W Polsce pojawił się pomysł zgłoszony przez prezydenta Bronisława Komorowskiego, żeby dzień zwycięstwa nad hitlerowskimi Niemcami obejść na Westerplatte. Wacław Radziwinowicz słusznie zauważył w swoim tekście w „Gazecie Wyborczej” – „Putin przeminie, Rosja zostanie”, że „Dzień Pobiedy” – zwycięstwo nad Niemcami obchodzone w Rosji 9 maja, jest nie tylko wielkim przedsięwzięciem propagandowym, ale zajmuje też istotne miejsce w kalendarzu i świadomości zwykłego Rosjanina. Pisze korespondent „Gazety”: „Legenda wielkiej wojennej tragedii, ogromnych ofiar i w końcu oszałamiającego zwycięstwa stanowi tu coś w rodzaju świeckiej religii. Oczywiście krzewi ją też propaganda, ale i bez oficjalnej agitacji naród szczerze wierzy w swoją misję wyzwoliciela. Zwykłego Rosjanina głęboko urazi nieobecność światowych przywódców na Placu Czerwonym. A planowane uroczystości na Westerplatte propaganda już zręcznie przedstawia jako próbę ukradzenia Zwycięstwa. I nic na to poradzić nie można.”
Czy faktycznie nie można? Pojawienie się w Moskwie oczywiście nie wchodzi w rachubę. Byłaby to kapitulacja w obliczu przemocy, jaką Rosja stosuje od roku na Ukrainie. Jednak czy najlepszym sposobem odpowiedzenia na rosyjską propagandę jest robienie spotkania na Westerplatte, gdzie poza prezydentem Ukrainy i może przedstawicielami krajów bałtyckich nie możemy spodziewać się raczej istotnej reprezentacji politycznej?
Polacy nie mają szczególnych powodów do sentymentu wobec tych, którzy wraz z wyzwoleniem od hitlerowskiej okupacji przynieśli im komunistyczne zniewolenie. Ale nie oznacza to, że możemy zapomnieć o losie „Aloszy” – „prostego chłopca, bezimiennego żołnierza, który niósł na barkach ciężar wojny” – jak pisze Radziwinowicz. Byłoby to głęboką niesprawiedliwością. Dla ogromnej większości ludności podbitej przez Hitlera radzieckie czołgi były synonimem wyzwolenia od codziennego terroru okupacji. Przynosiły prawdziwy pokój, nawet jeśli pokój ten okazał się potem faktyczną niewolą. „Alosza”, którego do ataku na niemieckie pozycje pchał do boju często nagan czekisty, był taką samą ofiarą reżimu, jak obywatele krajów, którym odbierał, na rozkaz Stalina, wolność.
Zwycięstwo nad Hitlerem było mitem wykorzystywanym propagandowo przez całą historię istnienia ZSRR i spełnia podobną funkcję dziś. Dopóki nie zmieni się władza na Kremlu szanse na to, że 9 maja będzie także świętem ofiar komunistycznego reżimu są żadne. Nie zmienia to jednak faktu, że my – Polacy i inni współobywatele Unii Europejskiej, możemy oddać szczery hołd tym poległym na frontach II wojny, których reżim Putina, podobnie jak wcześniej radzieccy gensecy, wykorzystuje propagandowo do wzmacniania swojej władzy.
Europejscy przywódcy – nie jedźcie 9 maja do Moskwy, ale złóżcie kwiaty na cmentarzu poległych żołnierzy Armii Czerwonej – np. w Polsce, Niemczech czy na Ukrainie. W Polsce takich miejsc nie brakuje, największym z nich jest cmentarz w Braniewie (kiedyś Braunsbergu), w województwie pomorskim, położonym tuż przy granicy z Kaliningradem, na terenach przedwojennych Prus Wschodnich, liczący przeszło 30 tys. mogił. Na powojennym terytorium Polski znajdują się groby około pół miliona „czerwonoarmiejców”.
Cześć oddana zmarłym leży głęboko w polskiej tradycji. Wyciągnijmy rękę do zwykłych Rosjan nad grobami tych, którzy zginęli w tej strasznej wojnie, spory o interpretacje historii pozostawiając na inną okazję. Fakt, że wyciągnięta ręka może trafić w próżnię, ale znaczenie takich gestów, podobnie jak w przypadku listu polskich biskupów do niemieckich wyznaczają nie miesiące czy nawet lata, ale dekady. Empatia dla wrażliwości rosyjskiej pamięci nie może oznaczać akceptacji dla kłamstwa – o naturze komunistycznego totalitaryzmu. Może jednak i powinna oznaczać pochylenie głowy nad grobami zwykłych Rosjan, którzy oddali życie w tragicznej walce z jednym reżimem na rozkaz drugiego. Możemy liczyć, że przynajmniej dla części Rosjan będzie to dowodem na to, że propaganda władzy o wrogich natowskich reżimach okrążających Rosję nie ma pokrycia w faktach.
Jest to nie tylko naszym moralnym obowiązkiem, ale leży w naszym najgłębszym politycznym interesie. To Rosjanie cierpią najbardziej na kremlowskim samodzierżawiu. To od nich, w ostatecznym rozrachunku zależy czy ta władza się utrzyma, czy będzie miała mandat do agresywnej polityki wobec sąsiadów, w tym zbrojnej, jak na wschodniej Ukrainie. Powinniśmy walczyć o to, żeby zwykły Rosjanin stał się naszym sojusznikiem w starciu z Kremlem. Dziś wydaje się to mission impossible. Ale czy nie było tak kiedyś z polsko – niemieckim pojednaniem?
To ważne, żeby tego dnia, 9 maja, wybrzmiały głośno słowa – wypowiedziane solidarnie wspólnie przez Niemców, Rosjan, Ukraińców, Polaków i wszystkich Europejczyków – nad grobami tych, którzy w ostatniej wielkiej wojnie zginęli: „nigdy więcej wojny!”. Przesłanie, które dawno nie niosło w sobie tyle groźnej aktualności.