Kolejny wielki spęd polityków Eurostrefy i całej Unii przyniósł – jak poprzednie zresztą – krótki, jednodniowy okres euforii, trochę dłuższy (kilkudniowy)okres umiarkowanego zadowolenia, że jakieś decyzje zostały powzięte, a wreszcie okres refleksji, że właściwie niewiele się zmieniło. No, powiedzmy, poza oficjalnym oświadczeniem, że przedstawiciele instytucji Eurostrefy będą chodzić z kapeluszem po prośbie. Sto miliardów euro tutaj, 50 miliardów tam i być może uzbiera się bilion, który będzie robić wrażenie na rynkach finansowych.
Przypuszczam jednak, że n i e będzie. Pomijając greckie plebiscytowe interludium, czyta się opinie, że cudowne rozmnożenie pieniędzy z EFSF, gdyby fundusz miał stać się funduszem gwarancyjnym, gwarantującym 20% strat na obligacjach skarbowych słabeuszy Eurostrefy z Grecją na czele, byłby dalece niewystarczający. Historia wcześniejszych przypadków niewypłacalności państw wskazuje wyraźnie, że straty posiadaczy obligacji skarbowych tych państw sięgały przeciętnie 50% i więcej. Gwarancje EFSF nie zlikwidowałyby, więc, obaw i panicznych reakcji wierzycieli. Jedno, co udało się podczas tego spędu, to – jak to określali mało refleksyjni żurnaliści – zwycięstwo nad bankami, które zmuszono do „dobrowolnego” zaakceptowania właśnie 50% strat na greckich obligacjach. Ale, to jest iście pyrrusowe zwycięstwo. Bowiem te same banki będą musiały podnieść poziom rezerw ostrożnościowych w obliczu zmniejszonych zysków. Jak im zabraknie pieniędzy, to będą musiały z czapką w ręku przyjść do rządów. No i wreszcie, zdroworozsądkowe pytanie: komu banki pożyczają pieniądze, kupując obligacje skarbowe? Ano właśnie swoim „zwycięzcom”, czyli państwom. Około 80% obligacji skarbowych państw europejskich jest kupowanych przez banki (inaczej niż w USA gdzie ten udział banków jest parokrotnie niższy). A więc banki, osłabione kapitałowo przez rządy (i ewentualnie wsparte kapitałowo przez te same rządy!), będą z kolei kupować obligacje skarbowe, wspierając z kolei rządy w ich rozpaczliwych próbach kontynuacji życia ponad stan jeszcze przez kolejnych parę lat. Szacuje się, że tylko Włochy i Hiszpania potrzebować będą w najbliższych trzech latach tysiąc miliardów euro, aby zrolować swoje dobiegające terminu wykupu długi i zaciągnąć nieco nowych. W dodatku europejskie banki mają swoje własne problemy egzystencjalne, gdyż finansują się bardziej niż banki innych krajów na rynku międzybankowym, który kurczy się coraz bardziej i staje się coraz bardziej selektywny. Istny kontredans w którym raz banki, raz państwa ukazują się z kapeluszem w ręku, szukając pieniędzy na kontynuację swej egzystencji w dotychczasowym kształcie. Prezes związku banków niemieckich powiedział po ostatnim eurospędzie, że dyskutuje się tematy zastępcze. Bo prawdziwy temat, to ten, że nie stać nas już na finansowanie państwa opiekuńczego w jego obecnym kształcie. Dodam od siebie: patologicznym kształcie. Czyli manny z nieba spadającej na wszystkich, którzy się jej domagają bez żadnych zobowiązań ze strony wspomaganych, by też przyczynili się do wzrostu „bochenka” owej manny, z której tak szczodrze korzystają. Nic dziwnego, że – nie czując żadnych zobowiązań wobec reszty obywateli – „oburzeni”, czy raczej o d u r z e n i „socjalem”, protestują, gdy tej manny spadać zaczyna trochę mniej …