Niesamowite. Zarzekałem się, że na najnowszego Bonda nie pójdę, ale darmowa wejściówka potrafi czynić cuda. Ku mojemu szczeremu zdziwieniu z kina wyszedłem pozytywnie zauroczony.
Przyznaję się bez bicia, że ostatnimi czasy byłem wielkim, Bondowskim ignorantem. Znajomym mawiałem, że Bond skończył się dla mnie wraz z zejściem ze sceny Sean Connery’ego i Rogera Moore’a. Daniel Craig wyglądał mi na podejrzanie kiepską kopię ukochanego Steve’a McQueena, a i konwencja współczesnych filmów sensacyjnych, w których liczą się tylko licytacje co do hektolitrów wylanej krwi i wystrzelonych łusek amunicji nie napawała optymizmem.
Będąc przeświadczonym o tym, że z współczesnego Bonda nie ostała się kropla dżentelmeńsko-awangardowo-seksistowskiego wdzięku, i że kolejne odcinki serii pozbawione będą baśniowości dawnych lat (spodziewałem się raczej anty-dżentelmena kopiącego jak Steven Seagal i sypiącego teksty pokroju Vina Diesela), nie obejrzałem poprzednich, „Craigowskich” wcieleń super Anglika.
Ze z góry postawionej tezy zaczęła mnie wybudzać Adele promująca swoim nagraniem „Skyfall”. W klasycznej, muzycznej formie przypominającej poprzednie utwory okraszające przygody brytyjskiego agenta, pojawiła się nuta nadziei. Naprawdę miły dla ucha kawałek.
Przechodząc do meritum – Craig okazał się o niebo lepszym służebnikiem jej królewskiej mości od wymuskanego Pierce’a Brosnana i nijakiego Timothy Daltona. Czarny charakter, lekko gejujący Silva, w którego rolę wcielił się Javier Bardem, swoją nietuzinkowością, humorem i złożonością psychologiczną przebił sławnego z wielu odcinków jegomościa ze stalowym uśmieszkiem.
Fabuła klasyczna, ale nie o fabułę w tym wszystkim przecież chodzi. Ciekawy jest motyw odpoczywającego Bonda, miłośnika plażowych spacerów i alkoholowych zakładów. Może warto pójść bardziej w tę stronę? Sporym plus filmu są ładne graficzne obrazki – zwiastuny, dobrane z pietyzmem i misternością.
Na koniec, co najważniejsze – powrót do klasycznego intra, które okazało się być intrem na zakończenie.
Reasumując: „Skyfall” zapewnił niemałą rozrywkę, spore zaskoczenie, przyprawił o kilka zgrzytnięć zębami, ale i o kilka niewymuszonych uśmiechów. Nazywam się więc błąd. Wstępny błąd. W ocenie. „Skyfall” – respect.