W naszych mediach zapanowała moda na – nazwijmy to uprzejmie – bezrefleksyjną krytykę wszystkiego w gospodarce i w państwie. Może warto jednak wprowadzić do tej krytyki odrobinę refleksji, no i wiedzy, oczywiście. Pominę tutaj media, które uprawiają krytykanctwo, można powiedzieć, zawodowo, gdyż jest im to potrzebne do tworzenia atmosfery katastrofy (już obecnej, czy nadciągającej). Tam brak nie tylko refleksji i wiedzy, ale także woli obiektywizmu w ocenach. Pominę także brukowce, bo szkoda na nie czasu.
Skoncentruję się na gazetach opiniotwórczych. I tu, bowiem, także krytyka bywa zaskakująco bezrefleksyjna i niezrównoważona. Ograniczając się do gospodarki, posłużę się trzema przykładami. Nie tak dawno temu parę gazet zamieściło alarmistyczne wieści, że pracodawcy zalegają w wypłatach uposażeń. Jeśli byłoby to zjawisko powszechne w czasie, gdy gospodarka przyspiesza, należałoby się nim zaniepokoić.
Jednakże suma zaległości, mianowicie 130 mil. zł, to ok. p ó ł p r o m i l a rocznych dochodów z pracy gospodarstw domowych! Zawsze, nawet w okresach ożywienia, jakieś firmy popadają w kłopoty. Robienie z tego sensacji jest zajęciem nie tylko frywolnym, ale i szkodliwym. Sprawiając wrażenie, że jest to znaczące zjawisko, pogarsza nastroje konsumentów, którzy na wszelki wypadek zaczną mniej kupować. A to przełoży się na wolniejszy wzrost gospodarczy.
Inny przypadek, to niezbyt „zborne” zaniepokojenie inflacją. Sam piszę i wypowiadam się w sprawach inflacji, ale nie przyszło by mnie do głowy stwierdzić, że ponieważ ceny rosną, to żyje się nam gorzej. Po pierwsze, obok cen liczą się przecież d o c h o d y. Jeśli te rosną szybciej niż ceny, to żyje nam się lepiej! I tak jest dotychczas
w polskiej gospodarce.
Oczywiście, jeśli inflacja rośnie, to w warunkach niepewności co do kosztów i cen część przedsiębiorców powstrzymuje się od inwestowania i gospodarka w przyszłości rosnąć będzie wolniej. Ale to też nie musi oznaczać, że będzie gorzej. Być może, przyrosty PKB – i zamożności – będą tylko wolniejsze. Wbijanie do głowy Czytelnikom uproszczonych, bądź fałszywych ocen nie przyczynia się do edukacji ekonomicznej. Raczej odwrotnie…
Wreszcie, komentarze mogą być nawet prawdziwe, lecz podlane sosem oburzenia i krytycyzmu sugerują, iż jakiś obszar spraw gospodarczych jest – w wyniku bieżących działań lub zaniechań polityki – w fatalnym stanie. Taki właśnie charakter miał komentarz do statystyk unijnych nt. mieszkalnictwa. Polskie mieszkania są stare i ciasne, a w ogóle to gorzej niż u nas jest tylko w Rumunii i na Łotwie. Straszne, nieprawdaż?
Tylko prezentująca tę prawdę dziennikarka nic nie wie o historii gospodarczej. Polska od zawsze (w ostatnich kilku stuleciach) należała do najbiedniejszych obszarów Europy. Przed II wojną światową, pod względem produkcji globalnej (PKB wówczas nie mierzono) wyprzedzaliśmy tylko Jugosławię i Rumunię.
Akurat w mieszkalnictwie nasza względna pozycja w rankingu nie zmieniła się, chociaż pod względem PKB na mieszkańca wyprzedzamy, spośród krajów Unii, jeszcze Bułgarię i znacznie zmniejszyliśmy dystans rozwojowy do zamożnych krajów Zachodniej Europy, a także do zamożniejszych od nas historycznie Czech i Węgier.
Złe wiadomości sprzedaje się lepiej niż dobre, ale czy trzeba wymyślać te złe wiadomości?…