Ludzi myślących nie zaskakuje zauważalny schyłek cywilizacji zachodniej. Ale warto zastanowić się nad jego przyczynami. Podejmę taką próbę, przypominając dyskusję na pewnym duńskim uniwersytecie na początku lat 80. ub. wieku, gdzie dyskutując nad drogami wyjścia z poprzedniego kryzysu (zwanego wówczas „eurosklerozą”) wykładowcy i studenci szukali różnych rozwiązań (jak i dzisiaj, głównym, choć nie jedynym, problemem były zbyt wysokie wydatki publiczne).
Pewien student, zwolennik liberalizmu, stwierdził, że nie ma właściwie powodu, by państwo, czyli podatnicy, finansowali (darmowe w Danii) studia wyższe. W końcu – stwierdził – po studniach zarabia się wyraźnie więcej niż przed studiami, więc jest to opłacalna inwestycja w przyszłość.
„Jak, to! – zawołał – najwyraźniej oburzony, a w każdym razie zaszokowany – pasażer na gapę, niewątpliwie socjalistycznej orientacji. „To znaczy, że ja mam prosić o sfinansowanie moich studiów mego tatę?” Nie wytrzymałem i zapytałem: „To uważasz, że bardziej przyzwoicie jest prosić o sfinansowanie twoich studiów mnie? Studenta, jak to się mówi, zatkało. Sala zaszemrała i ucichła. Nikt ze studentów nie przyszedł mu z intelektualną pomocą; najwyraźniej kołatało się w nich jeszcze jakieś poczucie przyzwoitości.
Ale znaleźli się, rzecz jasna, lewicowi wykładowcy – dominowali zresztą na tym uniwersytecie – którzy zaczęli tłumaczyć zalety bezpłatnych studiów. Nie przekonali, ani nielicznych liberałów-wykładowców, ani liczniejszych liberalnych studentów (Dania różni się pod tym względem na plus od Szwecji czy Norwegii).
Jak to lewicowcy, próbowali „nabrać” słuchaczy na współczucie (bo z intelektualnymi argumentami od dawna tam krucho!). „No dobrze, ale to postawi bariery nie do przejścia przed zdolnymi studentami z biednych rodzin!” Ale wiadomo, że to bzdura, bo od tego są rozmaite programy stypendialne dla zdolnych i kredyty bankowe spłacane po studiach (zwykle też i po osiągnięciu pewnego minimum dochodów) dla wszystkich. Brutalna prawda jest taka – na co wskazywali zwolennicy takich rozwiązań – że wszystkie badania naukowe wskazują, iż wydatki na szkolnictwo wyższe są transferem zasobów od biedniejszych do bogatszych.
Oczywiście ludzie zamożniejsi wolą, kiedy państwo finansuje studia ich dzieci, gdyż wtedy szewc z Liverpool współfinansuje np. studia córki adwokata z Londynu. I zamożniejsi dobrze na tym wychodzą, gdyż adwokat z Londynu zapewne nie współfinansuje studiów syna szewca z Liverpool, gdyż prawdopodobieństwo, że szewc wyśle syna na studia jest znacznie niższe, niż że zrobi to adwokat.
Jedni krzykacze równościowi tego nie rozumieją, lub nie chcą zrozumieć, wykrzykując swoje hasło: „Darmowe studia dla każdego!”. Inni, w Anglii nazywa się ich czasem „kawiorowymi socjalistami”, wiedzą doskonale, że „darmocha” jest w ich interesie.
Ale jazda na gapę na koszt podatników demoralizuje. Zdarza się, że czasem – choć rzadko – dostrzegają to lewicowi politycy, jak np. ostatni labourzystowski minister oświaty. Otóż w raporcie na te tematy zwrócił uwagę, że obecni młodzi ludzie, to pierwsza w historii generacja, która zdobywając wiedzę nie była finansowana przez swoich rodziców, co niekoniecznie przynosi pozytywne efekty społeczne.
Dlatego, kiedy oglądam lub czytam o demonstrujących brytyjskich studentach, których nowe, trzykrotnie wyższe, czesne zbliżyło się dopiero do rzeczywistych kosztów studiowania widzę poważne trudności na drodze do wzięcia przez ludzi spraw we własne ręce. Znacznie łatwiej domagać się – w imię równości – od innych. Dlatego zatrzymanie obserwowanego schyłku Zachodu nie będzie wcale łatwe…