadomość, że mamy do czynienia z problemem psychologicznym, czy może nawet już psychiatrycznym. Mianowicie z problemem s e k t y. Członkowie sekty Jarosława Kaczyńskiego, jak członkowie innych sekt w historii (także najnowszej), nie poddają się racjonalności argumentów. Członek sekty posługuje się wiarą, a nie wiedzą. Wiarą w zło ucieleśnione w oponentach sekty lub choćby tylko jej krytykach.
Szkoda czasu i wysiłku na przekonywanie członków sekty, Dlatego przekonywać trzeba całą resztę. A do tego potrzeba mówienia otwartym tekstem („prawda nas wyzwoli” wedle, pisowskich zresztą, deklaracji). Potrzeba też wyjaśniania rzeczywistego znaczenia sekciarskich zachowań i konsekwencji, jakie mogłoby wywołać przyjmowanie za dobrą monetę wychodzących z sekty roszczeń.
Zresztą sam Jarosław Kaczyński pokazał, co myśli o ograniczaniu agresji. W swoim wystąpieniu w Łodzi stwierdził, że trzeba … skończyć z kampanią nienawiści wobec PiS. Ani słowa o całym „wariatkowie” ostatnich miesięcy: o „zamachu smoleńskim”, „zdradzie”, „kondominium rosyjsko-niemieckim” wychodzącym od niego samego i od niezrównoważonych mentalnie działaczy i medialnych podszczuwaczy.
Dajmy sobie spokój. Kto sieje wiatr zbiera burzę. Burzę zaś należy przeczekiwać, a nie zagłaskiwać, wyjaśniając przy okazji bojącym się piorunów i błyskawic, że są to zjawiska n a t u r a l n e i przejdą wcześniej czy