Dowiedziałem się przed chwilą o śmierci profesora Jana Winieckiego, członka Rady Patronackiej LIBERTÉ!. Dawno z nim nie rozmawiałem, jakoś nie było okazji, nie wiedziałem, że chorował. Miałem poczucie, że daleko mi do jego jednoznacznych poglądów na ekonomię czy ekologię, pewnie nie chciałem wchodzić z nim w otwarty spór. Ale każda rozmowa z nim, a także jego felietony – dziś prawie już nikt nie pisze felietonów, zwłaszcza ekonomicznych – były dla mnie, nawet jeśli nie zgadzałem się z nimi, prowokacją intelektualną, koniecznością zmierzenia się z argumentacją nieulegającą aktualnym trendom, poprawnościom, opartej wprawdzie na twardym trzymaniu się jednej doktryny ekonomicznej, ale też używającej faktów i argumentów – taki rodzaj „starej szkoły”, na którą dziś nikt w zasadzie nie ma już czasu bo liczą się „narracje”.
Winiecki nie był letni, był złośliwy, nie dawał taryfy ulgowej, miał jednoznaczne podejście do wszystkiego co pachniało mu „socjalem”. Ale był pełnokrwistym liberałem, może w takim trochę staroświeckim stylu. Spotykałem się z nim zwykle w jego „dziupli” na Mokotowskiej na herbatkę. Te rozmowy prawie nigdy niczemu specjalnie nie służyły, ot taka bezinteresowna wymiana poglądów, czasem o tekście, czasem o tzw. „sytuacji ogólnej”, czasem o doktrynach ekonomicznych, gdzie ja, laik mogłem posługiwać się wyłącznie tzw. „chłopskim rozumem” i niekompletnym zestawem lektur.
Prof. Winiecki, w zasadzie znając mnie bardzo słabo, z działalności w Forum Liberalnym, ale ceniąc zapał i pomysły „młodych” pomógł nam na samym początku kiedy powstał pomysł założenia regularnego periodyku liberalnego (najpierw w sieci jako internetowy miesięcznika). Gdyby nie jego pomoc i rekomendacja nie bylibyśmy w stanie uzyskać niewielkich, ale bardzo znaczących dla nas wówczas środków z Konfederacji Lewiatan, dzięki którym udało się odpalić stronę, zebrać teksty, zacząć podstawową redakcyjną działalność.
Jednocześnie nigdy niczego nie od nas nie oczekiwał. Żadnych hołdów, zaproszeń. Mam osobiście wobec niego niespłacony dług wdzięczności za okazane w swoim czasie zaufanie, kiedy, dziś całkiem nieźle rozpoznawalne, pismo było zaledwie pomysłem spisanym na kilku stronach A4. Jego, w najlepszym tego słowa znaczeniu, „niepokorność”, zdezawuowana przez dzisiejszych rządowych propagandystów, wierność swoim poglądom na przekór ideowym modom może i powinna być – nie tylko dla liberałów – moralnym kompasem.
Będzie nam Pana brakowało, Panie Profesorze.