Ten dzień rozpoczął się leniwą kawą wypitą na balkonie z przyjacielem. Rozmową o nie tak odległym kraju. O (e)migracji. Gdzieś dzwonił telefon. Nieodebrane połączenia i krótka informacja – nie żyje Mrożek.
Nie wiem czemu zawsze utożsamiałam Mrożka z Gombrowiczem, a Gombrowicza z Mrożkiem. Tak sprawnie i nieświadomie przesuwałam szerokości i długości geograficzne. Tasuję dni, myśli i tytuły.
Poniedziałek – Wesele w Atomicach. Wtorek – Ucieczka na południe. Środa – Maleńkie lato. Czwartek – Emigranci i informacja – Nie żyje.
Przypomniałam sobie jak po spotkaniu literackim stałam w długiej kolejce do niego. Egzaltowana, naiwana licealistka, kupiłam książkę i czekałam na stempel jego autograficznej obecności. Jakże byłam rozczarowana jego lakonicznym wpisem. Nie utożsamiłam go ze skromnością i wsobnością. Sarkazm kojarzy mi się z pewnością siebie. I z nim. Byłam w błędzie.
„Ja go brzdęk, a on mi pękł” (Tango).
W Polskim Radiu Tomasz Jastrun, przywołał słowa Czesława Miłosza – „Kurczą się, kurczą się nasze wyspy”.
Sławomir Mrożek był jednym z brzegów tych wysp, których jest coraz mniej i dowodem na to, że „własnością człowieka jest zniknąć. Śpieszmy się śmiać ze wszystkiego.”(Sandars)